Corka Czarownic
Corka Czarownic читать книгу онлайн
W lesie, z dala od ludzi, pod m?dr? opiek? czarownic dorasta z?otow?osa dziewczynka. Cho? poch?ania magiczne ksi?gi, uczy si? czyta? w my?lach i rozmawia? z gwiazdami, nie przypuszcza nawet, jaki cel ma jej nauka i pe?na niebezpiecze?stw w?dr?wka po czterech stronach Wielkiego Kr?lestwa. Przed wiekami jej kraj najechali okrutni barbarzy?cy.
Wed?ug s??w tajemniczej Pie?ni, teraz po siedmiuset siedemdziesi?ciu latach zbli?a si? koniec ich panowania. Czy na tronie zasi?dzie wreszcie sprawiedliwy w?adca. Czy Luelle doro?nie, by spe?ni? przeznaczenie?
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Przestań, bo przywołasz Zło… – szepnęła Czarownica, ściskając jej rękę w swej dużej, ciepłej dłoni.
– Ale ja je czuję – odparła Mała z namysłem.
– Co czujesz?
– Czuję Zło. Jest gdzieś blisko i wkrótce nam zagrozi…
– To ciekawe – mruknęła Czarownica, nie zwalniając ani na chwilę kroku. – Poczułaś je wcześniej niż ja. Tak, teraz ja również wyczuwam bliskość Najeźdźców, choć nigdzie ich nie widzę…
– O, tam… – szepnęła jej podopieczna.
Z lewej strony zbliżały się ku nim, przez pola, małe, czarne punkciki, rosnąc jednak w oczach z każdą sekundą i przybierając powoli kształty galopujących koni. Jeszcze kilka sekund i jeźdźcy także stawali się coraz wyraźniejsi, a ich zbroje błyszczały w wiosennym słońcu jak małe lusterka. Za moment wiatr przyniósł uciekinierkom echo ich wściekłych wrzasków:
– To one! Kobieta i Dziecko!
– Szybciej! Nie umkną nam!
– Nie mają gdzie! Ani skrawka lasu!
– Wyczha! Gonić je! Gonić!
– Na władcę Urgha, klnę się, że nie ujdą!
– Zabić Czarownice!
Czarownica przystanęła i zaczęła rozglądać się bystro dookoła. Ale wszędzie rozciągały się jedynie puste, nie dające żadnej osłony pola.
– Nie mamy wyboru – mruknęła. – Jest to ryzyko, ale nie mamy wyboru. Musimy tylko zejść z tego śniegu i stanąć na czarnej ziemi. Tam jesteśmy mniej widoczne, a potem… potem nas przeobrażę.
– Zamień nas w ptaki – poprosiło Dziecko. – Chciałabym choć raz w życiu pofrunąć. A gdy będziemy ptakami, nigdy nas nie złapią.
– Przeobrażając człowieka nie wolno odrywać go od ziemi – mówiła Czarownica, biegnąc wraz z wychowanką w stronę czerniejącego skrawka pola, na którym śnieg dawno zdołał stopnieć. – Przeobrażony w ptaka, oderwany od ziemi, nigdy już może na nią nie powrócić. Dlatego przemiana w ptaka jest krokiem ostatecznym.
Zbrojni jeźdźcy na koniach coraz to rośli w oczach, a ich pełne wściekłości wrzaski dobiegały już całkiem wyraźnie uszu uciekających. Na przedzie, na czarnym koniu, gnał potężny, wyjątkowo silnej budowy Najeźdźca, czego nie kryła nawet zbroja.
– Ten chyba lubi zabijanie – pomyślało bezwiednie Dziecko, biegnąc obok Czarownicy, gdy nagle… nagle poczuło, że wrasta w ziemię i nieruchomieje. Obok niej, z ciemnej, wilgotnej, parującej w słońcu ziemi wyrósł nagle ponury, nagi krzak z ostrymi kolcami.
– … więc jestem teraz podobnym krzakiem jak ona, Czarownica – powiedziało Dziecko do siebie w myślach i ogromnym wysiłkiem woli poruszyło jedną ze swych gałązek rąk, by dostrzec na niej także ostre, długie kolce. – Szkoda, że nie mamy pączków. Są takie przyjemne, puszyste, oznajmiają przybycie wiosny. Zwłaszcza bazie. Jesteśmy bardzo ponurymi krzakami. Martwymi. Ciekawa jestem, czy mimo to zakwitłybyśmy, gdyby tak zostawić nas w tej postaci jeszcze kilkanaście dni w ciepłym blasku słońca?
Tak rozmyślało Dziecko, ufne czarom swej Opiekunki, gdy jeźdźcy już z gniewną wściekłością wjechali na czarny spłacheć pola. Dokoła nie rosło żadne drzewo, nie uwypuklał się żaden pagórek, nie było też ani jednego domu, choćby w postaci zrujnowanych szczątków.
– … nie mogły przecież zapaść się pod ziemię! – wrzeszczał Czarny Jeździec na przedzie. – Szukajcie ich! To niemożliwe, by znikły!
– … ale ich nie ma, panie! – wołali inni.
Czarny z furią ciął pejczem po twarzy jednego ze swych towarzyszy.
– Gdy mówię, gamonie, byście szukali, to szukajcie! Nie mogły rozpłynąć się w powietrzu!
– To przecież czarownice, panie – powiedział nieśmiało inny z żołnierzy. – Kto wie co mogły zrobić…
Konie niespokojnie tańczyły, rżąc i kopiąc niecierpliwie nogami. Rycerze klęli i miotali się nerwowo na niewielkiej przestrzeni. Po chwili czarny dowódca z pełnym nienawiści impetem wyładował swój gniew na jednym z martwych, ostrokolczastych krzewów, tnąc go z całej siły swym krótkim, grubym pejczem. Krzak bezradnie przewrócił się na ziemię. Czarny Jeździec z furią pognał swego konia, a w ślad za nim odjeżdżali, wrzeszcząc i przeklinając, jego współtowarzysze.
… leżący na ziemi bezwładnie krzew, powoli, powoli przybierał kształty Czarownicy. Miała zamknięte oczy, leżała bezwładna, nieruchoma, a przez jej bladą twarz przechodziła długa, krwawa pręga.
– Powiedz coś – szepnęło Dziecko. – Powiedz tylko, że żyjesz…
– Żyję – odparła z wysiłkiem jej Opiekunka.
– To boli – raczej stwierdziła, niż spytała jej podopieczna.
– Boli. Wyjmij z mego worka małą buteleczkę z rubinowego kryształu i wlej mi do ust kilka kropel płynu…
Dziecko posłusznie wykonało jej polecenie. Płyn w buteleczce był także rubinowy, wyglądał jak krew i kilka jego kropel spłynęło do warg Czarownicy. Na jej twarz wróciła powoli zwykła, zdrowa ogorzałość. Szare, chłodne oczy otwarły się i ciężkim, nieruchomym spojrzeniem zatrzymały na twarzy pochylonego Dziecka.
– Odjechali?
– Tak – odparła Mała. – Już ich nie widać.
– Więc trzeba się śpieszyć. Mamy już niewiele czasu powiedziała energicznie Czarownica i podniosła się z ziemi.
Krwawa pręga na jej twarzy blakła, a w ciało wyraźnie wstępowały nowe siły. Rubinowy eliksir ukryty w kryształowym flakoniku ujawniał swą moc. Już po chwili Czarownica i Dziecko szły pośpiesznie polami w kierunku coraz to bliższej i bliższej, pokrytej czarnym Lasem góry.
ROZDZIAŁ IV
Dalsza droga Czarownicy i Dziecka przebiegała już bez przeszkód, choć była długa i męcząca. Zostały im do pokonania dwie wielkie, pokryte lasami góry; musiały też wyminąć parę Wsi i dwa Miasteczka. A jednak przez jedno z nich musiały przejść, bowiem tylko w nim znajdował się most, prowadzący na drugą stronę szerokiej, rwącej Rzeki, którą musiały przekroczyć.
– Miasteczko przejdziemy o szarzyźnie, między nocą a dniem. Jest to pora najgłębszego snu zdrowych i pora w której przychodzi Śmierć, jeśli winna po kogoś przyjść. Między godziną czwartą a piątą rano. Szare i nie dla każdego dobre to godziny, ale dla nas akurat najlepsze – powiedziała Czarownica.
Siedziały właśnie z Dzieckiem w małym lasku w pobliżu Miasteczka i czekały na zapadnięcie nocy. Od głodu ratował je suszony chleb i równie suszone mięso, ukryte w worku Czarownicy zda się w nieobliczalnych ilościach. Dziecko już kilka razy podejrzewało, że prawdopodobnie te suchary i mięso mnożą się w worku Czarownicy czarodziejskim sposobem, bowiem nie ubywało ich nigdy wtedy, gdy były głodne i jadły do syta. Tyle, że po tym posiłku o wiele szybciej powracał głód, niż po zwykłym jadle, jakie Czarownica zdobywała we Wsiach.
Noc zapadła szybko i raptownie, jak dzieje się to zazwyczaj na przesileniu zimy i wiosny. W chłodnym, czystym powietrzu echo niosło dźwięk zegarów z Miasteczka, wybijających dostojnie kolejne przemijające godziny. Gdy wybiła trzecia, Czarownica jeszcze chwilę odczekała, a potem ruszyły wolno w stronę widniejących w oddali zabudowań.
Było to pierwsze Miasteczko jakie Dziecko oglądało w swym krótkim życiu i choć niewielkie, ubogie i ciemne, wzbudziło w nim zachwyt. Nigdy nie widziało jeszcze tylu domów naraz, stojących koło siebie gęsto, jak drzewa w Lesie; oszołomiły ją wysmukłe wieże, małe rzeźbione kapliczki i bogaty rozłożysty Ratusz z wielkim zegarem, który wybijał właśnie godzinę czwartą, gdy znalazły się w jego pobliżu.
Wszędzie panowała niczym nie zmącona cisza. Spali chyba wszyscy, gdyż w oknach domów było ciemno. Spali też Najeźdźcy w Ratuszu, a nawet strażnicy strzegący wejścia doń, gdyż uszu podróżniczek dobiegło ich potężne chrapanie. Szły wolno, rozglądając się, gdyż Dziecko nie mogło nasycić wzroku nowymi widokami i mnogością wąskich, krętych uliczek.
Nagle Dziecko przystanęło:
– … słyszę śpiew?! – powiedziało zdziwione.
– Ktoś śpiewa Pieśń Jedyną – szepnęła dziwnie uroczyście Czarownica. – Podejdźmy bliżej i posłuchajmy. Na razie nie czuję, by groziło nam jakieś niebezpieczeństwo.
W jednym z małych domów przy końcu uliczki – za którym znowu rozpościerały się puste pola i Rzeka – tliło się wątłe światełko. Czarownica z Dzieckiem podkradły się bliżej okien. Po chwili Dziecko ujrzało przez małą, okopconą szybkę niewielką lecz czystą izdebkę i staruszkę, siedzącą przy ogniu, który żarzył się słabo w kominku. Koło staruszki siedziało trzech mężczyzn i jedna kobieta, słuchając jej Pieśni: