-->

Opitani

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Opitani, Gombrowicz Witold-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Opitani
Название: Opitani
Автор: Gombrowicz Witold
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 178
Читать онлайн

Opitani читать книгу онлайн

Opitani - читать бесплатно онлайн , автор Gombrowicz Witold

Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.

Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".

Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Ale jak ona nim pogardzała!

– Nie trzeba pogardzać! – szepnął wreszcie i odszedł. Nie mógł dłużej słuchać tego – musiał się zastanowić. Jak tylko zniknął za drzewami, Maja roześmiała się prawie na cały głos. Nie mogła się powstrzymać. Jej własny płacz tak ją rozśmieszył.

– Udało się! – pomyślała. Teraz będzie można pokazać mu rzeczy! Henryk powinien być zadowolony. Uwierzył we wszystko.

On myśli, że ja się kocham w Leszczuku. Doskonale! Co mi to szkodzi! W ten sposób mogę im wmówić wszystko, co mi się spodoba. Tylko, że… ja naprawdę płakałam – pomyślała ze zdziwieniem ocierając ślady łez. No tak, to podobieństwo jednak denerwuje mnie. Ale tym lepiej. Póki byłam zwykłą, normalną panną Ochołowską, nie mogłam sobie na to pozwolić, na co może pozwolić sobie panna… podobna do Leszczuka!

– I tak już jestem ośmieszona! – szepnęła.

Wracając do domu spotkała tłustą doktorową w towarzystwie chudej urzędniczki. Obie panie zamilkły na jej widok, jak gdyby właśnie o niej rozmawiały.

Maja domyśliła się tego od razu z ich wzroku. Och Jak znała od paru dni te kontrolujące, ukradkowe spojrzenia. Zbliżyła się z uśmiechem.

– Czy nie widziały panie Leszczuka?

– Nie! – zawołała doktorowa. – A co, kochana moja? Chcecie sobie po grać?

– Nieee! Tylko tak chciałam z nim pogadać!

Powiedziała to lekko, ale bezczelnie, bawiąc się efektem tych słów na obu paniach. Wiedziała, że „podobieństwo” zabarwia takie jej odezwanie szczególnym sensem – jakoż doktorowa i urzędniczka po jej odejściu wymieniły porozumiewawcze znaki.

Obie były przekonane (choć nie miały na to żadnych dowodów), że pomiędzy panną a trenerem muszą zawiązać się jakieś stosunki, a brak wszelkich konkretnych podstaw do tego twierdzenia tylko pogłębił ich intuicyjną pewność.

Tego samego zdania był zresztą i profesor. Tylko że on po rozmowie z Mają nie wahał się użyć tu słowa „miłość”. Rewelacyjne zachowanie się panny Ochołowskiej w czasie tej rozmowy wstrząsnęło nim do tego stopnia, że prawie zapomniał o zamku.

Nie miał żadnych wątpliwości, że albo już do szaleństwa zakochała się w trenerze, albo też jest na prostej drodze do tego.

– Zadziwiające! – myślał. – Że też ja od razu na to nie wpadłem! Przecież oni są jak stworzeni dla siebie! Dość spojrzeć! To nie jest podobieństwo, to jest zgodność, jakaś wewnętrzna zgodność typów – coś, co ich pcha ku sobie wbrew wszystkim względom. Trafili na siebie! Dobrali się! Takie rzeczy zdarzają się rzadko, ale jeśli się zdarzą, są nie do zwalczenia. Ależ to Romeo i Julia! Ciekawym, czy on także już…Na pewno! Ależ to awantura! Biedna pani Ochołowską!

– W niej toczy się walka – pomyślał dalej o Maji – między ambicją a fatalną siłą doboru. Biedaczka jest przerażona „podobieństwem”, a może bardziej jeszcze tym, że poddaje się mimowolnie temu „podobieństwu”. Ona gardzi nim. Jak powiedziała – złodziej? Czyż on rzeczywiście chciał coś zwędzić? To ją upokarza, odbiera jej godność i takie nie uświadomione, a poniżające uczucie może pchnąć ją w okropne rzeczy – zwłaszcza przy jej usposobieniu!

Ba! Ale co ja mam robić?! Czy skorzystać z jej propozycji i pójść na zamek? Nie ma mowy! Nie mogę się angażować w taką historię. Tak, ale wówczas przepadnie jedyna okazja obejrzenia antyków zamkowych – które jednak są – jak powiedziała – są na zamku!

Profesor po namyśle zdecydował się pójść. Być może przesadzał wagę sytuacji. Potem będzie jeszcze czas na rozważenie, jak i o ile można by pomóc Maji.

Po kolacji mrugnęła na niego i po chwili spotkali się za bramą wjazdową, w lesie.

– Idziemy! – rzekła.

Księżyc świecił. Woda połyskiwała między trzcinami. Mgły zasnuwały podnóże zamku.

Kilkakrotnie próbował zacząć z nią rozmowę, ale odpowiadała monosylabami, milcząca i tajemnicza. Profesorowi coraz dziwniejsza wydawała się sytuacja – on, wiedziony przez tę ponurą panienkę, prowadzony przez nią do zamku, który rósł w miarę zbliżania się w pomroce nocnej. Ale im bliżej byli murów, tym bardziej namiętność badacza brała górę nad wszystkim innym.

Przeprowadziła go podziemnym korytarzem. Nareszcie! Byli w zamku – i profesor szedł po wąskich schodkach do sal na pierwszym piętrze. Maja prowadziła go trasą umówioną z Cholawickim, to znaczy wschodnim i północnym skrzydłem, akurat po przeciwnej stronie pokojów, zajmowanych przez niego i przez księcia. Szli cicho.

Profesor przyzwyczaił się szybko do ciemności, tym bardziej iż nieco światła księżycowego padało z okien. Ale te komnaty były puste, zniszczone, zrujnowane…

Tu i ówdzie ślady renesansowego fryzu nad drzwiami, rozwiązanie sklepienia, lub resztki rozwalonego kominka, wskazywały na dawną szlachetność tych wnętrz, brutalnie nagich i ogołoconych.

Zbliżył się do okna i parę minut przyglądał się attyce dziedzińca, oraz proporcjom krużganków. Maja patrzyła na niego z ciekawością. Pomimo iż miała inne kłopoty, udzieliła się jej pasja znawcy.

Twarz profesora jak gdyby zmądrzała, stała się czujna i natężona. Chwilami zapominał zupełnie o koniecznych ostrożnościach, to znowu, przerażony gwałtownie oglądał się za siebie. Niektóre szczegóły architektoniczne komnat, na pozór bez znaczenia, przyciągały jego uwagę, ale na ogół nie przejawiał większego zachwytu.

Dopiero gdy znaleźli się w komnatach najstarszej części zamku, małych, ciasnych, o przeraźliwie grubych, wysoko sklepionych murach, parokrotnie cmoknął z uznaniem.

Otworzyła zamknięte na klucz drzwi do amfilady ośmiu renesansowo – barokowych sal, w których przechowywane były meble i zapaliła lampę naftową, stojącą na niewielkim okrągłym stoliku.

– Tu są te rzeczy – rzekła.

Szczur zachrobotał w kącie.

Profesor westchnął głęboko – zabrakło mu oddechu ze wzruszenia. Obrzucił wzrokiem całą salę jakby od razu chciał jednym haustem wypić jej zawartość. Nie wywierała większego wrażenia. Musiała być niegdyś przerobiona z dwóch mniejszych pokojów, gdyż mocno sczerniały plafon dzielił się na dwie części podparte w środku kolumną dosyć nędznej roboty.

Podszedł do stoliczka, na którym stała lampa.

– To jest Boule – mruknął przyglądając się inkrustacjom.

– Co to znaczy Boule?

– To mistrz francuski z XVIII-go wieku. A ten fotel? To jest tak zwana sedia Savonarola, XV-ty wiek, jeden z najpierwszych foteli świata. Trzeba pani wiedzieć, że w owym czasie prawie nie znano nawet krzeseł. Ludzie siadali na takich skrzyniach, jak ta – wspaniała, to Franciszek I, albo na ławach, wpuszczonych w ścianę, do których dostawiano stoły. Widzi pani, tamta skrzynia, to jeszcze gotyk. Jakim sposobem te rzeczy zabłądziły aż tutaj?

Dotknął palcami rzeźby i syknął, jakby się sparzył. Skrzynia była przeżarta od spodu przez szczury.

Przeszedł wolno wzdłuż starożytnych sekretarzyków flamandzkich i włoskich oraz szaf gdańskich pod ścianą. Rzucił okiem na plafon.

– To nic nie jest! – zdecydował z pogardą. – Nędzne malowidło barokowe. Gdzie są obrazy?

– W następnych salach.

Maja wzięła lampę, on zaś pomagał sobie elektryczną latarką. Przeszli do następnej sali, ogromnej z sześcioma oknami.

– Czy nie widać światła w oknach?

– Nie, tych okien w ogóle nie widać z zamieszkanej części zamku. A zresztą zakryłam lampę papierem od strony okien.

Podszedł do płócien, pozostawionych przez Cholawickiego, jako zupełnie bezwartościowe. Rzeczywiście były to ohydne kicze, namalowane tak nieudolnie, iż Maję zdziwiła staranność, z jaką badał każdy obraz. Coraz większe rozczarowanie pojawiało się na jego twarzy.

– No, tu nianie ma. Chodźmy dalej.

Rozejrzał się po ścianach. Maja obawiała się, iż dostrzeże nieznaczne ślady Jakie pozostały po zdjętych obrazach, ale profesor nie był na tyle spostrzegawczy. Wtem podszedł do starego, prawie zupełnie sczerniałego płótna sporych rozmiarów – jakiejś sceny biblijnej, gdzie widać było jedynie twarze – i nagle wpatrzył się weń jak urzeczony. Przystawił lampę z boku – z obrazu wyjrzały pokraczne rysy, naiwnie namalowane ręce i sztywne fałdy strojów.

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название