Seven Up
Seven Up читать книгу онлайн
Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ROZDZIAŁ 15
Babka wybiera się zazwyczaj do domu pogrzebowego odpicowana. Lubi na tę okazję wkładać czarne błyszczące pantofle i zwiewne spódnice, na wypadek gdyby pokazał się jakiś przystojny mięśniak. Z powodu harleya musiała tego wieczoru pójść na ustępstwa i ubrać się w spodnie i tenisówki.
– Potrzebuję motocyklowych ciuchów – oświadczyła. – Dostałam dziś emeryturę i jutro z samego rana idę na zakupy.
Usiadłam na motorze, a ojciec pomógł babce usadowić się z tyłu. Przekręciłam kluczyk, przygazowałam i przez rurę wydechową przebiegły wibracje.
– Gotowa? – krzyknęłam do babki.
– Gotowa! – odkrzyknęła.
Ruszyłam wzdłuż Roosevelt Street w stronę Hamilton Avenue i po niedługim czasie byłyśmy już pod domem pogrzebowym Stivy.
Pomogłam babce zejść z siodełka i zdjąć kask. Odsunęła się od motoru i poprawiła ubranie.
– Już rozumiem, dlaczego ludzie lubią te maszyny – oświadczyła. – Potrafią człowieka pobudzić od dołu, jeśli wiesz, o co mi chodzi.
Rusty Kuharchek leżał w sali numer trzy, co dowodziło, że rodzina poskąpiła na trumnę. W sali numer jeden spoczywały ofiary wyjątkowo przerażających zgonów i nabywcy luksusowych, ręcznie rzeźbionych w mahoniu łodzi wiecznego spoczynku.
Zostawiłam babkę w towarzystwie Rusty'ego i powiedziałam jej, że wrócę za godzinę i że spotkamy się przy stoliku z wypiekami.
Noc była ładna, więc postanowiłam się przejść. Ruszyłam wzdłuż Hamilton i po chwili znalazłam się w Burg. Nie było jeszcze całkiem ciemno. Ale za miesiąc, o tej samej porze, ludzie siedzieliby już na gankach. Mówiłam sobie, że to przechadzka dla relaksu, może przemyślenia pewnych spraw. Niedługo jednak znalazłam się przed domem Eddiego DeChoocha i wcale nie czułam się zrelaksowana. Raczej wkurzona, że nie udało mi się – jak dotąd – wykonać roboty.
Połówka bliźniaka należąca do DeChoocha wyglądała na całkowicie opuszczoną. Od strony części należącej do pani Marguchi dobiegały ogłuszające dźwięki teleturnieju. Podeszłam do jej drzwi i zapukałam.
– Co za miła niespodzianka! – zawołała na mój widok. – Właśnie się zastanawiałam, jak ci idzie z DeChoochem.
– Wciąż jest na wolności – wyjaśniłam.
Angela cmoknęła głośno.
– Kawał spryciarza z niego.
– Widziała go pani? Słyszała coś przez ścianę?
– Jakby zniknął z powierzchni ziemi. Nawet telefon nie dzwonił.
– Może się trochę rozejrzę.
Obeszłam posesję, zaglądając do garażu i szopy. Miałam przy sobie klucz od domu Choocha, więc otworzyłam drzwi. Nie dostrzegłam jakiegokolwiek śladu świadczącego o tym, że był tu ostatnio. Na szafce kuchennej leżał stos zaległej korespondencji.
Znów zapukałam do drzwi Angeli.
– Odbiera pani pocztę DeChoocha?
– Tak. Zanoszę ją do niego codziennie, przy okazji sprawdzam, czy wszystko tam w porządku. Nie wiem, co więcej mogłabym zrobić. Myślałam, że może Ronald przyjedzie odebrać listy, ale się nie pokazał.
Kiedy wróciłam do Stivy, babka stała przy stole ze słodyczami i rozmawiała z Księżycem i Dougiem.
– Super – przywitał mnie Księżyc.
– Przyszliście, żeby się z kimś spotkać? – spytałam.
– Pudło. Przyszliśmy, żeby spróbować wypieków.
– Godzina tak szybko zleciała – zauważyła z żalem babka. – Jest mnóstwo ludzi, z którymi nie zdążyłam jeszcze pogadać. Śpieszysz się do domu?
– My możemy panią odwieźć – zaproponował Dougie. – Nigdy nie wychodzimy przed dziewiątą, bo właśnie wtedy Sriva wykłada pierniki z nadzieniem czekoladowym.
Miałam trudny orzech do zgryzienia. Nie chciałam zostać, ale nie wiedziałam, czy mogę powierzyć babkę Dougiemu i Księżycowi.
Wzięłam Dougiego na stronę.
– Nie chcę, by ktokolwiek palił trawkę.
– Żadnej trawki – obiecał Dougie.
– I nie chcę, żeby babka wylądowała w jakimś barze ze striptizem.
– Żadnego striptizu.
– I żeby nie wplątała się w jakieś porwanie.
– Hej, jestem człowiekiem odrodzonym – uspokoił mnie Dougie.
– Dobra – zgodziłam się. – Liczę na ciebie.
O dziesiątej zadzwoniła matka.
– Gdzie się podziewa twoja babka? – spytała. – I dlaczego z nią nie jesteś?
– Miała wrócić z przyjaciółmi.
– Z jakimi przyjaciółmi? Znów ją zgubiłaś?
Cholera.
– Oddzwonię – powiedziałam do matki. Ledwie odłożyłam słuchawkę, kiedy telefon znów się odezwał. To była babka.
– Mam go! – zawołała.
– Kogo?
– Eddiego DeChoocha. Jak siedziałam u Stivy, doznałam olśnienia. Wiem, gdzie dziś wieczorem można go znaleźć.
– Gdzie?
– W domu. Wszyscy w Burg dostają emeryturę tego samego dnia i dziś właśnie jest ten dzień. Pomyślałam więc sobie, że na pewno zaczeka do zmroku i wtedy podjedzie do domu, żeby zgarnąć czek. I oczywiście tak zrobił.
– Gdzie jest teraz?
– Sprawa się trochę skomplikowała. Wszedł do siebie i kiedy próbowaliśmy go aresztować, wyciągnął broń. Dostaliśmy pietra i daliśmy nogę. Tylko Księżyc nie dość szybko wiał i Eddie ma go teraz.
Schyliłam głowę i uderzyłam czołem o szafkę kuchenną. Pomyślałam, że to pomoże. Łup, łup, łup – tłukłam czaszką o drzwiczki.
– Zadzwoniliście na policję? – spytałam.
– Nie wiedzieliśmy, czy to dobry pomysł, bo Księżyc mógł mieć przy sobie jakiś towar. Dougie mówił coś o paczce w jego bucie.
Wspaniale.
– Zaraz tam będę – powiedziałam. – Niczego nie róbcie, dopóki nie przyjadę.
Chwyciłam torebkę, wypadłam na korytarz, zbiegłam po schodach, wyskoczyłam z budynku i dosiadłam harleya. Po chwili hamowałam z poślizgiem na podjeździe domu Angeli Marguchi, rozglądając się za babką. Zobaczyłam ją razem z Dougiem, kryli się za samochodem po. drugiej stronie ulicy. Mieli na sobie superuniformy, a wokół szyi zawiązane ręczniki kąpielowe, niczym peleryny.
– Niezły pomysł z tymi ręcznikami – zauważyłam.
– Jesteśmy pogromcami przestępców – oświadczyła babka.
– Wciąż tam są? – spytałam.
– Tak. Rozmawiałam z Choochem przez komórkę Dougiego – wyjaśniła babka. – Powiedział, że wypuści Księżyca, jeśli załatwimy mu helikopter, a potem samolot z Newark do Ameryki Południowej. Jest chyba pijany.
Wystukałam jego numer na swojej komórce.
– Chcę z tobą pogadać – oświadczyłam.
– Nic z tego. Dopiero jak dostanę helikopter.
– Nie dostaniesz helikoptera, mając takiego zakładnika jak Księżyc. Nikogo nie obchodzi, czy go zastrzelisz. Jeśli go puścisz, przyjdę i zajmę jego miejsce. Z takim zakładnikiem jak ja prędzej dostaniesz helikopter.
– Może być – zgodził się DeChooch. – Brzmi sensownie.
Jakby cokolwiek w tej sprawie brzmiało sensownie. Pojawił się Księżyc w superuniformie i pelerynie z ręcznika. DeChooch trzymał przy jego głowie pistolet, dopóki nie wkroczyłam na ganek.
– To wkurzające – powiedział Księżyc. – Jak to wygląda, żeby superbohatera, pogromcę przestępców, zdybał taki stary facet. – Popatrzył na DeChoocha. – Nie bierz tego do siebie osobiście, człowieku.
– Zawieź babkę do domu – zwróciłam się do niego. – Matka się o nią martwi.
– To znaczy teraz?
– Tak. Teraz.
Babka wciąż stała po drugiej stronie ulicy, a ja nie chciałam krzyczeć, więc zadzwoniłam do niej na komórkę.
– Sama załatwię to z Eddiem – wyjaśniłam. – Ty z Księżycem i Dougiem wracaj do domu.
– Nie podoba mi się ten pomysł – powiedziała. – Myślę, że powinnam zostać.
– Dzięki, ale będzie łatwiej, jak zrobię to sama.
– Mam zadzwonić na policję?
Spojrzałam na DeChoocha. Nie wyglądał na stukniętego czy rozgniewanego. Raczej na zmęczonego. Gdyby pojawiła się policja, mógłby poczuć się zagrożony i zrobić coś głupiego, na przykład zastrzelić mnie. Gdyby udało mi się pogadać z nim przez chwilę, może zdołałabym go przekonać, żeby dał sobie spokój.
– Wykluczone – poinformowałam babkę. Rozłączyłam się, a potem pozostaliśmy na ganku, dopóki babka. Księżyc i Dougie nie odjechali.
– Wezwie policję? – spytał DeChooch.
– Nie.
– Myślisz, że sama dasz radę mnie zatrzymać?
– Nie chcę, by ktokolwiek oberwał. Nie wyłączając mnie. – Weszłam za nim do domu. – Nie wierzysz w ten helikopter, co?
Machnął lekceważąco ręką i poczłapał do kuchni.
– Powiedziałem to, żeby zrobić wrażenie na Ednie. Musiałem coś powiedzieć. Myśli, że ze mnie wielki uciekinier. – Otworzył lodówkę. – Nic do jedzenia. Jak moja żona żyła, zawsze było w domu coś do żarcia.
Napełniłam ekspres wodą i nasypałam do filtra kawy. Pogrzebałam w szafkach i znalazłam pudełko ciastek. Wyłożyłam kilka na talerz i usiadłam przy stole kuchennym z Eddiem DeChoochem.
– Wyglądasz na zmęczonego – zauważyłam.
Skinął głową.
– Nie miałem gdzie spać zeszłej nocy. Chciałem właśnie zabrać z domu czek z emeryturą i wynająć sobie pokój w hotelu, ale zjawiła się Edna z tymi dwoma klaunami. Nic mi nigdy nie wychodzi. – Wziął ciastko z talerza. – Nie umiem się nawet zabić. Pieprzona prostata. Wjechałem cadillakiem na tory. Siedzę tam i czekam na śmierć, i co się dzieje? Muszę się odlać. Więc wysiadam z wozu i idę w krzaki, żeby się wysikać, a wtedy nadjeżdża pociąg. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego przypadku? A potem nie wiedziałem już, co robić, i prysnąłem. Zwiałem jak pieprzony tchórz.
– To była straszna kraksa.
– Wiem, widziałem. Jezu, ten pociąg musiał pchać cadillaca chyba z pół kilometra.
– Skąd wziąłeś nowy samochód?
– Podprowadziłem.
– Jednak coś potrafisz.
– Tylko palce mam jeszcze sprawne. Nie widzę. Nie słyszę. Nie mogę sikać.
– Da się to wyleczyć.
Zaczął się bawić ciastkiem.
– Nie wszystko.
– Babka mi mówiła.
Spojrzał na mnie zdumiony.
– Mówiła ci? Rany Boga. Chryste. Wierz mi, baby to cholerne plotkary.
Nalałam dwie filiżanki kawy i jedną podałam Eddiemu.
– Byłeś z tym u lekarza?
– Nie mam zamiaru gadać z żadnym lekarzem. Nim się człowiek zorientuje, proponują mu jeden z tych implantów. Nie chcę żadnego cholernego implantu. – Pokręcił głową. – Nie mogę uwierzyć, że gadam z tobą o takich rzeczach. Dlaczego to robię?