-->

Panna Nikt

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Panna Nikt, Tryzna Tomek-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Panna Nikt
Название: Panna Nikt
Автор: Tryzna Tomek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 260
Читать онлайн

Panna Nikt читать книгу онлайн

Panna Nikt - читать бесплатно онлайн , автор Tryzna Tomek

Ksi??ka zaczyna si? od pierwszego krwi p?ynienia, ale seksu w niej niezbyt du?o, du?o natomiast nami?tno?ci, pot??nych i niszcz?cych. Bo wcale nie potrzeba szekspirowskich kr?l?w, w?adczy? ze sztyletem i r?kami we krwi, zazdrosnych dusicieli, ?eby takie nami?tno?ci pokazywa?, wystarczy podstaw?wka w niedu?ym mie?cie i kilka dziewcz?tek. Zreszt? wiadomo, ?e z si?? m?odocianych uczu? ?adne p??niejsze ?ary nie mog? si? r?wna?, ?e to w?a?nie jest wiek przysi?g, rozczarowa?, rozpaczy i dramat?w.

W?a?ciwie to nie tyle trzy bohaterki, ile jedna, dwa razy pogr??ona w zakochaniu i nie rozumiej?ca, co si? z ni? dzieje. Inaczej mo?na to uj?? jako perypetie zamaskowane urokiem i s?odycz?. Bo utw?r ten jest i powie?ci?, i ?redniowiecznym moralitetem, ognie piekielne buchaj? co chwila z gruntu wstrz?sanego podziemnym dr?eniem, szybuj? w powietrzu demony i odprawiaj? ca?e przedstawienia w snach. Czes?aw Mi?osz

Legendarna PANNA NIKT, debiut powie?ciowy Tomka Tryzny, scenarzysty i re?ysera filmowego, ukaza?a si? w w roku 1994. Wysoko oceniona przez Czes?awa Mi?osza, przeniesiona na ekran przez Andrzeja Wajd?, wesz?a na listy bestseller?w w Polsce, Holandii, Belgii i Niemczech. Przet?umaczona na 14 j?zyk?w zosta?a wydana w ca?ej zachodniej Europie, Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii, Brazylii.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Yhm… – Kasia zamyka oczy i przytula twarz do wałka kanapy.

Pakuję jej zeszyty do mojej teczki.

– Rozbierz się – mówię – nie śpij w ubraniu.

– Dobrze.

– To pa.

– A buzi? – mówi Kasia. Podchodzę, całuję ją na dobranoc. Przebieram się w swoje rzeczy, gaszę światło w przedpokoju i wychodzę, zatrzaskując drzwi na dolny zamek.

W tym momencie słyszę dzwonek telefonu. Gdybym się nie pospieszyła z wyjściem, to bym poleciała i odebrała, a tak Kasi na pewno nie zechce się wstać i będzie dzwonił, aż nie przestanie.

Idę pustymi ulicami. Jak tylko zamkną sklepy, to ludzie zaraz się gdzieś chowają. Do swoich domów, do swoich norek. W górze ani kawalątka niebieskiego nieba. Wisi tam wielki kamień, cały ciemnoszary. Słońce skrobie z tamtej strony, ale nie może się przedostać, bo wszystkie chmury zmówiły się i połączyły się w jedną wielką, kamienną.

Jak który ptaszek zaleciał za wysoko, to będzie musiał nocować po tamtej stronie. Jego mamusia będzie się martwić przez całą noc.

Ale przecież tam, po tamtej stronie, dużo przyjemniej, bo słoneczko tam jest.

Tak tu wszędzie pusto, ani jednego człowieka. Idę i co trzeci krok podskakuję. Domy nade mną takie duże. Ulica taka szeroka i taka płaska.

Idę i podskakuję, chociaż nie mam żadnego powodu do podskakiwania.

Jestem głupia, nic nie wiem, i już dużo więcej się nie dowiem. Za to Kasia jest mądra za nas dwie. Chciałabym wiedzieć tyle, co ona.

I zobaczyć to Piękno, które ona widziała. Jak ono może wyglądać?

Żeby chociaż przed wyjazdem mi powiedziała, jak tam trafić… Ale na pewno wyjedzie i nic mi nie powie. Trudno. Jak tak chce, to niech sobie jedzie do tej Afryki. Będzie mi jej bardzo brak, ale może za to będę spokojniejsza. Kiedyś nie byłam taka. nerwowa, jak teraz. Mam to w środku. Coś się we mnie bez przerwy trzęsie.

Moja mamusia też mówi, że ją ciągle telepie. Mówi, że to przez ten Wałbrzych. Ciągle ją teraz boli serce. Powinnam jej więcej pomagać. Jak tylko Kasia wyjedzie do Afryki, to przez całe wakacje będę mamusi pomagać we wszystkim, żeby sobie tylko siedziała i mną dyrygowała. Ale, jak ją znam, to nie wytrzyma tak tylko siedzieć i dyrygować.

Nagle… ktoś mnie woła.

Rozglądam się, nikogo nie ma. Ach, to z góry woła. Patrzę, stoi ktoś wysoko, na dachu kamienicy. Prawie go nie widzę, bo ciemno.

Macha do mnie ręką. Czy to może kominiarz? Ale wcale nie czarny, tylko jakiś szary. Patrzę, przechyla się powoli do przodu. Rany Boskie, leci w dół.

Leci cicho w ciszy. To jakiś worek leci…?

Chlap!

Upadł tak blisko. Czemu tu tak mokro? Po czym ja stąpam? Ręce widzę i głowę, z której cieknie coś szarego. Nawet ta krew jest szara. To nieżywy tu leży. Rozglądam się, czy nikt nie widział.

Nikogo nie ma.

Odchodzę cicho, na palcach.

Już po dzwonku na pierwszą lekcję, a Kasi nie ma. Pani sprawdza obecność. Jak zawsze zaczyna od Bogdaj.

– Jestem – mówi Ewa.

– Bogdańska.

– Jestem – mówię.

– Daszkiewicz.

– Jestem!

I już Zucharska. Po Zucharskiej zawsze wyczytują Kawczak Marię.

– Kawczak.

– Nieobecna – mówię. Pani robi znaczek i zamyka dziennik. Niektórzy w klasie patrzą na mnie i robią dziwne miny. A ja. nic. Coś mi się pomyliło.

To chyba dlatego, że nie mogłam w nocy zasnąć. Czegoś się bałam, ale nie wiadomo czego. A jak już zasnęłam, to zaraz zadzwonił budzik i trzeba było wstawać. Stoję przy windzie, nadjeżdża, ja wchodzę, jadę, jadę, naraz patrzę: na nogach mam kapcie. Zjechałam na sam dół, a potem wróciłam na górę, po buciki. Tak to jest. Jak się nie śpi w nocy, to śpi się w dzień. Ale jakoś nie chce mi się teraz spać…

Po lekcjach idę do Kasi. Dzwonię do drzwi. Otwiera mi panna Zenobia.

– Wejdź, złotko – mówi. – A Kasia gdzie?

– Nie ma Kasi? – pytam zaskoczona.

– Jak przyszłam, to jej nie było. Wejdź, na pewno zaraz przyjdzie. To wchodzę.

– Obiad będzie za pół godziny – mówi panna Zenobia i idzie do kuchni.

W pokoju Kasi okropny bałagan.

Wczoraj zostawiłam porządek.

Ścielę szybko łóżko, wygładzam na kapie wszystkie zmarszczki no i biorę się za biurko, które wygląda jak kubeł stojący wśród śmieci.

Wszędzie porozrzucane kartki i jakieś zdjęcia, i koperty z listami. Szuflady powyciągane z szafeczek biurka, a jedna to nawet przewrócona dnem do góry. Boże, co tu się stało? Jakby złodziej tu grasował.

Szybciuteńko kartki do kartek składam, listy do listów, a ze zdjęć robię osobną paczuszkę. Wkładam je do szuflad. W szufladach wszystko pomieszane… Jakieś kabelki i druciki, jakieś kolorowe kalki i głowa lalki. Bym to uporządkowała, ale jak Kasi nie ma, to mi jakoś nie wypada grzebać w jej rzeczach. Więc tak tylko z grubsza upycham, żeby można było przynajmniej szuflady wsunąć i szafeczki pozamykać.

Oj, a co to tam wystaje? Jakiś czarny… Co to jest? Ogon długi, czarny, z dolnej szuflady lewej szafeczki wystaje. Jaki długi, ma ponad pół metra.

Ale jestem głupia. Tak się przestraszyłam, a to tylko warkocz z czarnych, lśniących włosów. Po co Kasi czarny warkocz? A może to Kasi włosy, może je ścięła, w warkocz zaplotła i na czarno ufarbowała, tak, jak ja swoje rajstopy. Warkocz niebieską wstążeczką przewiązany na końcu.

Coś w nim jest strasznego, jakby diabła ogon. Wrzucam go do szuflady, szufladę zamykam, drzwiczkami biurka przytrzaskuję. Co z oczu, to z serca.

Biorę się teraz za bałagan na blacie biurka. Znów książki polskie z francuskimi pomieszane. Co tu tak mokro? Patrzę, dłoń mam całą czarną, to tusz się rozlał, albo atrament. Rękę chusteczką od nosa wycieram. Co ja zrobiłam? Moja najładniejsza chusteczka czarna, już się chyba nie odpierze. To z rozpędu tusz z blatu nią ścieram.

I lecę do łazienki. Myję ręce i płuczę chusteczkę. Nic z niej już nie będzie. Co najwyżej ściereczka. Wracam do pokoju i na mokro blat biurka pucuję. O jej, jedna z książek się pobrudziła. Mordkę do mnie mała, czarna figurka wykrzywia. To ten wstrętny diabełek, fuj, za co on się ręką trzyma. Za swojego ptaszka, fuj!

Posprzątałam, co się dało. Chusteczkę wyrzuciłam, ręce wyszorowałam. Panny Zenobii już dawno nie ma, a ja stoję przy oknie i patrzę, czy Kasia nie idzie. Czemu na pannę Zenobię Kasia mówi „panna”, jak ona mężatka i męża ma na emeryturze, i syna w RFN i wnuczkę?

Cała godzina minęła, a mojej Kasiulki nie ma. Tak tu pusto bez niej i zimno. Na dworze na deszcz się zbiera, coraz w pokoju ciemniej. Obiad już na pewno wystygł. Nie zjadłam, jakoś nic nie mogłam przełknąć. Gdzie może być Kasia? Syntezatory stoją smutne, ciche jak nigdy. Wkładam do kontaktu wtyczkę. Zapalają się wesołe światełka.

Klawisz naciskam.

Jak nie zabrzęczy w głośnikach! Cofam szybko palec. Cisza. Inny klawisz wciskam. Coś zadzwoniło. Nie, nie tu, to ktoś do drzwi dzwoni. Biegnę do przedpokoju, drzwi otwieram. Nikogo nie ma. Zamykam drzwi, znów słychać dzwonek. To telefon w pokoju pani Karoliny. Na pewno Kasia dzwoni. Wpadam tam, łapię za słuchawkę.

– Halo! – wołam.

W telefonie ktoś szwargocze nie po polsku, słabo słychać… Chyba jakaś pomyłka. Odkładam słuchawkę. Coraz ciemniej. Wychodzę na balkon. Rozglądam się na wszystkie strony, Kasi nigdzie nie widać, a przecież zaraz będzie padało. Muszę jej poszukać.

Biorę teczkę, zatrzaskuję drzwi za sobą. Zbiegam z hałasem po drewnianych schodach.

Byłam w kawiarni, i w drugiej kawiarni, i w księgarni, i wszędzie tam, gdzie razem chodzimy, ale Kasi nigdzie nie było. Może jest z mamą w tamtej restauracji, gdzie kiedyś byłyśmy, ale tam nie pojadę, bo daleko i autobus nie dojeżdża. Może jej się coś stało?

Nie… co by miało się stać. Latam po Wałbrzychu, cała jestem mokra, bo ciągle deszcz pada, a Kasi nie ma. A może już do domu wróciła?

To biegnę do rynku, zasuwam po schodach, dzwonię, nikt nie otwiera, za drzwiami cisza, nie ma jej tutaj. Nie wróciła. A może na hałdy poszła, zawsze lubiła tam chodzić…

Wskakuję do autobusu, jadę na gapę, bo gdzieś zgubiłam bilety, chodzę po hałdach, wołam: – Katarzyno! Katarzyno! – tu też jej nie ma. To z powrotem do miasta. I ciągle w deszczu, ciągle deszcz pada. Znów jestem u jej drzwi, znów dzwonię, nikt nie otwiera.

Jeszcze raz do obu kawiarni i do Klubu Prasy…

Nie ma Kasi.

Już nóg nie czuję. Boże, spraw, żeby jej się nic nie stało.

Dochodzi godzina piąta. Lecę przez deszcz do kościoła. Pomodlę się, wyschnę trochę.

Zimno tu i pusto, ale chociaż deszcz nie pada.

Przyklękam, żegnam się, wstaję, patrzę… dzięki Ci, Panie Boże, to przecież Kasia siedzi tam w ławce, daleko. Poznałam ją po jej błyszczącej, srebrnej pelerynie, i po włosach jaśniejących w światełkach ołtarza. Pobiec do niej chciałabym, i ucałować, ale nie, może się modli, może się nawróciła… Niech się modli, nie będę przeszkadzać. Siądę cichutko tu, z tyłu. Jak skończy i będzie wracać to mnie zauważy.

I tak siedzimy, ona tam, ja tutaj i się modlimy. Lubię zapach kościoła. Lubię dźwięk dzwoneczków, gdy ministrant kadzidłem w powietrzu macha. I tak pięknie błyszczy wyciągana z tabernakulum monstrancja. Zawsze myślę, że tam, za monstrancją coś jeszcze jest schowane i czemu ksiądz tego nigdy nie wyciągnie… Tam musi coś być. Coś malutkiego, a jakby się to wyjęło, to byłoby wielkie. Jak słońce błysnęłoby, jak tysiąc błyskawic. Tam jest… o Panie Boże, już wiem, tam jest Tajemnica Wiary.

Nie wiem, skąd to wiem, ale wiem. Och, jak cudnie mi się zrobiło, jak jasno. Tylko czemu tak zimno tutaj? Szczękają mi z zimna zęby, drżę cała.

Chodźmy już do domu, Kasiu, chodźmy już stąd.

A może usnęła?

Pójdę, zobaczę, może śpi. Podchodzę cichutko, siadam obok niej.

Spogląda na mnie wcale nie zdziwiona. Uśmiecham się, ona nic. Czy mnie nie poznaje?

– Kasiu – szepczę – cały dzień cię szukam.

Ona nic, tylko patrzy na mnie tak, jak gdyby pierwszy raz mnie widziała i chciała się dobrze przyjrzeć.

– Czy chcesz jeszcze poznać – mówi – to coś, o czym nigdy nie chciałam ci powiedzieć?

– Tak – mówię – chcę.

– Będziesz odważna, nie będziesz się bała?

– Nie, nie będę – mówię. Kasia wstaje, dłoń do mnie wyciąga.

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название