-->

Seven Up

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Seven Up, Evanovich Janet-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Seven Up
Название: Seven Up
Автор: Evanovich Janet
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 282
Читать онлайн

Seven Up читать книгу онлайн

Seven Up - читать бесплатно онлайн , автор Evanovich Janet

Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Pasuje idealnie – oświadczyła Tina, cofając się o krok i mierząc mnie fachowym okiem. – Jest doskonała. Olśniewająca.

Byłam spowita w atłasową suknię do samej ziemi. Górę dopasowano za pomocą szpilek, dekolt odsłaniał odrobinę piersi, a kloszowa spódnica miała metrowej długości tren.

– Jest cudowna – zawyrokowała matka.

– Jak będę następnym razem wychodziła za mąż, to sprawię sobie taką właśnie suknię – wyznała babka. – Albo pojadę do Vegas i wezmę ślub w jednej z tych kaplic Elvisa.

– Facetka, zrób to – doradził Księżyc.

Obróciłam się nieznacznie, by lepiej widzieć swoje odbicie w potrójnym lustrze.

– Nie sądzicie, że jest zbyt… biała?

– Ależ skąd – uspokoiła mnie Tina. – Jest kremowa. To inny kolor niż biel.

Naprawdę dobrze wyglądałam w tej sukni. Jak Scariett O'Hara przygotowująca się do wielkiego przyjęcia weselnego w Tarze. Poruszyłam się nieznacznie, jakbym chciała zatańczyć.

– Podskocz, zobaczymy, czy dasz radę odstawić włoski taniec – zaproponowała babka.

– Jest ładna, ale nie chcę sukni – powiedziałam.

– Mogę taką zamówić bez żadnych zobowiązań – oświadczyła Tina.

– Bez zobowiązań – ucieszyła się babka. – Nie możesz odmówić.

– Skoro bez zobowiązań… – dodała matka.

Potrzebowałam czekolady. Mnóstwa czekolady.

– Jezu – spojrzałam na zegarek. – Jak późno. Muszę lecieć.

– Super – ucieszył się Księżyc. – Zaczniemy teraz zwalczać przestępców?

Pomyślałem sobie, że przydałby mi się pas wielozadaniowy do mojego kostiumu. Mógłbym umieścić przy nim cały mój sprzęt.

– O jakim sprzęcie mówisz?

– Nie wiem jeszcze dokładnie, ale na przykład skarpety antygrawitacyjne, żebym mógł chodzić po ścianach budynków. I sprej, który uczyniłby mnie niewidzialnym.

– Jesteś pewien, że wszystko z tobą w porządku? Nie boli cię? Nie masz zawrotów głowy?

– Nie, czuję się świetnie. Może jestem trochę głodny.

Padał lekki deszczyk, kiedy wyszliśmy ze sklepu Tiny.

– Totalne przeżycie – zawyrokował Księżyc. – Czułem się jak pan młody.

Co do mnie, nie byłam pewna swych uczuć. Wcieliłam się na chwilę w pannę młodą i stwierdziłam, że prezentuję się całkiem nieźle. Nie chciało mi się wierzyć, że dałam się matce namówić na te przymiarkę. Co sobie myślałam? Stuknęłam się w czoło dłonią i jęknęłam.

– Super – skomentował Księżyc.

Mniejsza z tym. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i wsunęłam kompakt do odtwarzacza. Nie chciałam myśleć o weselnym fiasku, a nie ma to jak dobry metal, by oczyścić umysł z wszelkiej głębszej myśli. Skierowałam wóz w stronę domu Księżyca i nim dotarliśmy do Roebling, oboje kiwaliśmy w najlepsze głowami.

Byliśmy tak zajęci muzyczną gestykulacją i niszczeniem naszych fryzur, że prawie przegapiłam białego cadillaca. Stał przed domem ojca Carollego, obok kościoła. Ojciec Carolli jest stary jak świat i mieszka w Burg, odkąd pamiętam. Nie było więc nic dziwnego w tym, że się przyjaźnili i że deChooch przyjechał do niego po poradę.

Pomodliłam się krótko, by DeChooch był teraz w tym domu. Mogłabym go przydybać. Kościół to co innego. Sanktuarium. Gdyby matka się dowiedziała, że naruszyłam jego spokój, miałabym przechlapane.

Podeszłam do drzwi Carollego i zapukałam. Żadnej odpowiedzi.

Księżyc przedarł się przez zarośla i zajrzał w okno.

– Nikogo nie widać, facetka.

Oboje skupiliśmy uwagę na kościele. Niech to szlag. DeChooch pewnie się spowiadał. Wybacz mi, ojcze, bo załatwiłem Lorettę Ricci.

– Dobra, spróbujmy w kościele – powiedziałam.

– Może powinienem wrócić do domu i włożyć super-kostium.

– Nie wiem, czy jest odpowiedni do kościoła.

– Nie dość elegancki?

Otworzyłam drzwi i zajrzałam do ciemnego wnętrza. W słoneczne dni kościół jarzył się światłem wpadającym przez witraże. W niepogodę wydawał się ponury i pozbawiony życia. W tej chwili ogrzewał go jedynie blask kilku świec wotywnych, które płonęły przy ołtarzu Maryi Dziewicy.

Kościół sprawiał wrażenie pustego. Z konfesjonałów nie dobiegało mamrotanie. Nikt nie modlił się w ławkach. Płonęły tylko świece i czuć było woń kadzidła.

Już miałam skierować się do wyjścia, gdy usłyszałam czyjś chichot. Dobiegał z okolic ołtarza.

– Halo! – zawołałam. – Jest tu kto?

– Tylko my, kurczaczki.

Jakby głos DeChoocha.

Ruszyliśmy ostrożnie główną nawą i zajrzeliśmy za ołtarz. DeChooch i ojciec Carolli siedzieli na podłodze, tyłem do ołtarza, racząc się butelką czerwonego wina. Druga butelka, opróżniona, leżała obok.

Księżyc obdarzył ich znakiem pokoju.

– Super.

Ojciec Carolli zrewanżował się tym samym gestem i powtórzył mantrę:

– Super.

– Czego chcecie? – spytał DeChooch. – Nie widzicie, że jestem w kościele?

– Pijesz!

– To w celach leczniczych. Mam depresję,

– Musisz udać się ze mną do sądu, żeby znów wyznaczyli kaucję – oświadczyłam.

DeChooch pociągnął zdrowo z butelki i otarł usta wierzchem dłoni.

– Jestem w kościele. Nie możesz mnie aresztować w kościele. Bóg się wkurzy. A ty spłoniesz w piekle.

– To prawda – dodał Carolli.

Księżyc uśmiechnął się.

– Ci goście są zalani w trupa,

Pogrzebałam w torebce i wyciągnęłam kajdanki.

– Rany, bransoletki – zauważył DeChooch. – Ale się boję.

Skułam mu lewą dłoń i chciałam chwycić prawą. DeChooch wyjął z kieszeni płaszcza dziewiątkę, nakazał Carollemu złapać za wolne kółko i wypalił w łańcuszek. Obaj i mężczyźni wrzasnęli, kiedy kula rozerwała łańcuch, a siła uderzenia wstrząsnęła ich chudymi ramionami.

– Hej, te kajdanki kosztowały sześćdziesiąt dolarów – powiedziałam.

DeChooch zmrużył oczy i wlepił wzrok w Księżyca.

– Znam cię?

– Jestem Księżyc, facet. Widziałeś mnie u Dougiego. – Księżyc uniósł dłoń i złączył dwa palce. – To ja i Dougie. Stanowimy jeden zespół.

– Wiedziałem, że to ty! – zawołał DeChooch. – Nienawidzę ciebie i tego twojego kumpla złodzieja. Mogłem się i domyślić, że Kruper nie odstawił tego numeru sam.

– Super – powiedział tylko Księżyc.

DeChooch zniżył broń i wycelował w Księżyca.

– Myślisz, że jesteś cwany, co? Myślisz, że możesz wykołować starego człowieka? Wyciągnąć więcej forsy… to ci chodzi po łepetynie?

Księżyc postukał się po głowie kłykciami.

– Nie ma tu złych zamiarów.

– Chcę tego, i to już – powiedział DeChooch.

– Z radością ubiję z tobą interes – oświadczył Księżyc. – A o co chodzi? O testery czy superkostium?

– Dupek – skomentował DeChooch. I oddał strzał, który był wymierzony w kolano Księżyca, ale chybił o jakieś piętnaście centymetrów. Kula wbiła się z wizgiem w posadzkę.

– Jezu! – zawołał Carolli, zakrywając sobie uszy. – Ogłuchnę od tego. Schowaj broń.

– Schowam, jak zmuszę go do gadania – oświadczył zdecydowanym tonem DeChooch. Znów opuścił spluwę, a Księżyc zaczął uciekać truchtem wzdłuż nawy.

W myślach zdobyłam się na czyn bohaterski, wytrącając broń z dłoni DeChoocha. W rzeczywistości stałam jak sparaliżowana. Niech tylko ktoś zamacha mi przed nosem spluwą, a moje ciało zamienia się w watę.

DeChooch oddał jeszcze jeden strzał, na szczęście chybiony. Pocisk wyrwał kawał gruzu z chrzcielnicy.

Carolli trzepnął DeChoocha po głowie.

– Skończ z tym!

DeChooch zatoczył się do przodu, broń wypaliła i wyrwała dziurę w obrazie przedstawiającym Ukrzyżowanie.

Otworzyliśmy z wrażenia usta. I przeżegnaliśmy się jak na zawołanie.

– Niech cię szlag – zaklął Carolli. – Postrzeliłeś Jezusa. To cię będzie kosztowało mnóstwo zdrowasiek.

– To był wypadek – tłumaczył się DeChooch. Spojrzał spod zmrużonych powiek na malowidło. – Gdzie go trafiłem?

– W kolano.

– Dzięki Bogu – odetchnął z ulgą DeChooch. – Przynajmniej nie oberwał śmiertelnie.

– Wracając do twojej wizyty w sądzie – przypomniałam – uczyniłbyś mi wielką łaskę, gdybyś zechciał udać się ze mną na policję i załatwić sprawę.

– Rany, ale jesteś upierdliwa – oświadczył DeChooch. – Ile razy mam ci powtarzać… zapomnij o tym. Cierpię na depresję. Nie zamierzam siedzieć w więzieniu. Byłaś kiedyś w więzieniu?

– Niezupełnie.

– No to uwierz mi na słowo, to nie jest miejsce dla człowieka w depresji. Mam poza tym coś do załatwienia.

Przeglądałam zawartość torebki. Powinien w niej gdzieś być rozpylacz pieprzu. I prawdopodobnie paralizator,

– Nie mówiąc już o tym, że szukają mnie pewni ludzie, którzy są znacznie groźniejsi od ciebie – dodał DeChooch. – Łatwo by mnie w więzieniu znaleźli.

– Jestem groźna!

– Panienko, jesteś amatorką – orzekł lekceważąco DeChooch.

Wyciągnęłam z torby lakier do włosów w spreju, ale nie mogłam znaleźć pojemnika z pieprzem. Brak właściwej organizacji. Powinnam pewnie schować rozpylacz i paralizator do wewnętrznej kieszonki, ale wówczas musiałabym znaleźć inne miejsce na gumę do żucia i pastylki miętowe.

– Idę – oświadczył zdecydowanie DeChooch. – Nie życzę sobie, żebyś lazła za mną, bo cię zastrzelę.

– Tylko jedno pytanie. Czego chciałeś od Księżyca?

– To sprawa między nami.

DeChooch wyszedł bocznymi drzwiami, a ja i Carolli patrzyliśmy w ślad za nim.

– Pozwoliłeś właśnie odejść mordercy – zwróciłam się do Carollego. – Siedziałeś tu i piłeś z mordercą.

– Skąd. DeChooch to żaden morderca. Znamy się od lat. Ma dobre serce.

– Próbował zastrzelić Księżyca.

– Poniosło go. Taki jest, od kiedy miał wylew.

– Miał wylew?

– Nieduży. Właściwie nic specjalnego. Ja miałem gorsze.

Jezu Chryste.

Dogoniłam Księżyca tuż przed jego domem. Podążał żwawo przed siebie, idąc i biegnąc na przemian, zerkał przy tym przez ramię. Przypominał księżycową wersję królika wiejącego przed ogarami. Nim zdążyłam zaparkować, wszedł do domu, zlokalizował niedopałek skręta i zaczął przypalać.

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название