-->

Panna Nikt

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Panna Nikt, Tryzna Tomek-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Panna Nikt
Название: Panna Nikt
Автор: Tryzna Tomek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 259
Читать онлайн

Panna Nikt читать книгу онлайн

Panna Nikt - читать бесплатно онлайн , автор Tryzna Tomek

Ksi??ka zaczyna si? od pierwszego krwi p?ynienia, ale seksu w niej niezbyt du?o, du?o natomiast nami?tno?ci, pot??nych i niszcz?cych. Bo wcale nie potrzeba szekspirowskich kr?l?w, w?adczy? ze sztyletem i r?kami we krwi, zazdrosnych dusicieli, ?eby takie nami?tno?ci pokazywa?, wystarczy podstaw?wka w niedu?ym mie?cie i kilka dziewcz?tek. Zreszt? wiadomo, ?e z si?? m?odocianych uczu? ?adne p??niejsze ?ary nie mog? si? r?wna?, ?e to w?a?nie jest wiek przysi?g, rozczarowa?, rozpaczy i dramat?w.

W?a?ciwie to nie tyle trzy bohaterki, ile jedna, dwa razy pogr??ona w zakochaniu i nie rozumiej?ca, co si? z ni? dzieje. Inaczej mo?na to uj?? jako perypetie zamaskowane urokiem i s?odycz?. Bo utw?r ten jest i powie?ci?, i ?redniowiecznym moralitetem, ognie piekielne buchaj? co chwila z gruntu wstrz?sanego podziemnym dr?eniem, szybuj? w powietrzu demony i odprawiaj? ca?e przedstawienia w snach. Czes?aw Mi?osz

Legendarna PANNA NIKT, debiut powie?ciowy Tomka Tryzny, scenarzysty i re?ysera filmowego, ukaza?a si? w w roku 1994. Wysoko oceniona przez Czes?awa Mi?osza, przeniesiona na ekran przez Andrzeja Wajd?, wesz?a na listy bestseller?w w Polsce, Holandii, Belgii i Niemczech. Przet?umaczona na 14 j?zyk?w zosta?a wydana w ca?ej zachodniej Europie, Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii, Brazylii.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Długo się nie pościgał, już go nie widać. Przechodzi pan konduktor. Wyciągam bilet, on macha ręką.

– Do Sobótki jeszcze daleko? – pytam. – Czwarta stacja – odpowiada i znika. Budzi się Ewunia.

– Co on mówił?

– Że czwarta stacja to już Sobótka.

– Ojej – mówi Ewunia, ziewając. – Siku mi się chce, zaraz wracam. I biegnie do ubikacji. Patrzę przez okno. Ślęża już bliziutko, można stąd zobaczyć każde drzewo na jej zboczu. Czy widać domek babci Kasi?

Już tylko trzy stacje do Sobótki.

A to już Szczepanów. Na peronie rośnie trawa i chodzą kury. I nawet kwiatki tu rosną. Mogłabym szybko wyskoczyć i trochę ich nazrywać, ale boję się, że nie zdążyłabym potem wskoczyć. O, jaki biedny piesek się wlecze. Kulawy. Ma brudną, posklejaną sierść. Chyba jest chory. I taki smutny… A tam idzie trzech podpitych facetów. Jeden z nich kopie pieska. Piesek odskakuje ze skowytem. Pociąg rusza.

Sobótka Zachodnia. Co z tą Ewą? Może zasłabła? Idę do ubikacji, pukam. Cisza. Otwieram drzwi, pusto. Idę do następnej. Naciskam klamkę, zamknięte.

– Ewa!

– Czego? – odpowiada jakiś gruby głos. Biegnę przez cały pociąg. Może poszła zobaczyć, co się dzieje z resztą klasy?

Słyszę ich głosy z piętra. Wchodzę po schodkach.

Są tam wszyscy, Ewa razem z nimi. Głośno o czymś dyskutują.

– Mogą nam nie sprzedać – mówi Florek.

– Myślisz że co, że mało razy kupowałam w sklepie wino? – mówi Ewa. – Pójdę z Grubym, to nam sprzedadzą.

– Ale to dwadzieścia butelek, nie dacie sobie rady.

– Głupi – mówi Ewa. – Jak już nam sprzedadzą, to na was gwizdniemy.

– Słusznie.

– Ale ja nie mam forsy – mówi Marlena.

– Ani ja…

– Przecież powiedziałam, że stawiam – mówi Ewa. – To co, okej?

– Okej!

Podchodzę do nich. Magda szturcha Ewę. Ewa odwraca się do mnie. Bierze mnie za rękę i ciągnie z powrotem, na korytarz w dole.

– Co się dzieje? – pytam. Ewa kładzie dłonie na moich ramionach, i patrząc mi w oczy, mówi szybko:

– Posłuchaj. Postanowiliśmy wszyscy, że nie pójdziemy na to przyjęcie u Kaśki.

– Dlaczego?

– Bo nie. Ty też tam nie pójdziesz.

– Ewka, co ty chcesz zrobić?

– To moja sprawa – mówi zimno. – A teraz uważaj… niespodzianka. Jeżeli nie pójdziesz z nami, to ja natychmiast wracam taksówką do Wałbrzycha i mówię mojej mamie, że to ty ukradłaś jej pierścionek. Magda i Klaudia widziały go u ciebie na palcu.

– To nieprawda!

Ewa wbiega na schodki. Woła:

– Klaudia! Magda!

Wraca do mnie. Po chwili są przy nas Magda i Klaudia.

– Widziałyście u niej ten pierścionek?

– Widziałam – mówi Magda.

– Ja też widziałam – mówi Klaudia.

– Zeznacie to na milicji? – pyta Ewa.

– Zeznamy – mówi Klaudia. Magda kiwa głową, że też.

– Nie mogłyście widzieć! – krzyczę. – Kiedy widziałyście? Gdzie?!

– Co cię spotkałyśmy w poniedziałek na placu Grunwaldzkim – mówi Magda. – Co już nie pamiętasz?

– Kłamiesz!

Ewa robi gest ręką, one wracają na górę.

– Jeszcze dzisiaj milicja zrobi rewizję w twoim mieszkaniu – mówi Ewa.

– Nie rób tego – mówię w rozpaczy. – Moja mamusia tego nie przeżyje. Przecież wiesz, że ona ma chore serce!

– Dobrze, ale pod jednym warunkiem – mówi Ewa. – Masz trzymać się nas i nie wolno ci się odezwać do Kaśki ani jednym słowem. A teraz wybieraj.

– Nie, ty tego nie zrobisz!

– Widocznie jeszcze mnie nie znasz, moje maleństwo. Przysięgam ci. Jedno twoje słowo w stronę Kaśki, a ja natychmiast wsiadam w taksówkę razem z Magdą i Klaudią i jedziemy do Wałbrzycha na milicję.

– Przecież wiesz, że nie ukradłam – mówię. Ewa uśmiecha się.

– No wiesz, trudno mi sobie ciebie wyobrazić kradnącą cokolwiek… Ale ja cię znam, a milicja nie.

– Błagam cię – mówię – nie rób tego. Nie niszcz Kasi, ona się załamie. Przysięgam ci, od jutra przestanę się z nią przyjaźnić, już nigdy się z nią nie spotkam… Ale dzisiaj pozwól mi być z nią. Proszę cię.

Zaczynają mi lecieć łzy. Klękam przed Ewą, obejmuję jej nogi.

– Ewuniu, błagam, nie bądź taka zła. Ewa podnosi mnie.

– Nic z tego – mówi – już za późno. Więc zastanów się szybko. Na czym ci bardziej zależy? Na tej idiotce, czy na zdrowiu twojej mamy. I przestań się mazać. Masz być uśmiechnięta.

Wyciera łzy z mojej twarzy.

Pociąg zwalnia. Z góry zbiegają chłopcy i dziewczęta z naszej klasy. Zbliża się budynek z wielkim napisem:

„SOBÓTKA MIASTO”

A tam, na peronie, stoi Kasia.

– A to się zdziwi primadonna – śmieje się Ziębiński, otwierając drzwi. Wysypujemy się gromadą z pociągu. Ja i Ewa wysiadamy na końcu.

Idzie do nas Kasia. Jest ubrana w króciutkie spodenki i żółtą koszulkę z napisem „Glimp”. Na głowie ma słomiany kapelusik. Wygląda jak mała dziewczynka. Uśmiecha się do nas ślicznie.

– Okropnie was przepraszam, że tak was fatygowałam – mówi głośno – ale pomyślałam, że musimy jakoś wspólnie uczcić koniec szkoły podstawowej. Więc zapraszam was na wielkie przyjęcie ogródkowe. Będzie muzyka, będą smakołyki i inne atrakcje.

– Lody będą? – pyta Ziębiński.

– A tort będzie? – pyta Kawczak.

– Będzie, wszystko będzie – śmieje się Kasia. Ziębiński robi zmartwioną minę i mówi:

– Szkoda, bo jestem na diecie. Wysuwa się Klaudia.

– Bardzo nam przykro – mówi – ale wcale nie przyjechaliśmy do ciebie. Po prostu skorzystaliśmy z darmowych biletów.

– Co się wygłupiacie – mówi Kasia z uśmiechem.

– Zaraz się okaże, kto tu się wygłupił – mówi Ziębiński z drwiącym uśmieszkiem. – Chodźta chłopaki. Dziewczyny, kaman!

I wszyscy odchodzą od Kasi. Tylko ja zostałam. Kasia spogląda na mnie, a Ewa woła:

– Majka!

Przełykam ślinę i odchodzę od Kasi.

– Minka! – woła za mną. – Minka!

Nie odwracam się, odchodzę. Skończyło się. Muszę tak, nie mogę inaczej. Mamusia nie przeżyłaby rewizji w naszym domu. Czeka na mnie Ewa. Obejmuje mnie, idziemy razem, przytulone. Już daleko za nami Kasia i budynek stacji. Wleczemy się całą bandą w stronę rynku.

– Wiem, co przeżywasz – mówi Ewa – jednak najwyższy czas, żebyś stała się wreszcie dorosła. A gdy się jest dorosłym, to trzeba trzymać albo z jednymi, albo z drugimi. Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że wrogowie naszych przyjaciół są naszymi wrogami. A to przecież ja jestem twoją przyjaciółką. Kiedyś zrozumiesz, że miałam rację. Nie ma innej drogi do bogactwa i sławy oprócz tej drogi, którą idę ja. Jeśli chcesz dojść na sam szczyt, musisz być taka sama, jak ja. Może ja to wszystko wymyśliłam specjalnie dla ciebie? Żebyś sobie trochę potrenowała. Jeszcze nieraz będziesz musiała wybierać. Jeśli chcesz wyrwać z błota siebie i swoją rodzinę, musisz nauczyć się wybierać. I to mądrze wybierać. Kaśka to egoistka i wariatka. Prędzej czy później trafi do szpitala dla czubków. Kiedyś mi podziękujesz, że cię od niej uratowałam. Ona by cię tylko wyssała i rzuciła. A ja ciebie potrzebuję i jestem także tobie potrzebna. Ty potrafisz być bardzo silna, wiem coś o tym. Potrzebuję twojej siły. Ale jak się będziesz zadawać ze słabymi, twoja siła ulotni się. Więc proszę cię, przyjmij moją pomoc teraz, żebym ja mogła kiedyś przyjąć twoją.

– Masz rację – mówię – masz rację, masz rację! Ale już do mnie nic nie gadaj.

Ewa uśmiecha się.

– Okej – mówi i podbiega do Klaudii.

Siedzimy na ławeczkach w rynku, wokół wielkiej, betonowej rzeźby terenu. Ewa z Ziębińskim i chłopakami poszła po wino do sklepu. Dziewczyny zaczynają śpiewać. To jakaś znana melodia, ale słowa własne.

– „Strata fata parampa faita, lura kota lamento date. Trucia fucia dakore borita, elo heto nuciamo perke. Siło heto saramo merone, into pinto pulpecia siusia, sentrufale cloretto mamlole, niesiorono lunapa kuka! „…

Spoglądam na zegarek. Dziesięć po dziesiątej. Nie rusza się wskazówka sekundnika… On stanął. Dziewczyny wywrzaskują drugą zwrotkę. Już wszystkie śpiewają, oprócz mnie.

Tak wygląda moja dorosłość. Wybrałam. Mądrze wybrałam. Nie mogłam inaczej. I już tak przez całe życie będę wybierać. Będę sobie patrzyła, jak źli niszczą dobrych i nawet palcem nie kiwnę.

A kiedyś będę miała własne dzieci… Gdy jest się dobrym dla swoich dzieci, to niekiedy trzeba być złym dla obcych dzieci. Dla wszystkich dzieci nie starczy.

Jak tak można? Być dobrym i złym jednocześnie.

Nie, to musi być osobno.

Albo być złym.

Albo dobrym.

Zrywam się z ławki, uciekam.

Biegnę na stację. Kasi już tu nie ma. Rozglądam się. Gdzie może być dom jej babci? To na pewno tam.

Biegnę.

Tak, to ten dom. Staję bez tchu przy furtce. W ogródku przy stołach krząta się babcia Kasi. Ale Kasi tu nie ma. Babcia zbiera szybko ze stołu talerze. Spogląda do góry. Patrzę. Och… jakie straszne, ciemne smoki zbierają się na niebie, rozcapierzając tam swoje macki. One tu za nami z Wałbrzycha przyleciały. Babcia z talerzami wbiega do domu.

– Kasia! – krzyczę. – Kasia!

Nagle… coś mnie tknęło, oglądam się. Tam, daleko, na szosie przy zboczu, widzę żółtą plamkę. O, znika w lesie, na dróżce prowadzącej na szczyt Ślęży. To Kasia w swojej żółtej koszulce. Muszę ją dogonić, choć to tak daleko. Biegnę na przełaj przez pola.

Przewracam się, bo mi noga wpadła w kretowisko. Podnoszę się zaraz.

Jeśli Ewka spełni swoją groźbę, jeśli mojej mamusi coś się stanie… wiem, co zrobię. Wezmę śrubokręt i wy dłubię Ewce oczy.

Przysięgam.

Czemu od razu tak jej nie powiedziałam?

– Wydłubię ci oczy, przysięgam!

Już jestem przy szosie. Ale do dróżki w górze jeszcze ponad kilometr. Już nie mam siły biec.

Jedzie taksówka. Nie mam pieniędzy, trudno. Macham ręką. Taksówka zatrzymuje się. Wsiadam.

– Tam – mówię.

Zawracamy, jedziemy pod górę. O, tu ją widziałam.

– Pan się zatrzyma – mówię. Zatrzymujemy się. Kierowca odwraca się do mnie.

– Dwie stówki – mówi. Wsadzam rękę do kieszeni.

– Ojej, nie mogę ich wyjąć. Chwileczkę…

Wysiadam, udaję, że grzebię w kieszeni… i nagle rzucam się w las, uciekam.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название