Seven Up
Seven Up читать книгу онлайн
Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Żadnych narkotyków, dopóki tu mieszkasz – oznajmiłam.
– Hej, to ekstra – powiedział Księżyc. – Księżyc tak naprawdę nie potrzebuje prochów. Księżyc to użytkownik rekreacyjny.
Aha.
Dałam mu poduszkę i kołdrę, a sama poszłam do łóżka. O czwartej rano zbudził mnie telewizor grający w salonie. Poczłapałam tam w T-shircie i flanelowych bokserkach i popatrzyłam zmrużonymi oczami na Księżyca.
– Co się dzieje? Nie możesz spać?
– Zwykle śpię jak kamień. Ale nie znam otoczenia. Chyba za dużo tutaj wszystkiego. Czuję się kiepsko. Wiesz, o czym mówię? Niespokojny tu jestem.
– Tak. Coś mi się widzi, że potrzebujesz skręta.
– W celach zdrowotnych. W Kalifornii można dostać trawkę na receptę.
– Zapomnij o tym.
Wróciłam do sypialni, zamknęłam drzwi na klucz i przykryłam głowę poduszką.
Kiedy wstałam, była siódma, a Księżyc spał na podłodze. W telewizji leciały sobotnie kreskówki. Włączyłam ekspres do kawy, dałam Reksowi świeżej wody i trochę karmy, a potem wsadziłam do mojego nowego testera kronikę chleba. Kawowy aromat postawił Księżyca na nogi.
– Cześć – powiedział. – Co na śniadanie?
– Tost i kawa.
– Twoja babka zrobiłaby mi naleśniki.
– Mojej babki tu nie ma.
– Próbujesz uprzykrzyć mi życie, człowieku. Sama pewnie wzięłaś pączki, a dla mnie zostały tosty. Mówię o swoich prawach. – Nie wydzierał się co prawda, ale nie mówił też cicho. – Jestem istotą ludzką i mam swoje prawa.
– O jakich prawach mówisz? O prawie do naleśników? O prawie do pączków?
– Nie pamiętam.
Jezu.
Opadł na kanapę.
– To mieszkanie jest przygnębiające. Działa mi na nerwy. Jak ty tu możesz wytrzymać?
– Chcesz kawy czy czegoś innego?
– Tak! Chcę kawy, i to zaraz. – Jego głos wzniósł się o oktawę. Księżyc zdecydowanie wrzeszczał. – Nie będę czekał bez końca na kawę!
Postawiłam z hukiem kubek na szafce, nalałam kawy i przysunęłam mu. Potem zadzwoniłam do Morellego.
– Potrzebuję prochów – oznajmiłam. – Musisz mi dostarczyć prochów.
– Chodzi o antybiotyki?
– Nie. Chodzi o marihuanę. Wywaliłam wczoraj wszystkie jego prochy do ubikacji i teraz go nienawidzę. Kompletnie mu odbiło.
– Myślałem, że mamy go otrzeźwić.
– Nie warto. Wolę go, jak jest na haju.
– Nie ruszaj się stamtąd – powiedział tylko Morelli i odłożył słuchawkę.
– To lipna kawa, facetka – oświadczył Księżyc. – Potrzebuję brazylijskiej.
– Świetnie! Chodźmy po brazylijską.
Chwyciłam torbę i klucze i wypchnęłam Księżyca za drzwi.
– Hej, człowieku, muszę włożyć buty.
Przewróciłam oczami i westchnęłam głośno, podczas gdy Księżyc wskoczył z powrotem do mieszkania po buty. Wspaniale. Nie byłam na głodzie, a też mi odbiło. Jak przed okresem.