-->

Panna Nikt

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Panna Nikt, Tryzna Tomek-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Panna Nikt
Название: Panna Nikt
Автор: Tryzna Tomek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 259
Читать онлайн

Panna Nikt читать книгу онлайн

Panna Nikt - читать бесплатно онлайн , автор Tryzna Tomek

Ksi??ka zaczyna si? od pierwszego krwi p?ynienia, ale seksu w niej niezbyt du?o, du?o natomiast nami?tno?ci, pot??nych i niszcz?cych. Bo wcale nie potrzeba szekspirowskich kr?l?w, w?adczy? ze sztyletem i r?kami we krwi, zazdrosnych dusicieli, ?eby takie nami?tno?ci pokazywa?, wystarczy podstaw?wka w niedu?ym mie?cie i kilka dziewcz?tek. Zreszt? wiadomo, ?e z si?? m?odocianych uczu? ?adne p??niejsze ?ary nie mog? si? r?wna?, ?e to w?a?nie jest wiek przysi?g, rozczarowa?, rozpaczy i dramat?w.

W?a?ciwie to nie tyle trzy bohaterki, ile jedna, dwa razy pogr??ona w zakochaniu i nie rozumiej?ca, co si? z ni? dzieje. Inaczej mo?na to uj?? jako perypetie zamaskowane urokiem i s?odycz?. Bo utw?r ten jest i powie?ci?, i ?redniowiecznym moralitetem, ognie piekielne buchaj? co chwila z gruntu wstrz?sanego podziemnym dr?eniem, szybuj? w powietrzu demony i odprawiaj? ca?e przedstawienia w snach. Czes?aw Mi?osz

Legendarna PANNA NIKT, debiut powie?ciowy Tomka Tryzny, scenarzysty i re?ysera filmowego, ukaza?a si? w w roku 1994. Wysoko oceniona przez Czes?awa Mi?osza, przeniesiona na ekran przez Andrzeja Wajd?, wesz?a na listy bestseller?w w Polsce, Holandii, Belgii i Niemczech. Przet?umaczona na 14 j?zyk?w zosta?a wydana w ca?ej zachodniej Europie, Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii, Brazylii.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Słyszę za sobą trzaśniecie drzwiczek, tupot. On mnie goni. Złapał. Szarpiąc mnie, ciągnie z powrotem.

– Czekaj, ty suczko!

Wykręca mi rękę do tyłu, prowadzi do samochodu. Zaczynam krzyczeć.

– Pokrzyczysz ty na milicji! – mówi wściekły. Kopię go i sama się przewracam. Podnosi mnie, znów wykręca rękę.

W tym momencie widzę schodzących z góry turystów.

– Ratunku! – wrzeszczę. – Gwałci mnie!

Turyści biegną do nas. Będę tak krzyczeć, że nic im nie będzie mógł wyjaśnić. Chyba się kapnął, bo puszcza mnie i ucieka do samochodu. Oni za nim.

Ja uciekam między drzewa. Biegnę do góry. Nikt mnie nie goni. Leżę w krzakach i łapię oddech. Muszę go bardzo dużo nałapać.

Coraz bardziej ciemno, coraz bardziej stromo, słyszę tupot przed sobą. Grupka dziewcząt chłopców z plecakami zbiega kamienistą ścieżką.

– Nie widzieliście dziewczynki w żółtej bluzce?

– Wariatko – mówią – uciekaj z nami. Idzie straszna burza. W tej górze jest pełno uranu. Tu zaraz będzie piekło!

Znów jestem sama.

Pnę się do góry w gęstniejącej ciemności. Urwał mi się pasek w buciku, idę na bosaka. Tak tu ciemno, że prawie nic nie widać.

Trzeszczy nade mną niebo.

Ktoś idzie za mną.

Odwracam się, nasłuchuję. Nie, nikogo tam nie ma.

Łoskot.

To z nieba.

Tu ktoś jest…

To głazy, to drzewa.

– Kasiu! – wołam. Och, jaka okropna cisza. Chyba zabłądziłam, nigdzie nie ma ścieżki.

Skąd ta mgła się wzięła?

– Kasiu! – krzyczę rozpaczliwie. – Kasiu!

Tam stoi. Widzę jej jasne włosy i coś żółtego., to na pewno jej bluzka. Stoi nieruchomo… Patrzy na mnie?

Podchodzę powoli.

Nie, nie widzi mnie, bo jest odwrócona tyłem. Jak dziwnie się przebrała. To żółte, to wcale nie bluzka… to rajtuzy. Czerwone buty i czerwony kubraczek wyszywany złotem.

Odwraca się do mnie. To przecież nie Kasia. To chłopak. Ja go chyba znam. Te długie, złote włosy poskręcane w loki, ten kapelusz z piórami, ta szpada… jakiś przebieraniec.

– Przepraszam bardzo – mówię – nie widział pan takiej dziewczynki w żółtej bluzce? Pisało na niej „Glimp”. Aha… i miała słomkowy kapelusz.

Nie usłyszał?

Jakoś tak patrzy na mnie… uśmiecha się.

– Więc doszłaś do wniosku, że zło i dobro nie mogą leżeć w tym samym pudełku?

– Szukam Kasi – mówię głośniej. – Żółta bluzka i słomkowy kapelusik!

– A ja szukam Marysi.

– To ja, ja jestem Marysia.

– A ja myślałem, że masz na imię Minka, lub Majka.

– To też ja. Kasia i Ewa tak mnie nazywają.

– Poznajesz mnie?

– Nie – mówię. – Tak – mówię. Nie wiem…

– Ty jesteś Pimpuś? – pytam nagle. On śmieje się.

– Pimpuś?… Nawet nie wiedziałem, że mam takie ładne imię. Przyniosłem ci list.

– Od kogo? – pytam.

– Może od ciebie?

– Jak to… ode mnie do mnie?

– Mniejsza o to – mówi – i tak go zjadłem. Nic tak nie zaspokaja głodu jak listowy papier. Ale nie martw się, pamiętam wszystko, co tam było napisane.

– Co było?

– Gdybym chciał powtórzyć wszystko, musiałbym gadać od teraz do wczoraj. Mogę ci tylko powiedzieć, co pisało na ostatniej, niedokończonej stronie…

– Co pisało? – pytam.

– Powiedziałem „pisało”?

– Tak powiedziałeś.

– Jakaś pomyłka w druku. Powiedziałem, że była tam narysowana mapka, coś jakby labirynt…

Pimpuś rozgląda się.

– Tak – mówi – zgadza się, to chyba tutaj. Widzisz te kamienie? To resztki murów.

Oglądam się… z ziemi wystają kamienie i świecą się łagodnym blaskiem. Jak pięknie się tu zrobiło. Wszędzie ciemno, tylko koło nas jasno.

– Tak – mówi Pimpuś – bo akurat jesteśmy pośrodku. Widzisz tę ścieżkę?

Patrzę za jego palcem.

– Widzę.

– To ścieżka Majki. Jeżeli nią pójdziesz, w sopel lodu z gorąca zamarzniesz. Spójrz teraz tam…

– Aha – mówię – widzę.

– To jest ścieżka Minki. Tam będzie ci tak zimno, że jak ćma się spalisz. A tutaj zaczyna się ścieżka Marysi. Wije się spiralą wokół góry. To bardzo długa ścieżka, ale jeśli miałbym ci coś radzić, to powiedziałbym: idź nią, Marysiu. Tą ścieżką dojdziesz na pewno.

– Dokąd? – pytam.

– Wiadomo – Pimpuś uśmiecha się. Wszystkie górskie ścieżki prowadza na szczyt góry. Jest jeszcze jedna…

Odwraca się i pokazuje mi czwartą ścieżkę końcem lśniącej szpady.

– Co to za ścieżka? – pytam.

– Nikt tego nie wie. Może to najdłuższa ze wszystkich ścieżek, a może najkrótsza. Może najcudowniejsza, a może najstraszniejsza. Może jest tylko cieniem ścieżki w negatywie góry? Nic więcej ci nie powiem, bo sam nie wiem…

Patrzę na czwartą ścieżkę. Niczym się od tamtych nie różni, a przecież wszystko we mnie do niej się wyrywa. Robię krok w jej stronę, robię krok drugi. Przystaję.

– Jeśli pójdziesz tą ścieżką – mówi Pimpuś, stając za mną – pożyczę ci mojej szpady.

Już wyciągam rękę po szpadę, gdy słyszę jak przez watę odgłosy grzmotów.

Burza… Kasia… Gdzie jest Kasia?

Zwracam twarz do Pimpusia.

Muszę znaleźć Kasię!

Śliczna buzia Pimpusia krzywi się z niesmakiem.

– Tą ścieżką nie poszła na pewno.

– Proszę, powiedz mi, gdzie jest Kasia!

– Żeby pomagać innym – mówi Pimpuś – trzeba najpierw pomóc sobie. Cóż to za komiczny widok, gdy ślepy prowadzi ślepego. Pomyśl o sobie, Marysiu.

– Błagam, powiedz, jak odnaleźć Kasię.

– Kasia poszła swoją własną ścieżką. Więc i ty idź swoją. A ta ścieżka? Nie chcesz pójść ścieżką niespodzianek?

– Bardzo chcę – mówię – ale muszę znaleźć Kasię. Zaraz będzie burza i muszę być przy niej…

Pimpuś smutnieje, chowa do pochwy lśniącą szpadę.

– Więc dobrze – mówi – nie będę ci się więcej narzucał z moją szpadą. A jeśli chodzi o burzę, to już od dawna jest burza.

W tej samej chwili otaczają mnie błyski i grzmoty. Jestem już cała mokra i trzęsę się z zimna.

– Pimpusiu! – krzyczę. – Powiedz mi, gdzie Kasia! Z deszczu, z ciemności, wyłania się ręka.

– Tam – rozlega się głos. – Żegnaj Marysiu.

W błyskach i grzmotach piorunów biegnę w stronę, którą mi pokazał. Wybacz mi Pimpusiu kochany, wiem, że nigdy cię już nie zobaczę. Ale muszę uratować Kasię.

W strugach deszczu wspinam się po mokrych skałach.

Unoszę głowę do góry.

Tam, na samym szczycie Ślęży, na wierzchołku widokowej wieży, stoi malutka Kasia z rękoma uniesionymi do rozpalonego oceanu nieba.

Słyszę jej zawodzące błaganie, choć przecież jestem za daleko, żebym słyszała.

– Tatusiu! Zabierz mnie tatusiu!!!

Błysk i grzmot potworny. Zatrzęsła się góra.

Zamyka Kasię w świetlistym kokonie pajęczyna utkana z błyskawic.

Nic już więcej nie pamiętam… Jak stamtąd zeszłam? Jak to się stało, że jestem tutaj?

To stacja kolejowa, to ciągle Sobótka. Ktoś przy mnie składa czerwony parasol. Siedzę na ławce w domku przy szynach. Ktoś na mnie patrzy, coś o mnie mówią. Dzwonki dzwonią. Megafon coś chrypi. Siedzę mokra, przylepiona do sukienki, do ławki.

Jakieś piski. Jacyś zmoczeni chłopcy tu wpadają, jakieś dziewczyny. To oni. Uciekam chyłkiem na peron. Może mnie nie zauważą. Przycupnę na ławce pod murem.

Skrzypnęły drzwi.

Idzie do mnie czarnooka czarnowłosa. Siada w deszczu obok mnie.

– Co, nie znalazłaś Kaśki?

– Ona już w niebie ze swoim tatusiem.

– Co ty gadasz? Co się stało?

– Zabiliśmy ją. Ty ją zabiłaś i ja ją zabiłam. Zabiliśmy ją wszyscy, cały świat ją zabił!

Łapie mnie za ramiona, potrząsa.

– Majka, co tobie!

Zniknęła.

Pociąg jedzie, a ja w pociągu. Tyłem do Wałbrzycha, a twarzą do Ślęży. Patrzę, jak oddala się ode mnie. Już malutka jak kretowisko, przy którym leżał tamten martwy krecik. Już przykryła ją pierzyna deszczu.

– Czemu płaczesz, dziecinko? – pyta pani. Przechodzą Magda z Klaudią.

– Nie widziałaś Ewki?

Przed domem spotykam tatusia.

– Połóż się szybko – mówi mamusia.

– Ale się trzęsie – mówi Tadziu.

A Zosia:

– Wyżymałam jej sukienkę. Pięć litrów wyleciało. Odpycham od siebie kołdrę.

A to głaz, nie mogę go odwalić. Trudno, nogi trzeba zostawić. Jak ja bez nóg pójdę? A co tam, żabką popłynę.

Płynę.

A co tu tyle krzyży? Krzyże aż po horyzont. To jakaś kolejka.

Wszędzie same krzyże, na nich ludzie. Jęczą, płaczą, jak glisty się wiją.

– A ty gdzie, cholero! – krzyczą na mnie. – Won stąd na koniec kolejki!

– No mówię pani, krew na szynkę trysła i na balerony.

– Nie pchać się, nie pchać się, mówię!

– Panie, dużo zostało?

– Ona tu nie stała!

Ach, to chyba do nieba kolejka. Nie bójcie się, kochani, nie wcisnę się, nie wcisnę, ja innej szukam kolejki. Powoli płynę na koniec. Coraz więcej tu na krzyżach dzieci. Płaczą, że serce się kraje.

O, jakiś dziadek idzie. Z laską, w świecącej się pelerynie.

Srebrną brodą zamiata po ziemi. Podpływam do niego, ręce składam.

– Pomóż im, Panie Boże, oni są przecież niewinni.

Patrzę, dziadek palec do mnie wyciąga, struga na nim marchewkę i woła cienko:

– Sraku pierdaku! Chichocząc, ucieka w podskokach.

– Sraku pierdaku!… Sraku pierdaku!…

Gubiąc po drodze bobki, chowa się za krzyże. Jakiś bulgot słyszę. Odwracam się.

Tu, na postumencie z białego marmuru, śliczny, różowy berbeć w kociołku chochlą miesza. Uśmiecha się do mnie ząbkami z porcelany.

– Spróbuj – ćwierka jak słowik – to bardzo DOBRAZŁA zupa. Nabiera zupę chochelką, do ust mi podsuwa. Ja ją chlup, a ona lodowym ogniem, ognistym lodem w brzuchu mi wybucha.

Budzę się, żeby natychmiast w nowym śnie się znaleźć. Siedzę na tapczanie w niebieskiej piżamie. Pokoik malutki jak dla kanarka klatka. Ściągam szybko piżamę, ubieram sukienkę.

Wychodzę. Jakieś ubrania tu wiszą. Tam, przed telewizorem, modli się rodzina. Jasno, słońce świeci, na ekraniku coś fika.

Na ulicę wybiegam.

Wysokie domy wokół wszystko zasłaniają. Coś ważnego miałam zrobić… Ach, wiem, muszę się przekonać, jak daleko ten sen do tyłu sięga.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название