-->

Opitani

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Opitani, Gombrowicz Witold-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Opitani
Название: Opitani
Автор: Gombrowicz Witold
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 178
Читать онлайн

Opitani читать книгу онлайн

Opitani - читать бесплатно онлайн , автор Gombrowicz Witold

Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.

Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".

Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Lecz Leszczuk nie nadszedł.

Wieczorem Maja udała się do kawiarni Europejskiej. Po chwili dojrzała prezesową, siedzącą z Maliniakiem tuż pod jednym z olbrzymich luster które, zda się, podłużały salę w nieskończoność. Maliniak był siwowłosy – ten szczegół zdziwił i zażenował ją – był to człowiek po sześćdziesiątce, biały, jak mleko, smukły i prosty, jak trzcina.

Prezesowa powitała ją, jakby się znały od wieków.

– Majeczka – zawołała z rosyjskim akcentem – pozwól.przedstawię ci, pan Maliniak. Co cię tu sprowadza, dziecino?

Umówiły się, że spotkanie ich będzie miało przypadkowy charakter.

Maliniak wstał z trudnością i podał jej rękę bez słowa. Służba kręciła się dokoła milionera ze specjalną uniżonością.

Nie zwracając zupełnie uwagi na Maję zamówił dwa jaja na miękko i rzodkiewki, przy czym długo upewniał się, czy jaja są aby zupełnie świeże. Zaczął jeść i czynił to z całą bezwzględnością, nie odpowiadając prawie prezesowej, która z wielką maestrią usiłowała zachować pozory towarzyskiej rozmowy. Gdy zjadł – po dobrych dziesięciu minutach – odwrócił się od pań równie nagle jak bezceremonialnie.

– No już pójdę – rzekł i odetchnął głęboko. Brakowało mu powietrza.

– Jak to?! – zawołała strapiona pani Halimska, której przerwał dłuższe opowiadanie. – Pan już chce nas opuścić?

– Pójdę. Tam siedzi moja siostrzenica.

Wskazał palcem. Przy stoliku, pod przeciwległą ścianą siedziała elegancka dama i bacznie przyglądała się Maji. Maliniak wstał. Nie patrząc podał rękę paniom i wsparty na ramieniu pikolaka przeszedł przez salę.

Nie zapłacił rachunku za prezesową. Maja nie zdążyła nic zamówić. Maître d’ hotel podszedł do nich i rzekł prezesowej z pełną szacunku poufałością – na pociechę:

– Pan Maliniak zawsze płaci tylko za siebie. A służba grosza napiwku nie widziała. Jemu się zdaje, że wszyscy mają tyle pieniędzy, co on.

Prezesowa z trudnością ukrywała irytację i rozczarowanie. Na ulicy zwróciła się chłodno do Maji.

– Ano – nie udało się. Nie wzbudziłaś w nim większego zainteresowania, moje dziecko.

Maję zaświerzbiała ręka. Jak śmie ta hochsztaplerka traktować ją w ten sposób? Przypomniał jej się twardy i czysty wzrok Mołowicza. A więc powiem jej parę słów do słuchu i odejdę. Dosyć tych brudów!

Gdy naraz zbladła i twarz jej skurczyła się, jakby to ona otrzymała policzek.

W dumie, wychodzącym z pobliskiego kina, mignęły się jej plecy, kark… zdawało się jej, że poznaje… Ten sam ruch, śmiech… Maja rzuciła się naprzód. Nie! To jakiś robociarz szedł z ordynarną dziewczyną, która wyjadała mu landrynki z kieszeni od marynarki.

Z bliska nie był wcale podobny do Leszczuka. Ale Maja drżała, jak osika. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak gwałtownie pobiegła – jak rzuciła się nieprzytomna za tym ruchem i śmiechem, które jej przypomniały…

– Niechże pani tak nie leci, ja nie mam pani nóg! – prezesowa była obrażona. – I pani nie słucha mnie. Moje dziecko, jeżeli mamy żyć w zgodzie, to radzę bardziej uważać na to, co się pani mówi.

– Przepraszam – rzekła pokornie Maja.

Rozdział XI

Leszczuk uciekł z Połyki ledwie żywy. Pieniądze, które ukradł, paliły go, jak ogień. A jeszcze bardziej dopiekała mu myśl o wiewiórce – nie mógł zapomnieć konających ślepków zwierzątka i bolesnego przedśmiertnego skurczu. Ilekroć przypomniał sobie o tym, pięści zaciskały mu się Jakby gotowe znowu masakrować Maję.

Ona doprowadziła go do tego! Przez nią to wszystko! Ona chciała go zgubić! Była podła i zła – zepsuta, że aż trudno wypowiedzieć! Nie mógł tego zrozumieć, ale na wspomnienie starcia w lesie robiło mu się zimno, jakby to była jakaś sprawa diabelska. Że też on mógł tak pobić! A potem zabrał te pieniądze…

Ale jak wtedy, gdy wchodził w nocy do jej pokoju, był zupełnie pewny, że nie przeszkodzi mu, ani nie zdradzi się żadnym krzykiem, tak też i teraz był pewny, że panna Ochołowska zrobi wszystko, ażeby nie dopuścić do wyjaśnienia tej kradzieży.

A gdyby nawet złapano go i oddano pod śledztwo, to potrafi ją skompromitować. Nie, ani pani Ochołowska, ani Cholawicki, ani Maja nie będą go ścigali – zbyt dobrze wiedzą, że panna nie ma czystego sumienia.

A te pieniądze były mu koniecznie potrzebne! Bez nich – nie mógłby pojechać do Warszawy.

Dla Leszczuka tenis był teraz kwestią życia i śmierci. To jedno broniło go przed zatrutym czarem Maji. To jedno sprawiało, że nie chciał się zmarnować i zgubić, że zdołał uciec od niej.

Z ogromną tremą udał się do klubu na umówioną rozmowę. Tam miały się rozstrzygnąć ostatecznie jego losy.

Przyszedł co najmniej o godzinę za wcześnie i usiadłszy na trybunie głównego kortu przyglądał się grającym. Była to amatorska partia bez żadnego poziomu. Wkrótce jednak gracze ci ustąpili, a na kort weszły asy.

Leszczuk bez trudności rozpoznał Wróbla i Gawlika, których fotografie oglądał w pismach. Z napięciem śledził ich grę. Każde uderzenie było dla niego okazją do błyskawicznego rachunku sumienia – czy ja tak potrafię, czy to możliwe dla mnie?

Ta gra była o wiele mocniejsza od gry Maji – każdy z nich mógłby ją ograć. A jednak ich piłki nie były absolutnie nie do wzięcia i popełniali wiele błędów, nawet dla niego oczywistych. W każdym razie zyskał pewność, że jego mecz z jednym z tych mistrzów nie byłby skandalem – skończyłoby się 6:3, albo 6:4, kalkulował.

– Pan Brzdąc prosi.

Chłopiec od piłek poprowadził go do bufetu, gdzie pan Brzdąc przedstawił go gospodarzowi, kapitanowi Ratfińskiemu. Leszczuk nieśmiało wyjąkał prośbę, że przybył z prowincji i pragnie pokazać swoją grę, wiedząc, iż klub poszukuje świeżych sił.

Obstąpili ich gracze ze szklankami lemoniady w rękach i z ręcznikami, przewieszonymi przez ramię. Propozycja Leszczuka wzbudziła ogólne zainteresowanie, ale potraktowana została niezbyt serio.

– Niech pan złoży normalne podanie o przyjęcie do klubu, opatrzone podpisami dwóch członków – rzekł Ratfiński – a zostanie ono rozpatrzone we właściwym czasie i zawiadomimy pana.

– Nie mam pieniędzy, a żadnych członków nie znam. Chciałbym być przyjęty od zaraz.

A dlaczego to akurat dla pana mamy robić wyjątek?

– Ja dobrze gram.

– Co pan powie? – rzekł z ironią Klonowicz.

– Mógłbym się nawet przydać na mecz z Holendrami.

Odpowiedział mu wesoły śmiech obecnych.

– Patrzcie go!

– Gdzie się uchował ten fenomen!

– Wróbel! Masz wreszcie partnera na mecz z Holandią.

– Tsss… panowie – uciszył ich kapitan, sam nieco rozbawiony. – A czy brał pan udział kiedy w jakich zawodach?

– Nigdy.

– A grał pan z którymś z renomowanych graczy?

Leszczuk nie chciał wspominać o Maji. Odpowiedział tylko z uporem:

– Nie. Ale gram dobrze.

Wreszcie kapitan się zniecierpliwił:

– Proszę pana – rzekł – niech pan się zastanowi! Skąd pan może wiedzieć, że pan gra dobrze, jeśli nigdy w życiu nie zmierzył się pan z przyzwoitym graczem?

– Niech panowie mnie wypróbują! – upierał się Leszczuk.

W tej chwili Klonowicz trącił go z uśmieszkiem na wąskich wargach.

– No, może się spróbujemy? – rzekł. – Zrobimy to dla pana. Tylko pod jednym warunkiem. Zagramy trzy gemy na próbę i jeżeli wszystkie trzy pan przegra, to nie będzie pan więcej się napierał. Widzi pan, to nie jest żadna szykana, ale zależy nam na rym, aby jak najprędzej ściągnąć pana z obłoków i wrócić zwykłej rzeczywistości. Czy zgoda, panie kapitanie?

– Zgoda! – odparł kapitan, który obawiał się, że Leszczuk będzie nieustannie nachodził go w klubie.

Leszczuk rozejrzał się strapiony.

– Dobrze, ale nie jestem ubrany i nie wziąłem rakiety.

– To głupstwo. Dostanie pan w szatni pantofle, a rakietę może pan wziąć moją, zapasową.

– Może ja przyjdę jutro.

– Nie, zaraz!

Zmontował w szatni, jako tako, prowizoryczny strój, ale był mocno niezadowolony. Pantofle były trochę za duże, rakieta Klonowicza za ciężka. Najgorzej jednak, że miał na sobie zwykłą koszulę z rękawami i spodnie od garnituru. Tak był przyzwyczajony chodzić w lekkim tenisowym ubraniu, że ta koszula i niedzielny garnitur, który włożył na Warszawkę, przeszkadzały mu nawet na ulicy. A zarazem wiedział, iż głupio będzie wyglądał w tym na korcie.

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название