-->

Seven Up

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Seven Up, Evanovich Janet-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Seven Up
Название: Seven Up
Автор: Evanovich Janet
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 282
Читать онлайн

Seven Up читать книгу онлайн

Seven Up - читать бесплатно онлайн , автор Evanovich Janet

Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

ROZDZIAŁ 5

Przesiadywanie w kawiarni i popijanie brazylijskiej kawy nie było przewidziane w moim porannym rozkładzie dnia, wybrałam więc McDonalda, który oferował kawę brazylijską o smaku waniliowym i, co istotne, naleśniki. Nie miały może rozmiarów placków, jakie smażyła babka, ale nie były źle, a ich zdobycie nie nastręczało szczególnych trudności.

Niebo zaciągnęło się chmurami, zapowiadając deszcz. Żadna niespodzianka. Deszcz to w Jersey rzecz obowiązkowa. Uporczywa szara mżawka, która sprawia, że mamy najgorsze w kraju fryzury i mentalność leniuchów wysiadujących godzinami przed telewizorem. W szkole uczyli nas, że jak w kwietniu burze – to w maju piękne róże. Ulewy powodują także gigantyczne karambole na trasie wyjazdowej z miasta i spuchnięte, zasmarkane zatoki nosowe. Skutkiem tego mamy często powód, by kupować nowe wozy, i jesteśmy, jak Ameryka długa i szeroka, znani z charakterystycznej, nosowej odmiany angielskiego.

– Jak twoja głowa? – spytałam Księżyca w drodze powrotnej.

– Pełna dobrej kawy. Moja głowa jest błoga, facetka.

– Nie, nie, chodziło mi o twoje szwy.

Księżyc pomacał się po opatrunku.

– W porządku.

Siedział przez chwilę z lekko rozchylonymi ustami i wzrokiem wbitym w najgłębsze zakamarki swego umysłu, aż wreszcie błysnęło mu jakieś światełko.

– Ach tak – przypomniał sobie. – Postrzeliła mnie jakaś okropna starsza pani.

To właśnie dobra strona zażywania przez całe życie trawki… nie ma problemów z pamięcią. Coś strasznego cię spotyka, a w dziesięć minut później nie możesz sobie za cholerę nic przypomnieć.

Jest też oczywiście i zła strona, bo kiedy spada na człowieka nieszczęście, na przykład gubi się gdzieś jego przyjaciel, to zachodzi prawdopodobieństwo, że istotne wydarzenia i informacje zaginą we mgle spowijającej umysł. I że twarz w oknie była owocem halucynacji, podczas gdy tak naprawdę strzał oddano z przejeżdżającego samochodu.

W przypadku Księżyca prawdopodobieństwo oznaczało niemal pewność.

Przejechałam obok domu Dougiego, by się upewnić, że nie strawił go ogień, kiedy spaliśmy u mnie.

– Wszystko wygląda okay – zauważyłam.

– Wygląda pusto – skomentował Księżyc.

Kiedy wróciliśmy do mnie, w kuchni siedzieli Ziggy i Benny. Obaj raczyli się kawą i tostami.

– Mamy nadzieję, że się nie gniewasz – powiedział Ziggy. – Byliśmy ciekawi, jak spisuje się twój nowy toster.

Benny pokazał swoją kromkę.

– Doskonały tost. Zobacz tylko, jak się równo przypiekł. Ani śladu spalenizny na krawędziach. I jaki chrupki.

– Powinnaś kupić trochę galaretki – zauważył Ziggy. – Galaretka truskawkowa byłaby do tego tosta w sam raz.

– Znów się włamaliście do mojego mieszkania! Nie znoszę, jak to robicie.

– Nie było cię w domu – wyjaśnił Ziggy. – Nie chcieliśmy, żeby wyglądało, jakby pod twoimi drzwiami kręcili się faceci w wiadomym celu.

– Tak, nie chcieliśmy psuć ci dobrej opinii – dorzucił Benny. – Nigdy nie uważaliśmy, że należysz do takich dziewczyn. Choć krążyły przez lata plotki o tobie i Joem Morellim. Powinnaś na niego uważać. Ma bardzo złą reputację.

– Hej, popatrz tylko! – zawołał zdziwiony Ziggy. – Ten mały pedzio. Gdzie się podział twój uniform, dzieciaku?

– No właśnie, i skąd ten opatrunek? Potknąłeś się na wysokich obcasach? – spytał Benny.

Ziggy i Benny trącili się łokciami i wybuchnęli śmiechem… jakby chodziło o jakiś im tylko znany dowcip.

Nagle wpadło mi coś do głowy.

– Słuchajcie, chłopaki, nie wiecie przypadkiem, skąd ta rana na jego głowie?

– Ja nie wiem – zastrzegł się Benny. – Wiesz coś o tym, Ziggy?

– Nic nie wiem – zapewnił Ziggy.

Oparłam się o blat szafki i skrzyżowałam ramiona.

– To co tu robicie?

– Pomyśleliśmy, że warto zajrzeć – odparł Ziggy. – Minęło już trochę czasu, jak ostatnio rozmawialiśmy, więc ciekawiło nas, czy urodziło się coś nowego.

– Upłynęła niecała doba – zauważyłam.

– No tak, właśnie mówię… trochę czasu.

– Nic się nie urodziło.

– Rany, to niedobrze – westchnął Benny. – Wszyscy cię chwalą. Wiązaliśmy z tobą duże nadzieje.

Ziggy dopił kawę, opłukał kubek w zlewie i postawił go na suszarce.

– Musimy już lecieć.

– Świnie – powiedział Księżyc.

Ziggy i Benny zatrzymali się przy drzwiach.

– Nieładnie tak mówić – zauważył Ziggy. – Machniemy na to ręką, bo jesteś przyjacielem panny Plum.

Popatrzył na kumpla, jakby szukał u niego wsparcia.

– Racja – przyznał Benny. – Machniemy na to ręką, ale powinieneś zwracać uwagę na maniery. To nieładnie tak mówić do starszych dżentelmenów.

– Nazwaliście mnie pedziem! – wrzasnął Księżyc.

Ziggy i Benny spojrzeli na siebie zdumieni.

– Tak? – zdziwił się Ziggy. – I co z tego?

– Następnym razem nie krępujcie się i zaczekajcie na korytarzu – uprzedziłam. Zamknęłam za nimi drzwi i zwróciłam się do Księżyca: – Chcę, żebyś się dobrze zastanowił. Przychodzi ci do głowy jakikolwiek powód, dla którego ktoś miałby do ciebie strzelać? Jesteś pewien, że widziałeś twarz kobiety w oknie?

– Nie wiem, człowieku. Mam kłopoty z myśleniem. Mój umysł jest jakby zajęty.

– Były jakieś dziwne telefony?

– Jeden, ale nie taki znów dziwny. Zadzwoniła kobieta, kiedy byłem u Dougiego. Powiedziała, że mam coś, co nie jest moje. Byłem trochę przymulony.

– Mówiła coś jeszcze?

– Nie. Spytałem, czy chce toster albo superkieckę, ale odłożyła słuchawkę.

– Tylko to zostało z całego towaru? A co się stało z papierosami?

– Pozbyłem się fajek. Znam jednego nałogowca…

Odnosiło się wrażenie, że Księżyc utknął w jakiejś pętli czasowej. Pamiętałam go z czasów szkolnych, wyglądał dokładnie tak samo. Długie kasztanowe włosy, rozdzielone pośrodku głowy i związane z tyłu w kucyk. Blada skóra, szczupła sylwetka, średni wzrost. Księżyc miał na sobie hawajską koszulę i dżinsy, dostarczone pewnie do domu Dougiego pod osłoną nocy. Prześlizgnął się przez szkołę w mgiełce miłej nieświadomości, wywołanej trawką, gadając jak najęty i chichocząc w stołówce, a potem odsypiając na lekcjach angielskiego. A teraz… znów prześlizgiwał się przez życie. Żadnej pracy, żadnej odpowiedzialności. Kiedy się nad tym zastanawiałam, nie wydawało się to takie złe.

Connie pracowała zwykle w sobotnie ranki. Zadzwoniłam do biura i czekałam, aż skończy rozmawiać z drugiego aparatu.

– To była moja ciotka Flo – wyjaśniła. – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że w Richmond pojawiły się jakieś kłopoty, kiedy był tam DeChooch? Ona uważa, że ma to związek z kupnem farmy przez Louiego D.

– Louie D. to biznesmen, zgadza się?

– I to na dużą skalę. Albo przynajmniej był. Zmarł na atak serca, kiedy DeChooch odbierał towar.

– Może to jakaś kula spowodowała ten atak?

– Nie sądzę. Gdyby Louiego D. stuknęli, słyszelibyśmy o tym. Takie wiadomości szybko się rozchodzą. Zwłaszcza że jego siostra tu mieszka.

– Kto jest jego siostrą? Znam ją?

– To Estelle Colucci. Żona Benny'ego.

Jasny gwint.

– Świat jest mały.

Odłożyłam słuchawkę i w tym momencie zadzwoniła matka.

– Musimy wybrać ci suknię ślubną – oświadczyła.

– Nie chcę sukni ślubnej.

– Powinnaś chociaż obejrzeć.

– Dobrze, obejrzę.

Nie.

– Kiedy? – spytała matka.

– Nie wiem. Jestem w tej chwili zajęta. Pracuję.

– Dziś sobota – zauważyła matka. – Kto pracuje w sobotę? Potrzebujesz więcej relaksu. Zaraz przyjedziemy do ciebie z babką.

– Nie! – krzyknęłam.

Za późno. Wyłączyła się.

– Musimy się wynosić – powiedziałam Księżycowi. – Sytuacja alarmowa. Wychodzimy.

– Alarmowa? Co, znów będą do mnie strzelać?

Posprzątałam z szafki brudne naczynia i wsadziłam je do zmywarki. Potem chwyciłam kołdrę i poduszkę Księżyca i pobiegłam do sypialni. Matka mieszkała ze mną jakiś czas i byłam pewna, że wciąż ma klucz do mojego mieszkania. Niech ręka boska broni, żeby weszła i zastała pobojowisko. Łóżko było niepościelone, ale nie chciałam tracić czasu. Pozbierałam rozrzucone rzeczy i ręczniki i wszystko wrzuciłam do kosza na brudną bieliznę. Przemknęłam przez salon, z powrotem do kuchni, złapałam torbę i kurtkę, na koniec wrzasnęłam na Księżyca, żeby ruszył tyłek.

Spotkaliśmy matkę z babką na dole w holu.

Cholera!

– Nie musiałaś czekać na nas w holu – powiedziała matka. – Weszłybyśmy na górę.

– Nie czekam na was – wyjaśniłam. – Wychodzę. Przepraszam, ale mam robotę.

– Jaką? – chciała koniecznie wiedzieć babka. – Ścigasz jakiegoś obłąkanego zabójcę?

– Szukam Eddiego DeChoocha.

– Niewiele się pomyliłam – oświadczyła babka.

– Możesz znaleźć Eddiego kiedy indziej – zdecydowała matka. – Umówiłam ci wizytę w sklepie Tiny z sukniami ślubnymi.

– Tak, i lepiej żebyś się zdecydowała szybko – dodała babka. – Jest tylko jedna suknia, w ostatniej chwili ktoś odwołał ślub. Poza tym potrzebna nam była wymówka, żeby wyjść z domu. Nie mogłyśmy już znieść galopowania i rżenia.

– Nie chcę sukni ślubnej – oznajmiłam zdecydowanie. – Chcę skromnego wesela.

Albo żadnego.

– Owszem, ale nie zawadzi obejrzeć sukni – upierała się matka,

– Sklep Tiny to super rzecz – odezwał się Księżyc.

Matka zwróciła się w jego stronę.

– Czy to nie Walter Dunphy? Mój Boże, nie widziałam cię od wieków.

– Super! – przywitał się z matką. A potem wymienił z babką Mazurową skomplikowany uścisk dłoni, którego elementów nigdy nie udałoby mi się spamiętać.

– Lepiej się pośpieszmy – ponagliła babka. – Nie możemy się spóźnić.

– Nie chcę sukni ślubnej!

– Tylko obejrzymy – uspokajała mnie matka. – To zajmie pół godzinki, a potem będziesz mogła zająć się swoimi sprawami.

– Świetnie! Pół godziny. Ani minuty dłużej. I tylko oglądamy.

Sklep Tiny znajduje się w samym sercu Burg, w bliźniaku z czerwonej cegły. Tina zajmuje małe mieszkanie na piętrze, a interes prowadzi w dolnej części domu. Druga połówka bliźniaka to nieruchomość na wynajem, też stanowiąca własność Tiny. Tina jest powszechnie znana jako wyjątkowo wredna właścicielka domu i najemcy prawie zawsze wyprowadzają się wraz z wygaśnięciem umowy. Ale ponieważ nieruchomości na wynajem są w Burg równie rzadkie jak kości dinozaurów, Tina nigdy nie ma problemu ze znalezieniem pechowych ofiar.

1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название