Kosmos
Kosmos читать книгу онлайн
P??ne, dojrza?e dzie?o wielkiego pisarza stanowi kwintesencj? jego pogl?d?w na ?ycie i sztuk?. Dowodem na uniwersalno?? i donios?o?? przes?ania powie?ci jest uhonorowanie jej mi?dzynarodow? nagrod? Prix Formentor, najwy?szym europejskim wyr??nieniem po Literackiej Nagrodzie Nobla.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Natężenie uwagi wiodło w roztargnienie… czemu też byłem powolny, gdyż to pozwalało mi być tutaj i gdzie indziej jednocześnie, dostarczało rozluźnienia… Wzejście Katasinej perwersji i jej krążenie, to tu, to tam, bliżej, dalej, nad Leną, za Leną, powitałem rodzajem głuchego wewnętrznego „aaach”, jak ktoś zachłyśnięty. Znowu i jeszcze bardziej, ledwie uchwytne zepsucie uboczne owych warg nadpsutych związało mi się – nachalnie! – ze stuleniem zwyczajnym i uwodzącym ustek mojego vis-à-vis i ta kombinacja, słabnąca lub nasilająca się zależnie od konfiguracji, wprowadzała w sprzeczności takie, jak dziewiczość wyuzdana, nieśmiałość brutalna, stulenie wybałuszone, bezwstydny wstyd, zimny żar, trzeźwe pijaństwo…
– Ojciec tego nie rozumie.
– Czego nie rozumiem? Czego?!
– Organizacji.
– Jaka tam organizacja! Co za organizacja!
– Racjonalna organizacja społeczeństwa i świata.
Leon atakował Ludwika przez stół łysiną: – Co ty chcesz organizować? Jak organizować?
– Naukowo.
– Naukowo! – oczami, binoklami, zmarszczkami, czaszką, przesłał mu ładunek politowania, zniżył głos do szeptu. – Czlowieczuniu – pytał konfidencjonalnie – czyś z główką poszedł po rozumek do makówki? Organizować! To ty sobie wymarzasz, wysmażasz, że tak tum tak pak złapie się wszystko w garść, co? I palcami drapieżnie zagiętymi tańczył przed nim, a potem je rozłożył i dmuchnął w nie: – Fiuuut! Pyf! Uciekło. Fyyyy, pum, pum, pum, papapa, eeeee… rozumiesz… pua, pua, i co ty tam, czego ty tam, jak ty, co ty… Uciekło. Przeciekło. Nie ma.
Zapatrzył się w salaterkę.
– Nie mogę o tym z ojcem dyskutować.
– Nie? Proszę! Dlaczego?
– Bo ojcu brak przygotowania.
– Jakiego?
– Naukowego.
– Naukowczuniu – mówił z wolna – zwierzże mi, proszę, zwierzże memu śnieżno dziewiczemu łonu jak ty z tym naukowym przygotowaniem będziesz or-ga-ni-zo-wał, w jaki deseń, pytam, jak, jak ty to tam z tym do czego, pytam, jak z czym i po co i ku czemu i gdzie, jak ty, pytam, to z tym, tamto z tamtym, owo z owym, gwoli czemu, jak… – ugrzązł i spoglądał niemo, a Ludwik nabrał na talerz trochę kartofli i to Leona wyrwało z niemoty. – Co ty wiesz?! – wybuchnął gorzko. – Studia! Studia! Ja ta nie studiował, ale lata myślał… myślę i myślę… odkąd z banku wyszedłem nic tylko myślę, mnie głowa pęka od myślenia, co ty tam, czego ty tam, co tam tobie do… daj spokój, daj spokój!… Ale Ludwik zajadał listek sałaty i Leon opadł, uspokoiło się, Katasia zamykała kredens,. Fuks zapytał ile stopni, oj, upał, pani Mańcia podsuwała Katasi naczynia, król szwedzki, półwysep skandynawski, a zaraz potem gruźlica, zastrzyki. Stół był teraz o wiele przestronniejszy, tylko filiżanki z kawą, lub herbatą, koszyk z chlebem i kilka serwetek, zwiniętych już – jedna, Leona, była rozłożona. Piłem herbatę, senność, nikt się nie ruszał, siedziano swobodniej na krzesłach nieco odsuniętych, Ludwik sięgnął po gazetę, Kropka zastygła. Od czasu do czasu zdarzały jej się także zastygnięcia, zupełnie puste, bez wyrazu, kończące się ocknięciem nagłym, jak plusk, gdy do wody wrzucić kamień. Leon miał na ręce brodawkę z kilkoma włoskami, przyglądał się jej, wziął wykałaczkę i zaczepiał nią o te włoski – znów się przyjrzał – wpuścił pomiędzy włoski odrobinę soli z obrusa i patrzył. Uśmiechnął się. Ti-ri-ri.
Dłoń Leny pojawiła się na obrusie, obok filiżanki. Wielki rozhowor zdarzeń, nieustających fakcików, jak rechot żabi w stawie, rój komarów, rój gwiazd, chmura mnie zawierająca, mnie zacierająca, ze mną płynąca, sufit z archipelagiem i półwyspami, z punkcikami i zaciekami, aż po nudną białość nad roletą… bogactwo drobiazgów, które może i było pokrewne moim i Fuksa grudkom, patyczkom etc… a może i z drobiazgami Leona jakoś to się łączyło… bo ja wiem, może dlatego tylko tak myślałem że byłem nastawiony na drobiazgi… rozdrobniony… och, ja byłem taki rozdrobniony!…
Katasia podsunęła Lenie popielniczkę.
Mnie uderzyło wyślizgującym się zimnym nieforemnym usta buch w usta precz won siatka z nogą skręcone wykręcone i cisza głucha cisza jama nic… a z zamętu, z rozbełtania (gdy Katasia już odstąpiła) jawi się konstelacja ustna błyszcząca nieodparcie, jaśniejąca. I ponad wszelką wątpliwość: usta odnoszą się do ust!
Spuściłem oczy, znów tylko rączkę widziałem na obrusie, podwójnoustą dwoiściewargową i tak i siak dwoistą niewinnie zepsutą czystą oślizgłą wlepiłem się oczami w rączkę oczekując, wtem stół zaroił się rękami, co to, rączka Leona, rączka Fuksa, ręce Kulki, ręce Ludwika, tyle rąk w powietrzu… a to osa! Osa wleciała do pokoju. Wyleciała. Ręce się uspokoiły. Znowu – opadająca fala, spokój wraca, ja myślę jak to z tymi rękami, co to takiego, Leon odezwał się do Leny: – Rozliczna przygodo.
„Rozliczna przygodo, daj no tatce zapalający się fosfor” (zapałki). „Rozliczna przygodo” mawiał do niej, albo „tusiołku osiołku” albo „zachwyteńku pomaleńku”, lub jeszcze inaczej. Kulka zaparza ziółka, Ludwik czyta, Fuks dopija herbatę! Ludwik odkłada gazetę, Leon spogląda, ja myślałem, jak to, niby, czy ręce zaroiły się, zawrzały, dlatego, że osa, czy dlatego, że ręka na stole… bo, formalnie biorąc było niewątpliwe, że ręce zaroiły się z powodu osy… ale któż mógł zaręczyć, czy osa nie była tylko pretekstem dla wezbrania rąk w związku z jej rączką… Podwójny sens… a to rozdwojenie łączyło się może (któż mógł wiedzieć) z rozdwojeniem ust Kataśka – Lena… z rozdwojeniem wróbel – patyk… Błądziłem. Spacerowałem sobie na peryferiach. W świetle lampy była ciemność krzaków za drogą. Spać. Korek na flaszce. Kawałek korka, przylepiony do szyjki tej butelki, wyłania się i nasuwa…