Powt?rka z morderstwa
Powt?rka z morderstwa читать книгу онлайн
Powt?rka z morderstwa to krymina? czy mo?e raczej krymina?ek, je?li we?miemy pod uwag?, ?e jest troch? niepowa?ny (o ile morderstwo mo?e by? niepowa?ne!). Autorka twierdzi, ?e wszystko zacz??o si? od momentu, kiedy zobaczy?a swojego telewizyjnego koleg?, taszcz?cego na prze?aj przez studio wielkie pud?o z reflektorami, i zacz??a si? zastanawia?, co by by?o, gdyby kolega zamiast ?wiate? znalaz? w pudle nieboszczyka… W efekcie powsta? zabawny krymina?, kt?rego akcja toczy si? w ?rodowisku telewizyjnym i gdzie spotykaj? si? postaci z wszystkich dotychczas wydanych ksi??ek Moniki Szwai. Oczywi?cie rzecz jest ca?kowit? i absolutn? fikcj?, wymy?lone telewizyjne morderstwo pozwoli?o jednak autorce na opisanie pewnych zjawisk, kt?re nie tylko w telewizji wyst?powa? mog? i czasem, niestety, wyst?puj?. Jak to dobrze, ?e niezadowoleni pracownicy nie ?api? od razu za ci??kie przedmioty, aby rzuca? nimi w siebie nawzajem… Monika Szwaja? jedna z najpoczytniejszych polskich autorek. Mieszka w Szczecinie. Szcz??liwy przypadek sprawi?, ?e nie dosta?a si? na prawo i rozpocz??a prac? w telewizji, kt?ra sta?a si? mi?o?ci? jej ?ycia. Uko?czy?a polonistyk? na uniwersytecie w Poznaniu. W stanie wojennym uczy?a polskiego i historii w Podg?rzynie w Karkonoszach, potem przez sze?? lat by?a nauczycielk? w szczeci?skich szko?ach. W 1989 roku, jak wielu wyrzuconych wcze?niej dziennikarzy, powr?ci?a do pracy w telewizji. Kocha muzyk?: klasyczn?, symfoniczn?, folk irlandzki oraz szanty. Kocha g?ry w ka?dej postaci. Kocha ludzi (z wyj?tkiem wrednych i g?upich). Kocha psy (bez wyj?tku).
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– No właśnie, to jeszcze gorzej. Doniu, chodź, jest już pani Ilonka, przyszło nasze biedactwo! Bierz ten zielony garnek z kuchenki, tylko żeby ci pokrywka nie upadła na ziemię, bo się kafelki potłuką! Pani Ilonko, ja nie ustąpię. Narobiłam łazanek z kapustką i grzybkami, sama grzybki zbierałam w zeszłym roku i nasuszyłam, tylko prawdziwki, pamięta pani, jakie były wysypy, a ja jeżdżę aż pod Stepnicę, mam miejsce na borowiki i maślaczki, a może ja pani dam maślaczków zamarynowanych! Doniu, wróć się, weź dla pani Ilonki słoik maślaczków ze schowka i jeszcze zielonek! Pani Ilonko, lubi pani zielonki w occie? Kto by nie lubił, nie? A maślaczki wcale niech pani nie myśli, że maślate, bo ja wszystkim skóreczkę obierałam, a jak się maślakowi skóreczkę obierze, to on już nie maślaty jest. Doniu, gdzie się podziewasz? Pewnie grzybków dla pani szuka najładniejszych, pani Ilonko. Bo on panią bardzo uważa, ten mój synuś. Pani go lubi chociaż troszkę?
Oczy pani Karachulskiej jak dwie tareczki w cieście wpiły się badawczo w twarz Ilonki.
No, to mamy jasność. Mama Karachulska wzięła sprawy syna w swoje ręce i zapewne teraz będzie usiłowała po łączyć gamonia z atrakcyjną, młodą i wolną sąsiadką. Za pomocą żarcia.
Syneczek już nadciągał, objuczony garnkiem i torbą ze słojami.
– Wziąłem jeszcze powidełka – poinformował matkę, która aż pojaśniała z dumy, że synuś taki samodzielny. – Ze śliweczek.
– Węgiereczek? – nie wytrzymała Ilonka.
– Tak, pani Ilonko, ja tylko z węgiereczek robię powidła, bo niektórzy to jeszcze lubieją z renklod, ale ja nie. Tylko węgiereczki! – Mama Karachulska nie uznawała ironii.
Ilonka po raz kolejny zrezygnowała i wpuściła sąsiadów do domu. Wszystko dlatego że znowu zapomniała o czymś w rodzaju obiadu, a łazanki z grzybami pachniały obezwładniająco.
Kolejny kwadrans wyglądał standardowo: Ilonka przypięła się do garnka, a matka i syn Karachulscy wpatrywali się w nią równie łakomie jak ona w łazanki.
– Może ma pani w domu kruche ciasteczka? – zagaiła sąsiadka z nadzieją, kiedy Ilonka odstawiła pusty rondelek.
– Z moimi powidełkami byłyby wyśmienite…
– Nie mam, niestety. Bardzo dobre łazanki, dziękuję bardzo.
O czym, na miłość boską, ona będzie teraz z nimi rozmawiać?
Na szczęście sąsiedzi nie byli złaknieni konwersacji. Zadowoleni ze spełnienia samarytańskiej powinności, zwinęli się błyskawicznie i życząc Ilonce przyjemnego wieczoru, wycofali się do własnego mieszkania.
– Kurczę, Gizmuś – powiedziała Ilonka, zamknąwszy za nimi drzwi i sprawdziwszy, czy aby są dobrze zaryglowane.
– Ja się z nimi po prostu zabiję. Ona mnie chce za niego wydać. Rozumiesz to, psiul?
– Jasne, że rozumiem – mówiły oczka małego kosmity. – Daj mi kulek.
– Zaraz ci nasypię – obiecała. – Za chwilę, bo teraz nie mogę się ruszać. Chyba za dużo zjadłam.
Ruszyło ją sumienie, nasypała gremlinowi brązowych kulek puriny i dolała wody do miseczki.
– Wybacz, kochany, ale umyję ci te miseczki kiedy indziej. A teraz chyba pójdę do łazienki i zrobię sobie bulimię. Nie, to obrzydliwe. Po co ja tyle zjadłam? I jak mam ich zniechęcić na przyszłość? I nie mów mi, że szkoda tego żarcia. Będę gruba jak te baby z tej wyspy… nie wiem, która to była. W Polinezji? W każdym razie trzymają je w klatkach, żeby się nie ruszały, tylko tyły. Jak się Karachulskich nie pozbędę, to nie będzie mi potrzebna klatka.
Komisarz Tomasz Ogiński siedział w swoim nadzwyczajnie wygodnym fotelu, na nogach miał kapcie, a z fenomenalnych głośników Audio Physic płynęły tony Sonaty Patetycznej Beethovena w znakomitym, dojrzałym wykonaniu Emila Gilelsa.
Komisarz nie myślał o Beethovenie ani o Gilelsie. Myślał o Ilonce Karambol.
Niewątpliwie była irytująca. Nadaktywna. Pchała się, gdzie nie trzeba. Miała idiotyczne pomysły. Oszukała go. Jej głupi kundel zjadł mu kabel.
Niepotrzebnie jej powiedział, że nie musi tego kabla odkupić. Oczywiście nie chodzi o kabel.
Miło wyglądała w jego szlafroku.
To nie znaczy, że chciałby ją tu mieć na stałe.
Niestety, nie będzie już miał okazji, żeby się z nią spotkać.
Prokurator Gąsiarek wobec dziur w dowodach świadczących o tym, że Jerzy Buczek zabił Ewelinę Proszkowską, nie wniósł przeciw niemu oskarżenia o zabójstwo. Bucek odpowie tylko za chachmęty marketingowe.
Prokurator Gąsiarek, co gorsza, w pięć miesięcy po rozpoczęciu w ogóle umorzył dochodzenie w sprawie zabójstwa Eweliny Proszkowskiej. Uznał, że policja zrobiła co mogła, jednakowoż więcej nie może, a zabójca jest nie do wykrycia.
Komisarz Ogiński próbował dyskutować, ale żadne z jego racjonalnych argumentów nie odniosły skutku. A Brzeczny był zgoła zadowolony.
No cóż – zawsze będzie mógł pooglądać sobie Ilonkę w telewizji. Coś tam się po wakacjach pozmieniało, pojawiły się jakieś programy, których dotąd nie było, „Goniec” jakby nabrał energii, zapowiadane są premiery… Wygląda na to, że niemrawy programowiec jakoś się jednak zaktywizował.
Dźwięki fortepianu zaczęły komisarza irytować. Machinalnie wyjął płytę z odtwarzacza i zmienił ją na wagnerowskiego „Zygfryda”.
I ten jej fioletowy samochód!
– Słuchajcie, ludzie, prokurator umorzył naszą sprawę! Michał Grapś stał w drzwiach newsroomu i machał gazetą.
– Skąd wiesz? W gazecie napisali? Przed nami?
– Nie, nie napisali, to zresztą wczorajsza. Dowiedziałem się od pięknej Joli, a piękna Jola podsłuchała, co Geniuszowi powiedziała prokuratura.
– Kto do niego dzwonił?
– Gąsiarek. Ten, co prowadził sprawę. Filip, sam to zrobisz?
– A co, ty byś chciał?
– Nie. Ja mam dzisiaj swoją robotę. Zresztą kryminały to twoja dziedzina. Patrz, pięć miesięcy się chłopcy pałowali i nie udało im się! Ale się wszystkie koleżanki zmartwią, tacy ładni policjanci przestaną do nas przychodzić! Co, dziewczyny? Który wam się bardziej podobał, czarny czy biały?
– Biaaaały!
Z chóru damskich głosów wyodrębnił się wkurzony mezzosopran Ilonki:
– Co to znaczy, umorzył? Co to znaczy, policjanci przestaną przychodzić? I tak to wszystko zostawią? Nierozwiązane? Przecież Bucka posadzili i co? Puszczą go wolno? To jednak nie on?
Kierownik redakcji, już w blokach startowych, wzruszył ramionami.
– Może mieli na niego za mało dowodów. Poczekajcie cierpliwie, wszystko z Gąsiarka wyduszę. Który operator dzisiaj ma dyżur? Michał, masz komórkę Gąsiarka? Wolę do niego niż do rzeczniczki prasowej, a ja mam tylko rzeczniczkę…
– I tak spuszczą cię do rzeczniczki.
Ilonka przestała słuchać i zagłębiła się w studiowaniu tekstu widocznego na ekranie komputera. Zagłębiła, rzecz jasna, pozornie; w rzeczywistości widziała przed sobą tylko rządki liter, które mało ją obchodziły.
To niedobra nowina!
Po pierwsze, co to w ogóle jest? Policja rzuca nierozwiązaną sprawę? Komisarz Ogiński spokojnie się poddaje? Chociaż to chyba nie on decyduje, tylko prokurator. Ale przecież są sprawy, które się ciągną latami! Widocznie uznali, że tej się nie da rozwikłać.
Może Bucek naprawdę jest niewinny?
Kurczę, trzeba było uprzeć się przy odkupywaniu tego kabla, a teraz nawet nie wie, co to był za kabel, a one są strasznie drogie, nie może więc kupować na chybił trafił.
Nadęty to on był, ten cały gliniarz i lekceważył ją okropnie, ale udowodnił, że ma ludzkie uczucia, jak się dal złapać na tę lipną kontuzję i wykazał się jednak poczuciem humoru oraz inteligencją. I ładnie pachniał ten jego szlafrok.
On też prawdopodobnie ładnie pachniał.
Jakie prawdopodobnie? Przecież czuła ten zapach, kiedy komisarz niósł ją bohatersko na pierwsze przedwojenne piętro… po wysokich przedwojennych schodach!
Gdyby przestał się tak najeżać, mógłby okazać się mężczyzną wręcz przytulnym…
No po prostu wszystko jest bez sensu.
– Ilonka, chcesz z nami robić program?
– Z wami obiema? Jakiś tokszoł – gigant?
Lalka rozsiadła się wygodnie w szerokim fotelu kawiarni West – End, dokąd obie z Wiką wywlokły młodszą koleżankę, i upiła z zadowoleniem tyk espresso z maciupeńkiej filiżanki.
– Lepsza ta kawa niż w naszym bufecie, zdecydowanie. Z nami, oczywiście, że z nami! Wróciłyśmy do naszego starego pomysłu sprzed wakacji, pamiętasz, miałyśmy właśnie zacząć ten cykl z publicznością, kiedy nam anonimowy dobroczyńca udusił szefową. Złoczyńca, chciałam powiedzieć. Rozmowy z tyłu głowy. No, rozumiesz, chodzą ci po głowie różne rzeczy, którymi nie masz czasu się zajmować, na przykład sens życia w ogóle albo czy można być szczęśliwym, albo po co nam wojna, albo dlaczego ludzie nienawidzą się nawzajem, albo czy wyjazd za granicę w poszukiwaniu szmalu da nam to, czego oczekujemy, albo jaki sens mają ojczyzny w Europie bez granic…
– Albo czy da się zamknąć gębę redaktorce, która wpadła w trans – dorzuciła Wika. – Rozumiesz, o co chodzi. I jeszcze byśmy to wszystko rozgrzebywały z punktu widzenia osób w różnym wieku.
– Jednym słowem „Warto rozmawiać”? – spytała nieco złośliwie Ilonka.
– Przestań! – Wika i Lalka zgodnie podniosły oczy ku niebu.
– Generalnie rozumiem – powiedziała Ilonka ostrożnie. – Uczniowie, studenci i stare pierniki. A pierniki nie będą uczniów traktowały per nogam?
– Nie. Na tym będzie polegał urok programu. Wszyscy równi.
Zrobiłyśmy wstępny wykaz uczestników. – Lalka wyciągnęła z ogromnej i wypchanej do granic możliwości torby jakieś papiery. – Jest z kim pogadać w naszym mieście. Szkoda, że te dzieciaki Agaty zdały maturę, bardzo to była fajna klasa. Ale Agatka dostała nową i też jest to klasa mądrali, może nawet lepiej, że młodsi, będzie większa różnica między uczniami a studentami. Co do studentów to mamy trochę, moje dzieci dostarczyły nam swoich kolegów. Tych, którzy zostali w Szczecinie, oczywiście. No i była klasa Agatki też da się użyć, przynajmniej częściowo. A dorosłych będziemy łapać pojedynczo, w zależności od tematu. Marek Rudzki występuje zawsze, jako dyżurny filozof kraju. Miał tu zresztą przyjść i nie rozumiem, dlaczego jeszcze go nie ma…
– Ależ jestem. – Marek objawił się w drzwiach, uśmiechając się promiennie. – Witam panie. Przepraszam, jechałem te trzy kroki z rektoratu samochodem, a gdybym szedł piechotą, to bym się nie spóźnił. Zrobił się korek na Wielkopolskiej, bo coś tam na siebie powpadało nawzajem, a ja byłem nieomal w epicentrum tej katastrofki. Nic się nikomu nie stało, o ile wiem, ale wyjechać się stamtąd nie dało. Co knujecie?