Lod
Lod читать книгу онлайн
W?adimir Sorokin, autor nazywany ikon? rosyjskiego postmodernizmu, tym razem zaskoczy? czytelnik?w, rezygnuj?c z eksperyment?w formalnych na rzecz efektownej i b?yskotliwie opowiedzianej fabu?y.
Tajemnicza sekta poluje w Moskwie na ludzi o jasnych w?osach i niebieskich oczach, poddaj?c ich tyle? dziwacznemu, co okrutnemu rytua?owi. Nieliczne ofiary, kt?rym uda?o si? uj?? z ?yciem, dowiaduj? si?, ?e nale?? do grona wybra?c?w; dwudziestu trzech tysi?cy ?wietlistych byt?w, kt?re niegdy?, w wyniku fatalnej pomy?ki, stworzy?y Ziemi? i na miliony lat popad?y w niewol?, zapominaj?c o swej prawdziwej naturze. Wreszcie, za spraw? szcz??liwego zrz?dzenia losu, pierwsza z nadistot odkry?a prawd? o sobie i znalaz?a spos?b, aby rozpozna? pogr??onych w nie?wiadomo?ci towarzyszy.
Sorokin odwo?uje si? do przetworzonych przez kultur? masow? w?tk?w gnostyckich oraz idei nietzschea?skiego nadcz?owieka, wykorzystuj?c je jako pretekst do rozwa?a? nad wzgl?dno?ci? dobra i z?a, prymatem rozumu nad uczuciami. Jego przenikliwa, pesymistyczna diagnoza kondycji dzisiejszego ?wiata stawia „L?d” w jednym szeregu z powie?ciami Michela Houellebecqa i Breta Eastona Ellisa.
L?d jest pierwsz? moj? powie?ci?, w kt?rej istotniejsza jest tre?? ni? forma. Jest wynikiem rozczarowania wsp??czesnym intelektualizmem. Cywilizacja rozpada si? na kawa?ki, ludzie s? coraz bardziej zagubieni i – czy chodzi o jedzenie, czy o mi?o?? – staj? si? zwyk?ymi produktami technologii. Pojawia si? t?sknota za czym? pierwotnym, nieska?onym. Moja powie?? m?wi o sekcie, kt?ra ma wiele cech organizacji totalitarnej, jednak L?d nie jest ksi??k? o totalitaryzmie, opowiada o poszukiwaniu raju utraconego. W?adimir Sorokin
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Łom i Pieka przygnietli go.
– Gadaj prawdę, psie, prawdę. – Dato kołysał się na palcach.
– Przysięgam! Przysięgam! – wył Pomarańcz.
Pieka chlusnął mu na plecy. Pomarańcz zadygotał.
– Prawdę, prawdę.
– Dato! Przestań! – krzyknęła Natasza.
– Prawdę, psie!
– Przysięgam! Przysięgam!
– Chluśnij mu na facjatę – poradził Hasan.
Pieka chlusnął Pomarańczowi na głowę. Ten zawył.
– Nie, Dato! Zostawcie go! – krzyczała Natasza.
– Na ciebie, szczurza suko, też przyjdzie pora! – Dato kopnął ją.
– Gadaj, bo cię ugotujemy jak raka. – Hasan spokojnie patrzył na podrygujące ciało Pomarańcza.
– Szakro chce zgarnąć dolę za lód! – wymamrotał Pomarańcz.
– Nie pierdol, padako! Nie pierdol, padako! Nie pierdol! Nie pierdol! – Dato zaczął go kopać w twarz.
– Szczurek… – splunął Hasan. – Lej mu na jaja!
Pieka i Łom zaczęli ściągać spodnie Pomarańczowi.
– Dato! Dato! Dato! – krzyczała Natasza.
– Cicho, szczurza suko!
– Dato, przestań, przestań. Ja wszystko powiem! – krzyczała Natasza.
– Cicho, szczurza suko!
– Dato, niech powie. – Hasan podszedł do Nataszy. – Mów prawdę.
– Wszystko powiem, tylko przestańcie!
Dato dał znak. Pieka przestał polewać Pomarańcza wrzątkiem.
– Mów, suko.
Natasza otarła swobodną ręką nos. Zachlipała.
– To wszystko kłamstwo. To nie Szakro. To ja.
Dato patrzył na nią.
– Po chuja?
– Ty i tak mnie rzucisz. Jak Żenkę. Wiem o tej twojej… baletnicy. A ja… a ja… w ogóle nic nie mam. Matka umierająca.
– I co?
– No… chciałam przytulić trochę kasy… Po prostu…
– I jego podkręciłaś?
Kiwnęła głową.
– Za ile?
– Po połowie.
Dato przeniósł wzrok na Hasana. Ten milczał. Natasza pochlipywała. Pomarańcz jęczał na podłodze. Dato spojrzał na Pomarańcza.
– Odwróćcie go.
Pieka i Łom położyli go na wznak. Dato przysiadł. Zajrzał w szare oczy Pomarańcza.
– Prawda.
Wyprostował się. Hasan wyciągnął rękę. Dato klepnął w nią dłonią. Odetchnął z ulgą.
– Chodź, przetrawimy to.
Wyszli do sąsiedniego pokoju. Panował tam półmrok. Widać było dużo drogich mebli.
– Tak myślałem, że nie Szakro. – Hasan wzdrygnął się z zimna. Splótł chude palce. Strzeliło mu w stawach.
– Dolę, kurwa! – Dato nerwowo się uśmiechnął. Otworzył bar. Wyjął butelkę koniaku. Nalał sobie. Wypił.
– Każda padaka, kurwa, tylko czeka, żeby ściąć mnie z Szakro. Szakale, kurwa!
– On po prostu słyszał… może od Awery, od jego ogarów… może od Dziurawego…
– Słuchaj, Hasan, a skąd wszyscy czają? Czemu, kurwa, każdy karaluch wie o lodzie?
– Mnie o to pytasz?
– A kogo mam pytać? Awerę? Żorika? Oni już, kurwa, robaki karmią. A ty żyjesz.
– Ty też żyjesz, brachu. – Hasan spojrzał na niego poważnie. – Obaj jesteśmy żywi. Póki co.
– Póki co?
– Póki rozumiemy, że trumna nie ma kieszeni.
Dato odwrócił się. Podszedł do okna. Pokołysał się na palcach. Hasan podszedł do niego. Położył mu rękę na ramieniu.
– Znasz mnie, wspólasie. Ja cudzego nie tykam. Mnie na proszek wystarcza.
Dato patrzył przez okno na wieczorną Moskwę:
– Gówno!
– Coś trzeba z nimi zrobić, wspólasie.
– Coś… – Dato zakołysał się na palcach. – Coś, kurwa…
Gwałtownie się odwrócił. Poszedł do kuchni. Hasan niespiesznie ruszył za nim.
W kącie stała masywna biała lodówka Bosch. Dato otworzył zamrażarkę. Była pełna jedzenia. Zaczął wyrzucać je na podłogę. Produkty z głuchym stukotem upadały na marmur. Pod spodem leżał duży blok lodu. Dato spojrzał na niego ze złością.
– To dlatego że nie żrę nic mrożonego… tak, suko?
Zbliżył się do Nataszy.
Pochlipywała. Odwróciła się. Hasan patrzył ponurym wzrokiem
– Bezpieczne miejsce, tak?
– No, od kiedy się baby, kurwa, zrobiły takie mądre? – Dato klepnął się po udach. – Nie rozumiem, co jest grane!
– Emancypacja – nieoczekiwanie odezwał się Pieka.
– Co? – Dato obrócił na niego wzrok.
– No… to kiedy baby mają równe prawa z facetami – wymamrotał Pieka.
Dato przyjrzał mu się uważnie. Odwrócił się do Hasana.
– Dawaj skrzynię.
Hasan wyjął komórkę. Zadzwonił:
– Podjeżdżaj.
Po paru minutach do mieszkania weszło dwóch mężczyzn ze skrzynią. Naciągnęli na ręce gumowe rękawiczki. Przełożyli bryłę lodu z zamrażalnika do skrzyni i ostrożnie wynieśli.
Dato nalał sobie wódki. Wypił duszkiem.
– Więc tak. Pomarańcza – na śmietnik.
Pomarańcz szarpnął się z całej siły. Krzyknął coś niezrozumiale. Pieka i Łom przygnietli go. Łom zarzucił pętlę na grubą, piegowatą szyję Pomarańcza.
Natasza zwymiotowała. Głowa opadła jej bezsilnie.
Pomarańcz długo charczał i rzucał się w drgawkach. Wypuszczał gazy.
W końcu ucichł.
Pieka przyciągnął z garderoby dużą niebieską plastikową walizkę na kółkach. Włożyli do niej trupa Pomarańcza. Wywieźli z kuchni. Potem z mieszkania.
Drzwi zamknęły się za nimi.
Hasan usiadł przy stole. Wyjął swoją tabakierkę. Wysypał na talerz kokainę. Zaczął ją rozcierać plastikową kartą.
Dato wyjął z kieszeni klucz. Odpiął rękę Nataszy od kaloryfera. Natasza bezsilnie rozpłaszczyła się na podłodze. Oddychała szybko. Trzęsła się.
Dato otworzył drzwi zamrażarki.
– Właź.
Natasza podniosła głowę.
– Właź, szczurza suko!
Posłusznie weszła do zamrażarki. Dato zatrzasnął drzwi. Oparł się plecami.
– Zamrożę w pizdu. I koniec.
Hasan uśmiechnął się. Wciągnął nosem kokainę. Potem jeszcze raz.
Dato wyjął papierosy. Zapalił.
Natasza ledwo dosłyszalnie skomlała w zamrażarce.
Dato palił. Hasan nacierał dziąsła kokainą.
– Znajdę sobie nową kurwę – powiedział Dato.
Hasan wstał. Podszedł do niego.
– Wyślij ją do Turcji. Do Rusrama.
– Co za Rustam, do chuja?! – Dato potrząsnął głową ze złością. – Do kostnicy, kurwa, a nie do Turcji!
– Brachu, nie rób tego.
– Spierdalaj. To moja baba.
– Baba twoja. Ale sprawa – nasza.
Natasza skowyczała i waliła w drzwiczki lodówki.
– Uciszę ją w chuj, – Dato z uporem potrząsał głową. – Przechodzona pizda!
– Daj spokój, Dato.
– Odwal się!
– Daj spokój, wspólasie.
– Odejdź, Hasan, nie drażnij mnie, do kurwy nędzy!
– Daj spokój! Wszystkich wjebiesz, baranie! – Hasan rzucił się na Dato.
– Gdzie… zabieraj łapy… – Szarpał się tamten.
– Baranie…
– Zabierz… łapy… świrze…
Bili się przy białej dużej lodówce.
– Jestem w ciąży! – dobiegło z zamrażarki.
Natychmiast przerwali walkę.
Dato odepchnął Hasana. Otworzył drzwi.
– Co?
Natasza siedziała zgięta.
– Coś powiedziała?
– Jestem w ciąży – powtórzyła cicho.
– Z kim? – burknął Dato.
– Z tobą.
Dato patrzył na nią tępo. Na jej gołe kolana. Potem na palce nóg pomalowane na ciemnogranatowo. Obok jej nóg leżał oszroniony pieróg.
Dato zapatrzył się na ten pieróg.
Natasza wypadła z zamrażarki na podłogę. Pełzła po marmurze.
– Kiedy… który? – zapytał Dato.
– Drugi miesiąc… – Wypełzła z kuchni. Poczołgała się do łazienki.
Dato ze zmęczeniem potarł nasadę nosa. Hasan klepnął go w ramię.
– No, brachu, a tyś chciał ją zamrozić!