-->

Impresjonista

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Impresjonista, Kunzru Hari-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Impresjonista
Название: Impresjonista
Автор: Kunzru Hari
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 295
Читать онлайн

Impresjonista читать книгу онлайн

Impresjonista - читать бесплатно онлайн , автор Kunzru Hari

Na prze?omie wiek?w, w odleg?ym zak?tku Indii, angielski urz?dnik s?u?by cywilnej poznaje m?od? hindusk? podczas wyj?tkowo ci??kiej ulewy. Dziewi?? miesi?cy p??niej, rodzi si? dziecko. Jego przysz?o?? jawi si? niepewnie. Jasny kolor sk?ry Prana Natha jest odbierany jako symbol szlachetnego urodzenia, jednak?e, gdy jego prawdziwe pochodzenie wychodzi na jaw zostaje wyrzucony z domu ojca. Sprzedany parze eunuch?w, trafia do za?ciankowego Pend?abu i staje si? przyn?t? w dynastycznych intrygach rozwi?z?ego dworu hinduskiego. W ko?cu ucieka do Bombaju, gdzie odnajduje si? w roli Pretty Boba (?licznego Boba), ksi?cia dzielnicy czerwonych ?wiate?. Gdy przypadkiem poznaje pewnego pijanego Anglika, w jego ?yciu dochodzi do niezwyk?ego prze?omu. IMPRESJONISTA jest histori? ch?opca, kt?rego ?ycie zbudowano na k?amstwie. Autor stworzy? niezwykle sugestywn? opowie??, w spos?b mistrzowski operuj?c wyobra?ni?. W swej pierwszej powie?ci przedstawi? bohatera, jakiego mo?na by d?ugo szuka? we wsp??czesnej prozie. (Za t? pozycj?, jej trzydziestoletni autor otrzyma? ju? rekordow? kwot? 1,8 miliona dolar?w.)

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 82 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– A został okradziony? – pyta Bobby zuchwale i patrzy na bezwładną postać na podłodze salonu.

Mama Paul podnosi rękę, jakby chciała wymierzyć mu policzek, i krzywi usta.

– Na imię mu chyba Norman, ale trudno zrozumieć, co mówi. Marynarz jest tak pijany, że ledwo trzyma się na nogach. Po wyjściu na ulicę okazuje się, że nie pamięta, gdzie stoi jego statek.

– A nazwa? Jak się nazywa statek? – docieka Bobby, uginając się nieco pod ciężarem mężczyzny.

– A kogo to obchodzi? Mnie nie.

– Rano zmienisz zdanie.

Ta uwaga była niemądra. Marynarz rzuca Bobby’emu wojownicze spojrzenie i próbuje stanąć o własnych siłach.

– Ty gnojku!

Bobby puszcza go, a wtedy mężczyzna wpada na jakiegoś przechodnia i wszczyna krótką, bezładną bójkę. Tak przebiega reszta drogi. Zanim marynarz zostaje przywleczony na nabrzeże, gdzie wedle wszelkiego prawdopodobieństwa stoi jego statek, zegarek Bobby’ego („prezent” od innego pijanego wilka morskiego) pokazuje za kwadrans ósmą. Cholera! Bobby puszcza się pędem w stronę misji. Pani Macfarlane jest nieco bardziej spostrzegawcza od męża. Już zaczyna podejrzewać, że związki jej sługi z sąsiedztwem misji są bliższe, niż powinny.

Od tamtego wieczoru, gdy Robert pojawił się na progu misji z pytaniem, czy mógłby pracować w zamian za jedzenie, zmienił się, i to bardzo. Przedstawił się wtedy innym imieniem, twierdził, że jest Anglikiem i potrzebuje pomocy. Elspeth Macfarlane nie uwierzyła mu. Było jasne, że chłopak jest mieszańcem, bękartem jakiegoś brytyjskiego żołnierza, dorastającym na ulicy. Ale ponieważ był bardzo ładny i miał ogładę, nakarmiła go ryżem i dałem w saloniku, a po półgodzinie przyglądania mu się w trakcie jedzenia przekonała samą siebie, że potrzebuje służącego. Hołdując hinduskim zwyczajom, postanowiła dać mu imię księżyca, który akurat zaglądał przez okno. Kiedy przybysz umył talerz, powiedziała mu, że może zostać.

Czandra zainstalował się w pokoiku na górze, a ona ze zdumieniem odkryła, jak wielką przyjemność sprawia jej obecność młodego mężczyzny w domu. Tupot nóg na schodach, widok szczupłych przedramion wspartych o stół, gdy czytał książkę, nawet stęchły zapach brudnej pościeli, którą przynosił do prania, wywoływał w niej nagły skurcz, ból połączony z miłością. To były oczywiście najzupełniej niestosowne uczucia. Rojenia głupiej kobiety. On przecież nie był jej synem. Jej synowie nie żyli.

Kiedy mąż zorientował się, co narobiła, chwilowo zapomniał o chrześcijańskiej cnocie miłosierdzia i zażądał, aby powiedziano młodemu darmozjadowi, że ma natychmiast opuścić ten dom. Ale jako że od lat nie rozmawiał z żoną, zapoznanie jej z własną opinią nie było proste. I tak Czandra został. Po kilku miesiącach ukradkowej obserwacji chłopca zza swego śmiesznego muru Andrew zaczął zlecać mu rozmaite zadania i pouczać w sprawach moralności, aż przeszedł do lekcji łaciny, historii i gramatyki angielskiej.

Mimo szczerych chęci Elspeth nie potrafi się gniewać, gdy Czandra przybiega bez tchu, spóźniony przynajmniej o dziesięć minut.

– Gdzie byłeś? – pyta, pakując rzeczy potrzebne u pani Pereiry.

– Poszedłem… Poszedłem się przejść. Na Apollo Bunder. Obejrzeć statki.

– Za dużo czasu tam spędzasz. Nie masz nic lepszego do roboty? Żadnej nauki? W pokoju posprzątane?

– Tak, Ambaji. Nie. Tak. Nic.

– Spóźnimy się na spotkanie.

– Przepraszam.

Elspeth kręci głową. Oboje wychodzą do domu pani Pereiry. Po drodze pani Macfarlane obserwuje, jak Czandra łowi obrazy i dźwięki Falkland Road. Paru sklepikarzy skinęło mu głową na powitanie. Ten chłopak jest jak kameleon. Zdaje się chłonąć wszystko, czego dotknie. Kiedy zjawił się u nich, był taki niezdarny, taki obcy. Teraz jest częścią tego miejsca. Skręcają już w Grant Road, gdy Elspeth dostrzega zegarek, wyglądający spod jednego z eleganckich białych mankietów. Nie po raz pierwszy martwi się o niego.

Pani Pereira mieszka w bok od Grant Road w domu za murem. Na niewielkim podwórku powyginane drzewo nim skrywa przed ciekawskim wzrokiem ludzi jej konszachty z zaświatami. Sąsiedzi nie pozwalają dzieciom zbliżać się do jej drzwi. Gdyby za bardzo hałasowały, stara wiedźma mogłaby rzucić na nie urok. Czasem ktoś odważniejszy przychodzi do niej po radę. Reszta biega do konkurencji odczyniać uroki, które jakoby na nich rzuciła. I na nic się zdadzą wyjaśnienia, że pani Pereira nie jest czarownicą, lecz naukowcem. Na nic się zda powtarzanie, że to nie żadne hokus-pokus, tylko przekaz nadziei. W tych dniach zamiast wyjaśniać, pani Pereira woli wznieść się ponad plotło. Jej reputacja ma też dobre strony, między innymi możliwość zachowania prywatności. Umysł tej kobiety zaprzątają wzniosłe sprawy. W zaciszu udekorowanego zielonymi kotarami salonu pani Pereira pokonała śmierć.

Bobby idzie za panią Macfarlane na trzecie piętro. Gdy jego chlebodawczyni puka do drzwi, czeka o krok za nią. Przez drzwi sączy się śpiew. Elspeth patrzy na Bobby’ego oskarżycielsko. Spotkanie już trwa. Spóźnili się. Słychać dźwięk odsuwanej zasuwy. Mabel, córka pani Pereiry, prowadzi ich do środka. Jej matka, zwalista kobieta o ziemistej cerze, spowita w wyblakłą szatę z żółtego jedwabiu, intonuje z obecnymi melodyjną pieśń. Machając w powietrzu opuchniętymi palcami, niczym dyrygent, robi kwaśną minę na widok spóźnialskich i gestem zaprasza Elspeth do kręgu. Bobby zamierza wyjść i poczekać na zewnątrz, ale ku jego zdumieniu Elspeth patrzy na gospodynię i po otrzymaniu niemej zgody daje mu znak, że ma zostać. Nigdy przedtem tego nie robiła. Bobby przestępuje z nogi na nogę. Nie jest do końca pewien, czy chce wziąć udział w eksperymencie.

Śpiewający ludzie zgromadzeni wokół stołu pani Pereiry tworzą barwną mieszankę. Wysoki Anglik w średnim wieku stoi wyprostowany jak struna, z rękami założonymi do tyłu, wyrzucając z siebie słowa jak podczas perfekcyjnego wykonania szkolnej piosenki. Wytworny młody Hindus obok niego bez przerwy przesuwa palcami po nakrochmalonym kołnierzyku. Milcząca, wymizerowana Mabel o zapadniętych oczach ukradkiem rzuca mu tęskne spojrzenia. Na prośbę matki kręci korbką gramofonu. Wszyscy śpiewają:

Krąg aniołów w radosnym tańcu
niesie pokój ludziom na ziemi.
Śmierć z życiem się bratu,
strach znika, świat się weseli…

Inna Europejka najwyraźniej nie zna słów. W skupieniu marszczy łuki brwi, podkreślone czarnym ołówkiem. Z jej uszminkowanych ust wydobywają się pojedyncze słowa. Jakby dla wyrażenia gorliwej chęci pełnego uczestnictwa kobieta lekko kołysze się w takt muzyki. Bobby ma wrażenie, że już ją kiedyś widział; to było gdzieś na ulicy. Kiedy igła gramofonu przeskakuje na środek, pani Pereira podnosi ją i kładzie na tarczy kolejną ciężką, szelakową płytę. Z mosiężnej tuby dobiegają trzaski. Gramofon znów budzi się do życia, przewodząc grupie przy drugiej pieśni.

Mądre duchy, wskażcie drogi;
tym, co w ciemności zbłąkani.
Światłem wiedzy przegnamy trwogę,
waszą mocą wspomagani…

Po czterech czy pięciu równie miernych poetycko zwrotkach (Bobby wymamrotał jeszcze mniej słów niż owa młoda biała kobieta) pani Pereira chowa płytę i z lekkim sapnięciem sadowi swe cielsko na drewnianym krześle u szczytu stołu.

– Osiągnęliśmy harmonię. Atmosfera jest pozytywna. Witam nowo przybyłych. Mademoiselle Garnier i…

– Czandra – wtrąca pani Macfarlane.

– Czandra. Witajcie. Proszę wszystkich o zajęcie miejsc. Czandra, usiądź po mojej lewej ręce. Panie Arbuthnot, proszę usiąść po prawej. Mabel obok Czandry. Teraz pan Shivpuri. Tak, dobrze. Mademoiselle Garnier między panem Shivpurim a Arbuthnotem. A teraz Mabel, moja droga, czy mogłabyś zgasić lampę?

Dziewczyna wstaje i przykręca lampę stojącą na kredensie. Płomień w kloszu maleje i gaśnie. Pokój pogrąża się w ciemnościach. Ktoś kaszle. Mademoiselle Garnier chichocze nerwowo.

– Proszę, żebyście złączyli ręce. Oprzyjcie je płasko na stole, jakbyście chcieli wcisnąć je w blat. Nie trzymajcie się za nie, po prostu połóżcie jedną na drugiej. Pomiędzy nami będzie krążyć wielka moc, więc przypomnę wam zasady. Złamanie ich grozi poważnymi konsekwencjami, szczególnie dla mnie, ponieważ to w moje ciało wejdzie duch zmarłego. Proszę, żebyście pod żadnym pozorem nie przerywali kręgu. Pamiętajcie, żadnych gwałtownych ruchów czy zapalania światła. Podkreślam z całą mocą. W pokoju nie może być żadnego światła.

Pani Pereira przeciąga samogłoski. Wydłużone słowa opływają strumieniem stół. Ich brzmienie koi, ale i niesie świadomość czyhającego niebezpieczeństwa. Są jak woda sącząca się przez tamę.

– Trzymajcie ręce złączone, a stopy mocno wsparte o podłogę. Stopy na podłodze są bardzo ważne. Razem będziemy stanowić baterię ładowaną energią psychiczną. Stopy wsparte o podłogę są naszym łącznikiem z ziemią. Proszę więc, żebyście ich nie odrywali. Żadnego krzyżowania nóg czy unoszenia. To bardzo ważne. Możecie się odzywać, ale jeśli jakiś duch zwróci się przeze mnie do was, doradzam uprzejmość. Nie sądzę, by w tym pokoju były jakieś niedowiarki, więc jestem pewna, że nawiążemy prawdziwy kontakt, ale pamiętajcie: uprzejmość, uprzejmość i jeszcze raz uprzejmość. Bardzo ważne. Powtarzam jeszcze raz: pamiętajcie, że to, co robimy, jest niebezpieczne. Jeśli przerwiecie krąg, grozi mi zasiedlenie przez złego ducha. A teraz wprowadzę się w trans i wezwę swojego ducha-przewodnika.

Bobby czuje się nieswojo. Z jednej strony tłusta i spocona ręka pani Pereiry wciska jego rękę w stół. Z drugiej koścista i sucha dłoń Mabel robi to samo z jego drugą ręką. Bobby czuje pod palcami szorstki blat stołu. W ciemnościach medium oddycha coraz ciężej i szybciej.

– Błękitna Perło! Błękitna Perło! Słyszysz mnie? Wzywa cię Rosi-ta. Błękitna Perło, przybądź. Rosita pragnie nawiązać łączność.

Bobby usiłuje przebić wzrokiem ciemności. Na próżno. Ręka pani Pereiry naciska teraz jeszcze silniej, omal nie gruchocąc mu kości. Bobby chce cofnąć dłoń. Powietrze jest duszne i cuchnące. To chyba odurzające perfumy medium. Woń taniego piżma utrudnia mu oddychanie, wdziera się do gardła i nozdrzy.

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 82 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название