Samotnost w sieci
Samotnost w sieci читать книгу онлайн
[email protected]?? w Sieci – powie?? tak wsp??czesna, ?e bardziej nie mo?na: z Internetem, elektronicznymi biletami lotniczymi, dekodowaniem genomu i SMS-ami. A przy tym tak tradycyjna jak klasyczna historia mi?osna. Powie?? o mi?o?ci w Internecie. Tej ostatecznej, tej, o kt?rej si? marzy, takiej, «aby si? pop?aka? i aby dech zapar?o».
Wi?niewski analitycznie i urzekaj?co relacjonuje t? mi?o??, wprowadzaj?c na przemian nastr?j niemal uroczystej czu?o?ci, aby kilka linijek dalej zadziwi? odwa?nym erotyzmem. [email protected]??... to tak?e ho?d sk?adany m?dro?ci i wiedzy. Splecione kunsztownie z w?tkiem mi?osnym fascynuj?ce historie o moleku?ach emocji, o tym, kto tak naprawd? odkry? DNA, i o tym, co po ?mierci sta?o si? z m?zgiem Einsteina. Przeczytawszy [email protected]??... wie si?, ?e wirtualno?? Internetu to tylko umowa i ?e e-mail – tak naprawd? – nie musi si? r??ni? od listu przys?anego przez pos?a?ca.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
To, co w tej zadymionej poczekalni szpitala wariatów opowiadała mi przez następne 20 minut ta pielęgniarka, jest najbardziej wstrząsającą historią miłosną, jaką znam. Wpleciona w tę historię tragedia ludzka podziałała na mnie stokroć lepiej niż wszystkie słoiki psychotropów, które połknąłem od śmierci Natalii. Przeczytasz teraz opowieść – nawet Cię nie pytam, czy chcesz – o bezgranicznym ludzkim fanatyzmie. Powinien ją, jak dekalog, znać każdy katolik.
Jak myślisz, ilu katolików w Polsce zna grzechy dekalogu? Bo ja nie wiem, ilu w Polsce, ale wiem, ilu w podobnie katolickiej Hiszpanii. Około 14 procent. Całych 14 ze stu wie, przeciw czemu grzeszy. W Polsce pewnie więcej zna i grzeszy. Ale to nie zasługa księży i katechetów. To zasługa Kieślowskiego.
Andrzej, odkąd zaczął mówić, okazał się inny. Poszedł od razu do trzeciej klasy. W szkole muzycznej, w której uczył się równolegle, grat na oboju. Oprócz tego, gdy miał 8 lat, zaczął grać na organach w pobliskim kościele. Wikary zauważył, że gdy na organach grał mały Andrzejek, ludzie przychodzili chętniej i zostawali dłużej.
Dla rodziców Andrzej stanowił powód nieustannej satysfakcji. Zresztą jedynej. Sami nie osiągnęli zbyt wiele. Inni jeździli na wczasy do Bułgarii, kupowali maluchy i meblościanki, a oni mieli tylko Andrzejka. Byt ich dumą i jedynym usprawiedliwieniem własnego nieudacznictwa. Taki demonstracyjny akt przekazania genów. Nie udało nam się wiele w życiu, ale mamy syna prymusa. Przy takim ciśnieniu wymagań, gdyby był dziewczynką, Andrzej powinien mieć co najmniej anoreksję.
Dwa lata studiował architekturę we Wrocławiu. Nie dostał akademika i matka udzielająca się w kościelnym chórze i na plebani załatwiła mu pokój u jezuitów. Tak miało być tylko na miesiąc. Zanim coś znajdą. Zostało na 2 lata. Andrzej studiował, grał do mszy, modlił się z zakonnikami i coraz bardziej oddalał od realnego świata.
Zaraz po Wielkanocy spakował matą torbę podróżną, wsiadł do pociągu i pojechał do Krakowa. Wstąpił do zakonu dominikanów i seminarium duchownego. Zamknął się w celi. Nareszcie był szczęśliwy. Pełen harmonii i wewnętrznego spokoju. Rodzice, gdy zrozumieli, co się stało, przez dwa tygodnie nie pokazywali się sąsiadom na klatce schodowej. Zakon w porównaniu z architekturą to przecież potworna degradacja. Matka przestała udzielać się w chórze i na plebani.
Tymczasem Andrzej najdłużej ze wszystkich klęczał nocami przed krzyżem. Noc za nocą. Przestał dopiero wtedy, gdy z popękanych siniaków na kolanach zaczęła wypływać krew i plamić kamienną posadzkę. To on najczęściej leżał krzyżem w kaplicy. To on z samotności sprzyjającej rozmowie i jedności z Bogiem uczynił swoją filozofię życia.
Czy wiesz, że samotność to w przekonaniu ludzi najgorszy rodzaj cierpienia? To jest uniwersalne dla świata. W Nowym Jorku tak samo jak na Nowej Gwinei ludzie truchleją ze strachu przed samotnością i opuszczeniem. Czy wiesz, że według jednego z najstarszych hinduskich mitów stwórca powołał świat do istnienia tylko dlatego, że czuł się samotny? Czy wiesz, że amerykańskie podręczniki psychiatrii kwalifikują pustelnictwo jako formę obłędu?
Oprócz samotności także wiedzę traktował jako coś, czym można przypodobać się Bogu. Nauczył się sześciu języków, był wybitnym teologiem i filozofem. Spędził osiem miesięcy na misji w Nigerii. Uzyskał stypendium akademii papieskiej i wyjechał do Rzymu. Po trzech latach, w maju, wrócił z doktoratem do Krakowa. W sierpniu prowadził grupę oazową w pielgrzymce do Częstochowy.
Brata Andrzeja kochali wszyscy. Śpiewał z nimi bluesowe ballady o Bogu, pokazywał kasety wideo z koncertami gospel, grał na gitarze przy ognisku i na organach w przydrożnych kościołach. Poranne modlitwy z nim były jak prawdziwe rozmowy z Bogiem. Uzyskiwało się podczas nich odpowiedzi na pytania, które zawsze się chciało zadać, a nigdy nie umiało sformułować. Brata Andrzeja kochały także kobiety. Niektóre wcale nie za modlitwy, gitarę i obój.
Pewnego dnia – byli już bardzo blisko Częstochowy – przejeżdżająca obok kolumny pielgrzymów kosiarka zraniła poważnie dwóch uczestników. W małej wiejskiej przychodni w Poczesnej nie byto nikogo. Lekarz na urlopie, do Myszkowa daleko. Sprowadzili więc weterynarza. Z weterynarzem przyszła siostra Anastazja. Zakonnica, karmelitanka z Lublina. Drugi ranny uczestnik był z jej grupy.
Zdenerwowana, młoda dziewczyna w letnim szarym habicie, w sznurkowych mokasynach i drucianych okularach. Mówiła bardzo cicho. Prawie szeptem.
Weterynarz orzekł, że potrzebna jest transfuzja krwi dla jednego rannego, a drugiego trzeba odesłać do Myszkowa. Oboje zadeklarowali, że oddadzą swoją. Po kilku minutach weterynarz wyszedł z laboratorium na zapleczu i powiedział:
– Macie państwo identyczne grupy krwi. l identyczne odczynniki Rh.
Patrzył zafascynowany, gdy Anastazja rozpięła habit, odsłoniła lewe ramię i oddawała krew płynącą powoli do plastikowego pojemnika.
Do końca pielgrzymki, dotąd niewiedzący nawet o swoim istnieniu, znajdowali się nagle obok siebie. Przy porannych modlitwach Andrzeja Anastazja klęczała w tłumie przy ich obozowisku, modląc się z nim. Posiłki nagle przygotowywali razem. W trakcie wieczornych ognisk była na dystans, ale zawsze w pobliżu.
Następnego dnia mieli być w Częstochowie. To było ich ostatnie obozowisko. Wieczorem Andrzej poszedł pomodlić się do małego kościółka na skraju wsi, w której rozbili obozowisko. Przed ołtarzem na cementowym podwyższeniu klęczała i ze schyloną głową oraz prawą dłonią na lewej piersi modliła się Anastazja.
Podszedł cicho i przykląkł przy niej. To nie miało wcale być tak! Wcale nie chciał, aby ich ciała się dotknęły. Ale przykląkł zbyt blisko i dotknęły się. Ona się nie odsunęła.
Oboje modlili się o to samo. Później sobie to powiedzieli. Z jednej strony chcieli czuć tę bliskość. Z drugiej prosili Boga, aby wyzwolił ich z tego pragnienia. Wtedy też, tam, już tam, w pierwszym momencie, w tym wiejskim kościele po raz pierwszy odczuli zagrożenie świata. Nagle do kościoła wszedł pleban, aby zgasić świece. Odsunęli się gwałtownie od siebie w panice. Już tam, w zupełnie pierwszych minutach wiedzieli, że świat tego nie zaakceptuje.
Jeszcze w Częstochowie, tuż przed końcem pielgrzymki, dotknął jej dłoni. Aby to poczuć, l zapamiętać. Zaraz potem uciekł i spędził noc na modlitwach. Cierpiał z powodu niewiarygodnego rozdarcia.
Wyobrażasz sobie zdradę wobec wszechwiedzącego Boga? Tego nie można w żaden sposób ukryć. To nie chodzi o to, że nie można ukryć czynów. Nie można ukryć myśli! Pragnień, wzruszeń, marzeń.
Potem zabijali tę miłość, jak tylko się dało. On uciekł do Rzymu. Wybłagał trzymiesięczny pobyt naukowy. Ta ucieczka nie miała sensu. Każdego dnia budził się rano i czekał na list od niej.
Miał przecież nie czekać! Czekał.
Miała przecież nie pisać! Pisała.
Nie mógł tego wytrzymać, gdy tytułowała listy: «Bracie Andrzeju».
Z Rzymu wracał pociągiem. Nie wysiadł w Krakowie. Wysiadł dopiero w Lublinie. Chciał jej powiedzieć, że to nie tak miało być. Miał wszystko przygotowane. Już od Wiednia w pociągu ćwiczył, co jej powie. Każde słowo.
Stanął przed jej klasztorem. Wyszła do niego. Nawet nie zaczął. Nie powiedział ani słowa. Stali w bramie i nie patrzyli na siebie. Stali ze schylonymi głowami jak skazańcy i patrzyli w ziemię. Bali się swoich myśli. Grzechem było już to, że w ogóle tam byli. Grzechem było to, że myślał o niej prawie nieustannie od tego kościółka pod Częstochową. Grzechem było, że śniła mu się. Grzechem było, że wcale nie była siostrą Anastazją. Grzechem było, że we śnie miała usta, których dotykał palcami.
W pewnym momencie Anastazja cofnęła się do klasztoru. Po chwili wróciła. Wzięła go za rękę i zaczęli biec. Zatrzymali się w jakimś parku. Stanęła za drzewem i zbliżyła usta do jego ust. Rozsunęła jego wargi językiem i przepychała go przez jego zaciśnięte w zdumieniu i podnieceniu zęby. Zakonnica w habicie całowała pod drzewem zakonnika w habicie prawie w centrum Lublina!