-->

Opitani

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Opitani, Gombrowicz Witold-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Opitani
Название: Opitani
Автор: Gombrowicz Witold
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 178
Читать онлайн

Opitani читать книгу онлайн

Opitani - читать бесплатно онлайн , автор Gombrowicz Witold

Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.

Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".

Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

A na trybunach pozostało jeszcze sporo osób, które zatrzymały się, zwabione nieoczekiwanym widowiskiem.

– Gramy! – zawołał Klonowicz. – Kto serwuje?

– Zaraz, wpierw kilka piłek – wykrzyknął Wróbel. – Tak to nie idzie! Klon grał dziś od rana, a ten wcale! Niech się rozegra!

Leszczukowi serce waliło z całej siły. Przetarł oczy, gdyż niedobrze widział – zbyt gorączkowo patrzył, tracił poczucie odległości i proporcji. Klonowicz podał nonszalancko parę piłek. Były tak niedbałe i słabo uderzone, że ani jedna nie nadawała się do prawidłowego odbicia.

Mimo to odesłał je, jak mógł najmocniej. Zależało mu na tym, aby od razu wejść we właściwą długość piłki. Ale Klonowicz nie przyjął żadnej z odbitych piłek, tylko nie ruszając się z miejsca, posłał mu kilka nowych, równie niezręcznych, jak poprzednie.

– To nie jest żaden trening – mruknął Wróbel przez zęby. – Ten Klon to jednak świnia pierwszej wody.

Mistrz Polski miał niegdyś bardzo trudne początki. Wiedział jak trudno jest – zaczynać. Podejrzewał, że Klonowicz z góry zlekceważył sobie partnera i ku uciesze widowni zechce go wykończyć radykalnie za pomocą sztuczek i sposobików rutynowanego gracza.

Rozpoczęli mecz. Pierwszego gema serwował Klonowicz.

Leszczuk stanął za linią, oczekując mocnego, gwałtownego serwisu. Klonowicz zrobił pełny, klasyczny ruch, amerykańskim stylem, Leszczuk poderwał się i…

Piłka Klonowicza upadła tuż za siatką, odskoczyła w bok w nieprawdopodobnym kierunku i zaczęła tarzać się na ziemi, jak zwariowana.

Leszczuk zatrzymał się w pół kortu, zdezorientowany, a publiczność wybuchnęła śmiechem. Stary gracz w ostatnim momencie „podciął” piłkę, sobie tylko wiadomym systemem, przekręciwszy rakietę w dłoni. Wskutek tego gwałtowny na pozór i prawidłowy zamach dał w efekcie słabiutką piłkę, o minimalnym koźle.

Następną piłkę zaserwował niespodziewanie z dołu. Skoczyła ona wprost na Leszczuka i uderzyła go w twarz, co znowu wywołało salwy śmiechu.

– Tak się nie gra! – rzekł głośno Wróbel.

– Nie, to nie! – powiedział Klonowicz.

I zaserwował kolejno dwie błyskawiczne i mocne piłki po liniach. Serwis ten nie był w zasadzie bardzo trudny do przyjęcia, ale Leszczuk, zdenerwowany do nieprzytomności, jednej piłki w ogóle nie złapał, a drugą uderzył ramą rakiety.

Pierwszy gem był „suchy”. Rozległy się oklaski. Śmiał się nawet chłopiec, który Leszczukowi podawał piłki.

Serwis był najsłabszym punktem Leszczuka. Pierwsze piłki wychodziły mu rzadko, a drugie – były zbyt łatwe. Tym razem wiedział z góry, że pierwsza piłka mu nie wyjdzie, gdyż wyjść nie może.

Do tego stopnia się stracił, że zapomniał przez chwilę swojego ruchu, samego mechanizmu uderzenia. Cztery piłki wpakował w siatkę. Piąta poszła na out. Szóstą – łagodną i miękką – Klonowicz „skrócił” tak, iż nie miał po co biegać.

Siódma dopiero dała okazję do paru uderzeń – ale wytrącony z mechanizmu, zdemoralizowany, roztrzęsiony Leszczuk nie umiał się zdobyć na nic więcej ponad przeciętność i Klonowicz z łatwością go wykończył.

– Cholera – myślał gorączkowo chłopak.

I sam nie wiedział, jak zaserwował następną piłkę. Wiedział tylko, iż skurczył się i podskoczył – uderzył ją w powietrzu ruchem innym, niż normalny. W rezultacie wyniknął z tego serwis piorunujący. Klonowicz nawet się nie ruszył. Prawie nie zdołał wzrokiem uchwycić piłki, która spadła, jak grom z jasnego nieba.

– Takie uderzenie było czymś zupełnie wyjątkowym – tylko paru graczy na świecie mogłoby z nim rywalizować.

– Przypadek! – orzekły trybuny.

Jeden tylko Wróbel ocenił przepyszną harmonię, naturalność i pełnię ruchu Leszczuka w tym momencie. Mruknął przez zęby:

– No, no. Fajnie!

Ale ten właśnie sukces ostatecznie zgubił debiutanta. Usiłował ponowić to uderzenie. Wypadło karykaturalnie. Drugi gem był Klonowicza. Trzeci i czwarty wyglądały tak, jakby Leszczuk zupełnie nie umiał grać – piłki rozlatywały się na wszystkie strony, aż wreszcie znudzeni widzowie poczęli się rozchodzić i nawet Wróbel rzekł z cicha:

– No tak.

Sam Klonowicz był przekonany, że Leszczuk nie ma pojęcia o grze. Co zaś do kapitana, to ów podszedłszy do chłopca, oświadczył po prostu i zwięźle:

– Szkoda gadać!

Leszczuk machinalnie poszedł do szatni, ubrał się, oddał pantofle i rakietę, wyszedł z klubu… nie myśląc o niczym. Szedł powoli w stronę Chełmskiej, gdzie odnajmował mały pokoik od jakiejś drobnourzędniczej rodziny.

Na Puławskiej wstąpił na kieliszek do trzeciorzędnego „wyszynku wódek i alkoholów” M. Łopatki.

Napił się kieliszek wódki. To mu dobrze zrobiło. Jeszcze raz. Potem angielka jasnego, kanapka śledziowa i jeszcze ze dwa kieliszki czystej. Doskonale. Wszystko to wypił na stojąco w ciągu paru minut. Byle się oszołomić – zapomnieć.

– Co się należy?

– Trzy wódeczki większe, angielka, kanapka – razem złoty dwadzieścia pięć.

– Jak to trzy wódki, kiedy wypiłem cztery, dobrze wiem!

Pan Łopatko podniósł brwi do góry.

– Zapewniam, że trzy, przecie wiem, co nalewałem!

– A ja wiem, że cztery!

Łopatko obraził się.

– Wariata pan szanowny ze mnie struga?

Leszczuk posłyszał, że stojący obok niego wysoki jegomość zaśmiewa się po cichu do siebie – chichocze serdecznie, a zarazem umiarkowanie. Chłopak spojrzał.

Był to osobnik, woniejący perfumami, wypomadowany, w spodniach sztuczkowych, jasnej marynarce i z urzekającym wąsikiem na górnej wardze, a z profilem orlim.

– A panu co się stało?

– Hi, hi, hi! Hi, hi, hi! Przecież to mnie pan wypiłeś jedną czystą spod ręki. Moje czyste pan się napił.

– Ale! No to płacę za cztery!

– O, przepraszam stokrotnie! Moja była, to ja opłacam! Za wódkie forsy nie przyjmuje! Co pan myśli, że z kiem pan masz do czynienia! Poczęstowałeś się pan moją czystą, to siedź pan cicho i dobra, a przyzwoitego człowieka pan nie obrażaj.

– To teraz ja dwie wódki stawiam!

– A, to rzecz inna! A propos! Pozwoli pan się przedstawić. Ewaryst Pitulski z własnych funduszów.

Pan Pitulski kordialnie uścisnął rękę Leszczuka i zaprosił go jeszcze na jedną wódkę, tytułem rewanżu, po czym obaj zasiedli przy stoliku i kazali podać dwie bomby.

Wkrótce zapanowała między nimi wielka przyjaźń. Pan Pitulski podśpiewywał pod nosem, a Leszczuk uśmiechał się mętnie.

– Chodźmy się przejść – zaproponował Pitulski. – Teraz najprzyjemniejsza pora. Tony liliowe, panie, i seledynowe zapadającego wieczoru, sikorek jak lodu i w ogóle pieśń wielkomiejska. Chodź pan! Boja z usposobienia jestem poeta! Byłem fryzjerem damskim, ale to, panie, nędzny fach! Są lepsze! A pan w czym się zatrudniasz, nie chcąc być niedyskretnym?

– Bezrobotny – odparł krótko. I od razu przypomniało mu się wszystko.

– A to z czego pan żyjesz?

– Jak popadnie. A pan?

Pitulski mrugnął porozumiewawczo.

– Nie bądź pan zbyt nachalny, panie tego! Żyje się i koniec! O, ale co widzę. Ławka, a na ławce niewiasta. Kuchareczka, jak sądzę, albo pokojóweczka. W sam raz dla nas! Zobaczysz pan, jak ją przygadam!

I pan Pitulski, usiadłszy na ławce, puścił w ruch wszystkie swoje umiejętność i z taką energią, iż po upływie kwadransa tłusta kucharka, oczarowana i podbita jego romantycznym nosem, umówiła się z nim do kina na niedzielę, oraz zwierzyła mu liczne szczegóły, dotyczące swoich warunków życiowych. Gdzie mieszkają jej państwo, ile mają pokoi, z czego się utrzymują – oto wiadomości, które wydobył z niej Pitulski, ubolewając nad dolą sług w ogólności, a nad jej dolą w szczególności.

Kucharka oddaliła się wreszcie, zamieniając z nim spojrzenia i zapraszając, aby kiedy odwiedził ją w kuchni – najlepiej między szóstą a ósmą, bo wtedy państwo na mieście i ma się trochę spokoju.

– Moja jest! – rzekł dumnie były fryzjer damski, gdy zniknęła mu z oczu. Ale co widzę! Sklep, a przed sklepem niewiasta. Kuchareczka, albo pokojóweczka. Zobaczysz pan, jak ją przygadam!

1 ... 34 35 36 37 38 39 40 41 42 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название