Panna Nikt
Panna Nikt читать книгу онлайн
Ksi??ka zaczyna si? od pierwszego krwi p?ynienia, ale seksu w niej niezbyt du?o, du?o natomiast nami?tno?ci, pot??nych i niszcz?cych. Bo wcale nie potrzeba szekspirowskich kr?l?w, w?adczy? ze sztyletem i r?kami we krwi, zazdrosnych dusicieli, ?eby takie nami?tno?ci pokazywa?, wystarczy podstaw?wka w niedu?ym mie?cie i kilka dziewcz?tek. Zreszt? wiadomo, ?e z si?? m?odocianych uczu? ?adne p??niejsze ?ary nie mog? si? r?wna?, ?e to w?a?nie jest wiek przysi?g, rozczarowa?, rozpaczy i dramat?w.
W?a?ciwie to nie tyle trzy bohaterki, ile jedna, dwa razy pogr??ona w zakochaniu i nie rozumiej?ca, co si? z ni? dzieje. Inaczej mo?na to uj?? jako perypetie zamaskowane urokiem i s?odycz?. Bo utw?r ten jest i powie?ci?, i ?redniowiecznym moralitetem, ognie piekielne buchaj? co chwila z gruntu wstrz?sanego podziemnym dr?eniem, szybuj? w powietrzu demony i odprawiaj? ca?e przedstawienia w snach. Czes?aw Mi?osz
Legendarna PANNA NIKT, debiut powie?ciowy Tomka Tryzny, scenarzysty i re?ysera filmowego, ukaza?a si? w w roku 1994. Wysoko oceniona przez Czes?awa Mi?osza, przeniesiona na ekran przez Andrzeja Wajd?, wesz?a na listy bestseller?w w Polsce, Holandii, Belgii i Niemczech. Przet?umaczona na 14 j?zyk?w zosta?a wydana w ca?ej zachodniej Europie, Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii, Brazylii.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Świeci słoneczko, wieje wietrzyk… jest cudnie.
Zadzwoniłam do Kasi z pierwszej budki i bardzo ją przeprosiłam, ale ona wcale się nie gniewała, więc wskoczyłam do autobusu i już po pół godzinie byłyśmy razem. Do wieczora gadałyśmy o muzyce i o filozofii. Musimy być cierpliwe. W życiu jest jeszcze tyle tajemnic, których istnienia jeszcze się nawet nie domyślamy…
Kiedy wróciłam do domu, tata był pijany i strasznie rozrabiał.
Mamusię bolało serce, a dziewczynki płakały. I nawet Tadziu był zły, bo w tym hałasie nie mógł oglądać telewizora. Zaraz zaprowadziłam porządek. Tatusia położyłam spać na moim tapczanie razem z Tadziem, dziewczynkom opowiedziałam bajkę na dobranoc, a w końcu uspokoiłam i mamusię, wyciągając ją na wspomnienia z dzieciństwa.
Już wszystko dobrze w naszym domu. Śpią wszyscy, tylko ja zasnąć nie mogę, bo śpię razem z mamusią, a ona tak głośno chrapie, że aż się obraz trzęsie na ścianie. No, może trochę przesadziłam z tym obrazem, ale spać przy takim chrapaniu to się naprawdę nie da.
Wychodzę na balkon.
Jest ciepło, świecą gwiazdy.
Ziemia widziana z daleka jest taką samą gwiazdką, jak one.
Maluteńkie światełko w ciemności. Oto, czym wszyscy razem jesteśmy tu, na ziemi. Jakoś mi dobrze z tą myślą.
Już piąta rano. Trochę się zdrzemnęłam. Teraz robię tatusiowi śniadanie.
Budzę go.
Ubiera się i przychodzi do kuchni. Aż żal na niego patrzeć.
Stawiam przed nim kubek z herbatą i głaszczę go po głowie. Po raz pierwszy w moim życiu głaszczę mojego tatusia po głowie, jakby był moim małym braciszkiem, albo nawet małym synkiem.
– Narozrabiałem, co?
– Trochę tak – mówię. – Kup mamusi kwiaty, jak będziesz wracał z roboty. Nigdy jej nie kupujesz kwiatów.
– Jak to nie? A co jej przyniosłem na dzień kobiet?
– Ale kup jej dzisiaj.
– Akurat… Kupię i mi piekło zrobi, że pieniądze na duperele wydaję.
– Ale może dziś nie zrobi. Zaryzykuj. Tata śmieje się.
– No dobra. Ryzyk fizyk, kupię.
Jest już przy drzwiach, już ma wychodzić do roboty, gdy odwraca się do mnie, mruga i mówi cicho:
– Ryzyk fizyk.
Odmruguję mu z uśmiechem. Och, jak w tym domu potrzebna jest dorosła córka.
– Haj, Majka. Haj.
– Słuchaj, głupia sprawa. Mimi zginął pierścionek. Ten z brylantem, wiesz, co kosztował ponad tysiąc dolarów. Chciała go wczoraj włożyć, bo szli na przyjęcie. Szukam go od rana. Pamiętasz… bawiłyśmy się nim.
– Pamiętam. Ale przecież włożyłyśmy go z powrotem do pudełka. Razem z kolią.
– Ty ostatnia go miałaś. Może zapomniałaś zdjąć?
– Zdjęłam. Chyba nie myślisz, że ukradłam.
– Ja nic nie myślę. Ale mogłaś zapomnieć. Potem zdjęłaś go u siebie w domu, gdzieś położyłaś i zapomniałaś… To się zdarza.
– Na pewno nie, bym pamiętała. Przysięgam ci, że go nie mam.
– Zrozum. Ostatnio tylko ty do mnie przychodziłaś. Jak się nie znajdzie, będzie na ciebie.
– Ale ja go nie mam.
– Mimo to proszę, poszukaj u siebie. Musimy się upewnić. Jak znajdziesz, zaraz do mnie zadzwoń. Ja też będę jeszcze szukać.
– Mogę poszukać, ale wiem na pewno, że go u mnie nie ma.
– Ale poszukaj. Haj, wracam do domu.
I pojechała. A ja ostatni dzień lekcji mam zatruty myślą o pierścionku.
Przypominam sobie cały tamten dzień, w którym bawiłyśmy się biżuterią mamy Ewy, ale czym więcej o tym myślę, tym mniej pamiętam, co mogłam zrobić z tym pierścionkiem. Nagle przychodzi mi do głowy taka myśl, że… ten pierścionek wcale nie zginął, że to Ewa tylko tak wymyśliła, żeby mnie dręczyć, żeby się na mnie zemścić za wczorajsze.
Tak, jestem pewna, że tak właśnie jest.
Prawie pewna.
Nie, całkowicie pewna. Trochę Ewę poznałam i wiem, na co ją stać.
Nikt jej nie zna tak dobrze, jak ja. Może nawet nie chodzi jej o zemstę. Może tym pierścionkiem chce jakoś unieważnić to, co stało się między nami wczoraj. A ja przecież nie gniewam się na nią, potrafię doskonale zrozumieć jej zazdrość o Kasię. Może ja też na jej miejscu byłabym zazdrosna?
Czuję, że się jeszcze między nami wszystko ułoży. Och, jak byłoby cudownie, gdyby chciała się zaprzyjaźnić z Kasią. Wtedy miałabym je dwie. A może nawet udałoby się nam namówić Kasię na to, żeby zdawała z nami do liceum? I aż do matury byśmy były razem, we trzy.
Kasia w normalnej sukience to ktoś zupełnie inny, niż Kasia w stroju cygańskim. Dopiero teraz tak naprawdę widać, jaka jest szczuplutka i śliczna. I taka beztroska. To na pewno dlatego, że pozbyła się Dżigiego. I dobrze ci tak, kolego.
Czuje się już dobrze. Nie ma gorączki, ani nic, tylko jeszcze trochę się smarka. To przeziębienie to stąd, że jak po tych pięciu dniach i nocach komponowania wyszła do ogrodu, to położyła się w trawie i spała na ziemi chyba z pięć godzin, zanim jej babcia nie znalazła.
Nagrała swoją kompozycję na kasetę i wysłała ją do bardzo dobrego krytyka muzycznego z prośbą, żeby jej napisał, co o tym myśli, i teraz ciągle lata na dół do skrzynki, czy już nie ma listu od niego. Ale jak ma być, jeśli od wysłania kasety upłynęło dopiero kilka dni…?
Byłyśmy na długim spacerze. Kupiłyśmy na dworcu kolejowym prawie czterdzieści biletów powrotnych do Sobótki. Teraz siedzimy w domu i wkładamy je do kopert.
Bilety są na pojutrze, na każdym wypisałyśmy godzinę odjazdu.
Po co tyle biletów?
Tajemnica.
Na uroczystości wręczania świadectw ukończenia szkoły podstawowej nie ma tylko dwóch dziewcząt z naszej klasy. Kasi i Ewy. Kasia jest już w Sobótce, przygotowuje wszystko na jutro. A Ewa? Jej świadectwo bierze Magda, ja biorę Kasi. Zaglądam… zdała. Tylko że tróje od góry do dołu.
Podchodzi do mnie Magda. Pyta, czy nie znalazłam pierścionka. Mówię, że nie i daję jej dwie koperty z biletami dla niej i Ewy. Rozdaję je reszcie koleżanek i kolegów z klasy i uciekam z uroczystości przed końcem, bo nie chcę, żeby mnie wypytywali, o co chodzi z tymi biletami. Powinnam teraz pojechać do Ewy. Może rzeczywiście ten pierścionek zginął? Ale nie, dzisiaj nie mam ochoty na rozmowę z nią.
Tadzio za przejście do następnej klasy dostał od taty dwie rakietki do ping – ponga i piłeczkę. Rozłożyliśmy stół w dużym pokoju, zamiast siatki ustawiliśmy książki na sztorc i gramy.
Jesteśmy w domu tylko z Tadziem, bo mamusia z Zenusiem i dziewczynkami poszły na słoneczko pod blok.
Dwa sety przegrałam do zera, ale w trzecim zaczęłam powoli kapować i prowadzę pięć do trzech.
Rozlega się dzwonek do drzwi. Tadzio leci otworzyć.
A to Ewa.
Od razu wiem, że chodzi o pierścionek. Prowadzę ją do mojego pokoju i mówię, że szukałam, ale nie znalazłam. Ewa macha ręką i uśmiecha się.
– Znalazł się? – pytam.
– Nie… Ale na pewno Mimi sama go gdzieś zarzuciła, nie przejmuj się.
Oddycham z ulgą. Ewa siada na tapczanie, wyciąga do mnie rękę. Siadam obok niej. Ona wzdycha i mówi:
– Przyszłam, żeby cię przeprosić za wszystko. Jestem głupia, zazdrosna świnia. Ale proszę cię, nie bądź na mnie zła.
– Nie jestem.
– Od dwóch dni nie mogę sobie znaleźć miejsca. Ciągle o tobie myślę.
– A ja o tobie – mówię. – Tak się cieszę. I rzucamy się sobie w objęcia.
– Tak bym chciała, żebyście stały się przyjaciółkami – mówię. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ona bardzo się zmieniła. Zobaczysz, że ją teraz polubisz.
– Dla ciebie mogę się ożenić nawet z hyclem.
– Nie mów tak. Kasia to nie hycel.
– Wiem, to ja jestem hycel.
– Ty też nie jesteś hycel.
– No to kto w końcu jest hyclem?
W tym momencie Tadzio wsuwa głowę w drzwi i pyta, czy oddaję partię walkowerem. Wybuchamy z Ewunią śmiechem. Z tej radości przegrywam ostatniego seta do pięciu. Potem z Tadziem gra Ewunia i też przegrywa. Tak więc Tadzio ma złoty medal, a my z Ewunią gramy o srebro.
Tadzio sędziuje.
– A co to za afera z tymi biletami do Sobótki? – pyta Ewunia serwując:
– To tajemnica – mówię i ścinam mocno. Prowadzę. – Ale tobie powiem. Kasia szykuje dla całej naszej klasy wielkie przyjęcie ogródkowe u swojej babci. Będzie na nas czekać na dworcu.
Ewunia serwuje. Ścinam i prowadzę już dwoma punktami. Kolejny serw Ewuni. Długo odbijamy piłeczkę.
– Bo wiesz – mówię – ona zrozumiała, że bardzo głupio robiła, odgradzając się od swoich rówieśników. Postanowiła zostać zwykłą, normalną dziewczynką.
Piłeczka odbija się od rakietki Ewuni i zamiast w stół, uderza w żyrandol. Jestem lepsza już o trzy punkty.
– To fajnie, że zmądrzała – mówi Ewa. – Może my też kiedyś zmądrzejemy?
– Na pewno – mówię. Teraz ja serwuję. Ewunia odbija, ja odbijam, Ewunia odbija, ja odbijam… i wygrywam.
Tadzio wręcza medale. Sobie żółtą landrynkę, mnie migdałową, a Ewuni, w charakterze brązowego medalu, krówkę. Dochodzę do wniosku, że głupio zrobiłam wygrywając z Ewunia, bo przecież brązowy medal najsmaczniejszy.
Stacja Wałbrzych Miasto. Dochodzi godzina dziewiąta rano. Są wszyscy. Szkapa złapała Zenka pod ramiona i kręci się z nim w kółko po peronie.
– Puszczaj! – wrzeszczy Zenek, machając w powietrzu nogami.
– Kocham cię, kocham cię, kocham cię! – woła Szkapa. Woła, jakby śpiewała. Wreszcie stawia go na nogi. Zenek nie może iść, zatacza się jak pijany. Gruby Ziębiński mówi:
– Co ty, Zenek, wóda od samego rana? My w śmiech.
Nadjeżdża pociąg. Jest prawie pusty i bardzo fajny, bo piętrowy.
Chłopaki ganiają się z piętra na parter i z powrotem, a Klaudia organizuje dyskotekę, bo wzięła ze sobą magnetofon.
My z Ewunia uciekamy na drugi koniec pociągu, bo jej chce się strasznie spać. Siadam przy oknie, a ona kładzie mi głowę na kolanach. Głaszczę ja po głowie, zasypia.
Już minęliśmy Świdnicę. Wszędzie zielone i żółte pola. Daleko, daleko widać górę Ślężę. Przybliżam się do niej powolutku wraz z pociągiem. Gdzieś tam, pod Ślężą jest Kasia. Na pewno uwija się z babcią po ogrodzie, czyniąc ostatnie przygotowania.
Góra kąpie się w słońcu. Jak to dobrze, bo w Wałbrzychu zbierało się na deszcz. Obok nasypu kolejowego, na którym telepie się nasz pociąg, biegnie dróżka. Jakiś chłopak jedzie na rowerze, ścigając się z nami.