Dom dzienny, dom nocny
Dom dzienny, dom nocny читать книгу онлайн
»Dom dzienny, dom nocny« jest najambitniejszym projektem prozatorskim Olgi Tokarczuk. Ta pe?na melancholijnego smutku (a miejscami i okrucie?stwa) ksi??ka oferuje nam w finale wspania?y, optymistyczny koncept. Otwiera nas na poznawanie ?ycia, do?wiadczanie naszego istnienia w jego wielowymiarowej postaci. Nie udzielaj?c nam porad ani nie serwuj?c nam odpowiedzi na tzw. najistotniejsze pytania, zach?ca do otwarcia si? na t? nie?atw? pr?b?, jak? jest nasza w?asna, niepowtarzalna egzystencja".
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Słyszenie
Ponieważ w domu było mnóstwo ludzi i nie starczyło miejsc do spania, poszłam spać do sadu, na to czerwone żelazne łóżko, które w dzień służy do czytania. Zaścieliłam je czystą białą pościelą. W nocy wydawała się świetliście szara.
Widziałam dom z zewnątrz, z okna w łazience biło światło i rzucało długi jasny ślad na staw, potem na chwilę z hukiem włączyła się pompa. Kiedy umilkła po minucie, dom ściemniał i zniknął mi z oczu. Niebo wydało się teraz jaśniejsze.
Noc nie jest tak ciemna, jak się o niej mówi. Ma w sobie łagodniejsze światła, które płyną z nieba do gór i dolin. Ziemia też świeci. Jest to blask zimny, szarawy, lekko fosforyzujący jak blask nagich kości i próchna.
W dzień nie widać tej poświaty, ani w czasie jasnych, rozświetlonych księżycem nocy, ani w oświetlonych miastach i wsiach. Tylko w prawdziwych ciemnościach widoczne staje się światło ziemi.
Poza tym istnieją gwiazdy i księżyc. Więc było jasno.
Oglądałam dokładnie każdy kawałek przestrzeni, jaką widziałam z łóżka, każde drzewo, każdą kępę traw, każdą krzywiznę horyzontu. Wszystko było jak przyprószone popiołem, posypane mąką. Nocne światło zacierało ostre kąty, zbliżało przeciwieństwa. Zacierały się granice między jednym a drugim. Rzeczy mnogie wydawały się zaledwie wielokrotnościami jednego. Te obrazy musiały jakoś uwięzić mój wzrok, uśpić mnie, bo kiedy się obudziłam, wyrwane ze snu oczy zobaczyły tylko ciemność – księżyc już zaszedł. Ale za to ocknął się mój słuch, przejął nad ciałem całą kontrolę i ciągnął mnie teraz za sobą Pełzł po ścianach domu i nadsłuchiwał. Powoli z pozornej ciszy wyłoniły się oddechy śpiących w domu ludzi, najpierw muśnięcia, szelesty, które grzmiały mi w uszach, aż cała poczułam się słuchem – mięsistą miseczką zasuszonym kielichem, wilgotną jedwabną trąbką przyciśniętą do ścian. Zaczęłam słyszeć pierwszy raz wżyciu od początku do końca: oddechy śpiących w murach domu stały się szumem, poświstem, który wpada w ludzkie ciała i ożywia te martwe zombiste struktury; ich powieki mlaskały niespokojnie, jak połcie mięsa rzucane na zimną posadzkę; serca im dudniły dźwiękiem, który był cięższy od powietrza i zaraz spływał pod ziemię. Równomiernie, rytmem snu, trzeszczały łóżka. Potem usłyszałam hałas mysich metropolii w ścianach domu – te drobne szybkie skrzyżowania, miejsca czułych spotkań, magazyny żywności. Słyszałam korniki w nogach sosnowego stołu. W kuchni lodówka startowała ogłuszająco do nocnych zamarzniętych lotów. Ćmy łaskotały chłodne nocne przestrzenie. A wszystko to ciął na kawałki histeryczny dzwon kropli spadających z kuchennego kranu. Ogłuszona, odwróciłam się na plecy i popatrzyłam w niebo. Powinno być ciche jak zawsze, ale nie było. Usłyszałam gwizd spadających meteorów i mrożący krew w żyłach szum komety.