-->

Listonosz

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Listonosz, Bukowski Charles-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Listonosz
Название: Listonosz
Автор: Bukowski Charles
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 329
Читать онлайн

Listonosz читать книгу онлайн

Listonosz - читать бесплатно онлайн , автор Bukowski Charles

Wi?kszo?? ksi??ek Bukowskiego zawiera w?tki autobiograficzne. Tak jest te? w powie?ci Listonosz, w kt?rej autor przedstawia do?? d?ugi epizod ze swojego ?ycia, kiedy jako dor?czyciel przemierza? codziennie ulice Los Angeles z torb? przewieszon? przez rami?. Cho? szczerze nienawidzi? tej pracy, trzyma? si? jej, jak ?adnej innej potem, przez wiele lat. Ta mieszanka niech?ci i fascynacji zaowocowa?a ksi??k? pe?n? pasji, przypominaj?c? reporta?. Z w?a?ciwym sobie dystansem i cierpkim humorem Bukowski – krytyczny obserwator rzeczywisto?ci – przygl?da si? funkcjonowaniu instytucji poczty i panuj?cym w niej stosunkom, z wra?liwo?ci? reaguj?c na ludzk? krzywd?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 42 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Jeśli wymknie ci się jedno słowo… mały!… nawet nie kichniesz… mały, to wsadzę cię w tę ścianę. Na zawsze!

Mały nic nie powiedział. A ja, w poczuciu zwycięstwa, wpisałem się jednak do tej książki.

Następnego dnia czekałem na to, że Jonstone, kręcąc się w tym swoim krześle, warknie. A on nic.

Deszcze przestały padać. Wszyscy całoetatowi odzyskali zdrowie. Stone odesłał trzech pomocników do domu, nie płacąc im ani grosza. Ja byłem jednym z nich. Polubiłem go nawet za to.

Wróciłem do domu i wcisnąłem się w rozgrzany jeszcze tyłek Betty.

11

No, i znowu zaczęło lać!

W sobotę Stone przydzielił mnie do opróżniania ulicznych skrzynek pocztowych. Musiałem pojechać do wschodniej części miasta po samochód i tekturową teczkę, w której znajdowała się mapa z wykazem ulic, zestawienie godzin opróżniania skrzynek, a także system połączeń między ulicami ułatwiający najszybsze dotarcie do poszczególnych skrzynek. Na przykład, godzina 14 32 minuty róg Beecher i Awdon L3R2 do godziny 14 minut 35 (za trzecim domem mieszkalnym po lewej stronie i za drugim po prawej stronie) – jak można było w ciągu trzech tylko minut opróżnić jedną skrzynkę, jechać pięć domów dalej i opróżnić następną, ha!, to mógł wiedzieć tylko diabeł! A może nawet i on nie! Samo bowiem opróżnianie skrzynki w soboty, w soboty są wyładowane po sam brzeg!, zajmowało więcej niż pięć minut. A poza tym, te, jakby się mogło wydawać, dokładne informacje o rozlokowaniu skrzynek, były nie najświeższe i często okazywało się, że zamiast skrzynki było tylko miejsce po niej. A ona sama, albo została gdzieś przewieszona, albo ją ktoś tak sprasował, że była bezużyteczna. To nawet ładnie wyglądało.

Jak zaczęło lać, to lało i lało. Nie był to silny deszcz, ale taki, co mógłby już trwać do samego końca świata. Okolice były dla mnie zupełnie nowe, ale przynajmniej było jeszcze jasno. Nie miałem więc żadnych kłopotów ze śledzeniem przebiegu trasy.

Kłopoty zaczęły się po zachodzie słońca. Coraz trudniej było mi odnaleźć skrzynkę, bo coraz większe problemy miałem ze znajdowaniem ich w tekturowej teczce. Jedynym źródłem światła w samochodzie były oświetlone cyferblaty deski rozdzielczej.

Woda coraz gwałtowniej zalewała wszystko dookoła, samochód więc też. Coraz częściej nic nie widziałem przed sobą i coraz trudniej było mi odnaleźć te poukrywane za strumieniami wody kiedyś czerwone skrzynki z blachy.

I nagle wysiadło oświetlenie deski rozdzielczej.

Przestałem już widzieć cokolwiek. Przestałem wiedzieć, gdzie się znajduję. Bez informacji zawartych w tekturowej teczce czułem się jak zabłąkany na pustyni. Ale szczęście mnie tak zupełnie jeszcze nie opuściło, jeszcze nie! Miałem dwa pudełka zapałek przy sobie, w kieszeni. I zanim udawałem się w kierunku nowej skrzynki pocztowej, zapalałem zapałki, uczyłem się trasy dojazdu do niej na pamięć i dopiero wtedy naciskałem na pedał gazu. Jeszcze raz udało mi się przechytrzyć własny los, no i też tego Jonstone'a, który, jak zaczęło mi się wydawać, siedział tam wysoko w niebie, spoglądając na mnie z góry i obserwując mnie, przeklinał swój los i swoje grzechy, obciążając nimi moje konto! Skręciłem za róg, wyskoczyłem z samochodu, dopadłem skrzynki, wybrałem z niej wszystko, wskoczyłem do samochodu… tekturowa teczka ZNIKNĘŁA! Jonstone, siedzący okrakiem na chmurze, miej litość nade mną! Noc, deszcz! Czy ja rzeczywiście byłem takim idiotą! Czy zawsze muszę się wpieprzać w tarapaty z własnej winy? Czy tylko ja jestem dzieckiem takiego niefartu! To wcale nie było niemożliwe! Niewykluczone jest także i to, że natura nie wyposażyła mnie w nadzwyczajne zalety ducha i umysłu, niewykluczone jest i to, że żyjąc jeszcze, tak zwykle żyjąc, nawet bez tej tekturowej teczki, mogę mówić o wielkim szczęściu, że ja W OGÓLE żyję.

Ta tekturowa teczka przymocowana była krótkimi kawałkami drutu do deski rozdzielczej. Przypuszczałem więc, że musiała wylecieć z samochodu, po tym nagłym i ostrym zakręcie. Wylazłem więc z samochodu, zrolowałem nogawki spodni aż do samych kolan i zacząłem brodzić w wodzie, której poziom przekroczył na pewno trzydzieści centymetrów nad poziomem chodnika.

Ciemno. Tej cholernej teczki w takich ciemnościach nie znajdę nigdy – myślałem. Łaziłem i łaziłem, chaotycznie i bezładnie, ciągle zapalając bardziej wilgotne zapałki i nic. Nic! Musiała odpłynąć dużo dalej pomyślałem. Mogłem jeszcze myśleć? Potrafiłem? Skręciłem za róg i dopiero tam mogłem stwierdzić, w którą stronę rwały te pierdolone hektolitry wody deszczowej. Poszedłem zgodnie z kierunkiem prądu, naturalnie ciągle osmalając sobie palce nikłym płomieniem zapałek. Dojrzałem wkrótce jakiś ciemny przedmiot, unoszony kolejnymi przypływami kolejnych hektolitrów, coraz dalej i dalej – rzuciłem się w pogoń. Tak! To była teczka: Niemożliwe! Niemożliwe! Z radości chciałem ją ucałować. I zrobiłem to!

Biegiem wróciłem do samochodu, nogawki ściągnąłem w dół, a teczkę przymocowałem do deski podwójną ilością drutu. Oczywiście, że nie mogłem już dotrzymać czasowego planu obsługi tej trasy – ale to było teraz zupełnie nieważne. Najważniejsze było to, że teczka wisiała nad moimi kolanami, a ja nie musiałem ślepo kręcić się w nie znanej mi okolicy i pukać do obcych ludzi z pytaniem o drogę do pocztowego garażu. Tym bardziej, że z tej rozpaczy, tak, tak, rozpaczy, coraz częściej pojawiał mi się przed oczami obrazek jakiegoś opitego piwskiem półrozebranego miłośnika telewizora, jadliwie odszczekującego: „Zasuwasz na poczcie, co?… i nawet nie potrafisz odnaleźć drogi do własnego garażu, debilu!”. Więc lepiej było jechać dalej. Jechałem więc dalej, paląc zapałki, wdychając spaleniznę własnego ciała, włażąc w potoki pędzącej wody, żeby dotrzeć do kolejnej skrzynki pocztowej. No jasne, że byłem zmęczony, przemoczony, bezsilny wobec bezmiaru katastrof, spadających na mnie w ciągu jednego tylko dnia. Ciągle myślałem o ciepłym łóżku, o lekko krzywych łydkach Betty – i tylko to dawało mi siły. Cieszyłem się, że wkrótce, już wkrótce, usiądę w fotelu, ze szklanką czegoś mocnego i wytrawnego, wsunąwszy rękę w kędziory leżącego na kolanach psa.

Ale to wszystko było tylko melodią przyszłości.

Liczba skrzynek pocztowych do opróżnienia w tę sobotę wydawała się być nieskończona. I kiedy dochodziłem już do ostatniego adresu na pierwszej stronie, mój palec natknął się na dodatkową informację, podkreśloną czerwonym ołówkiem: „Proszę odwrócić”… Odwróciłem! Lekko krzywe łydki Betty, razem z kędziorami psa i ciepłym łóżkiem stały się czymś prawie już więcej nieosiągalnym.

Ostatnia zapałka. Wreszcie ostatnia skrzynka. Odwiozłem pełen samochód do wskazanego na rozkładzie jazdy w tekturowej teczce adresu urzędu pocztowego w zachodniej części miasta. To, co się działo na terenie tego urzędu nie było niczym innym, jak powodzią. Kanały odpływowe nie radziły sobie zupełnie z takim nadmiarem wody.

Gdy wracałem do bazy, wody przybywało w iście piorunującym tempie. Wszędzie widziałem opuszczone i zalane samochody. Czy i to miało mnie dzisiaj spotkać? – a już znowu wydawało mi się, że siedzę w domu ze szklaną whisky i wbijam się wzrokiem w chybotliwy i kiwający się tyłek Betty. Na jednym z tych już prawie niewidocznych, bo zalanych, skrzyżowań dobiegł mnie krótki wrzask. To Tom Moto, jeden z pomocników listonosza darł się na cały głos.

– Ty w którą stronę? – pytał Moto.

– Najkrótszym połączeniem dwóch punktów, jak mnie uczono, jest prosta – odpowiedziałem.

– Oszczędź sobie tego – przerwał. – Znam już tę okolicę. To już więcej niż ocean.

– Ach, ty, kurwa – zasyczałem – a gdzie odwaga pocztowca w służbie publicznej! Masz ognia?

Zapaliłem papierosa i wcisnąłem gaz. Tom Moto stał na skrzyżowaniu dwóch rwących potoków spienionej wody.

Betty! Betty! – nadjeżdżam, nadjeżdżam!

Może dojadę. Na szczęście samochody pocztowe mają dobre i wyżej zamocowane zawieszenie. Ktoś jednak kiedyś pomyślał w tym jebanym przemyśle samochodowym. Oczywiście, że jechałem jak tylko mogłem najszybciej, do dechy i gaz w rurę, i na skróty. Fontanny wody wytryskiwały z obu stron samochodu. Lało już tak jakby miało padać do końca i na wieki. Silny szum wody z góry, z boku i z dołu, nieprzyjemne poświsty wiatru. Pusto. Ciemno. I ja samotny w ambulansie.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 42 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название