Pornografia
Pornografia читать книгу онлайн
Pornografia jest dzie?em wielkim. ?adna lektura ani ?adna interpretacja nie jest w stanie wyczerpa? jej sens?w, stanowi tylko form? zbli?enia, form? wydobycia tych znacze?, uj??, symboli, kt?re wydaj? si? najdono?lejsze. Wielkie dzie?o przerasta bowiem to, co jest w stanie o nim powiedzie? czytelnik i interpretator gdyby tego nie czyni?o, nie by?oby wielkim dzie?em. A Gombrowiczowska Pornografia jest nim niew?tpliwie. z pos?owia Micha?a G?owi?skiegoNa podstawie powie?ci Witolda Gombrowicza powsta? film w re?yserii Jana Jakuba Kolskiego.Chcia?em by? wierny ksi??ce, szed?em za literkami. Bez rezultatu. Gombrowicz nie jest filmowy. Ale kiedy zdoby?em si? na bezczelno?? wobec autora, ta powie?? zacz??a si? przede mn? otwiera? jak ?ywy cz?owiek. (Jan Jakub Kolski)
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Te dwie powagi kroczyły obok siebie, pod ramię, po łące rozległej, a słońce już się obniżało i ogromniało, czerwieniło, wytryskały z nas cienie dalekie. Henia szła z Wacławem. Hipolit z Marią. Ja z boku. I Karol. Tamta para przed narni, pogrążona w swoim dialogu. Ale dialog niczego nie wyrażał. Rozmawiali o…
Wenecji. ~- W pewnej chwili ona przystanęła. '"'
– Proszę spojrzeć naokoło. Jak pięknie! Odpowiedział: **
– Tak, bez wątpienia. Bardzo pięknie.
Powiedziane, żeby jej przytwierdzić.
••'• Drgnęła w nagłym zniecierpliwieniu. Odpowiedź była nieistotna – żeby uniknąć właściwej odpowiedzi – choć udzielona starannie i nawet z uczuciem – ale z uczuciem aktora. Ona zaś domagała się niekłamanego zachwytu dla witczoru, będącego tworem Boga i chciała, żeby on uwielbił Stwórcę przynajmniej w jego dziele. Jej czystość zawarła się w tym pragnieniu.
– Ależ proszę naprawdę popatrzeć, naprawdę powiedzieć. Czy to nie jest bardzo piękne?
Tym razem, przywołany do porządku, skupił się, wyraźnie się wysilił i rzekł rzeczywiście najszczerzej jak mógł, nawet z pewnym wzruszeniem.
– Ależ bardzo, niewątpliwie piękne, tak, wspaniałe!
Nie mogła mieć pretensji. Widać było, że dokłada starań aby ją zadowolić. Ale ta jego fatalna właściwość: kiedy coś mówił, zdawało się że mówi, aby nie powiedzieć czegoś innego… Czego? Amelia postanowiła zagrać w otwarte karty i, nie ruszając się z miejsca, stwierdziła:
– Pan jest ateistą.
Zanim wypowiedział się w tak delikatnej materii, rzucił wzrokiem na prawo i lewo, jakby sprawdzając świat. Rzekł… dlatego, że musiał, że nic innego nie miał do powiedzenia, że ta odpowiedź była już podyktowana pytaniem.
– Jestem ateistą.
Ale znów mówił żeby nie powiedzieć czegoś innego l To się czuło! Zamilkła, jakby odcięto jej możliwość polemiki.
3 Pornografia Gdyby naprawdę był niewierzącym, mogłaby z nim walczyć; i wtedy wykazałaby całą najgłębszą „ostateczność" własnej racji, ha, walczyłaby z nim jak równy z równym. Lecz jemu słowa służyły tylko do zatajenia… czegoś innego. Czego?
Czego? Jeżeli nie był wierzący, ani niewierzący, to czymże był? Otwierała się połać nieokreślonego, tej dziwnej „inności", w której ona gubiła się, oszołomiona i wytrącona z gry.
Zawróciła do domu, a my wszyscy za nią, rzucając cienie kilometrowe, które, ścieląc się po łące, dosięgały nie znanych nam dalekich miejsc gdzieś u skraju ścierniska. Cudowny wieczór. Była – przysiągłbym – co się zowie w strachu. Szła już nie dbając o Fryderyka który jednak układnie jej towarzyszył – jak piesek.
Wytrącona z gry… podobna komuś, komu wytrącono broń z ręki. Nie atakowano jej wiary – nie potrzebowała jej bronić – Bóg stawał się zbędny w obliczu ateizmu, będącego tylko parawanem – i poczuła się sama, bez Boga, zdana tylko na siebie wobec tamtego istnienia opartego na jakiejś nieznanej zasadzie, które się jej wymykało. A to właśnie – że wymykało się – było dla niej kompromitacją. To wskazywało, że na równej drodze może zdarzyć się duchowi katolickiemu spotkanie z czymś, czego on nie zna, czego nie przewidział, czego nie opanował. Naraz została ujęta przez kogoś w sposób sobie nie znany – i stała się dla siebie samej czymś niepojętym we Fryderyku!
Na tej łące, w owym wieczorze, spacer nasz rozciągał się, jak wąż. Trochę za nami, na ukos, z lewej strony, szła Henia z Wacławem, oboje bardzo grzeczni, ucywilizowani, osadzeni w swoich rodzinach, on – syn swojej matki, ona – córka swoich rodziców; i ciało adwokata nie czuło się źle z szesnastolatką, mając przy sobie w sumie dwie matki i ojca. A Karol szedł sam, z boku, z rękami w kieszeniach, nudził się, a może nawet się nie nudził, tyle tylko że stawiał nogi na tej trawie, lewą, potem prawą, potem lewą, potem prawą, potem lewą, potem prawą, potem lewą, w nieróbstwie prze-strzenno-łąkowo-zielonym o zniżającym się, zapadającym 66 słońcu, które przygrzewało, gdy wietrzyk chłodził – i tak stawiał i stawiał nogi to tu, to tam, i czasem zwalniał, czasem przyśpieszał, aż w końcu zrównał się z Fryderykiem (który szedł z panią Amelią). I jakiś czas szli obok. Karol odezwał się:
– Pan by mi dał starą marynarkę.
– Na co ci?
– Potrzebuję. Na handel.
– Co z tego, że potrzebujesz?
– Potrzebuję! – powtórzył nachalnie Karol, roześmiany. – To kup sobie – odparł Fryderyk.
– Nie mam forsy.
– Ja też nie mam.
– Pan by mi dał marynarkę!
Pani Amelia przyśpieszyła kroku – Fryderyk także – Karol także.
– Pan by mi dał marynarkę!
– Pan by mu dał marynarkę!
Była to Henia. Przyłączyła się. Narzeczony pozostał trochę dalej. Szła z Karolem, głos jej, ruchy, takie jak jego.
– Pan by mu dał marynarkę!
– Pan by mi dał marynarkę!
Fryderyk stanął, podniósł komicznie ręce do góry: – Dajcie mi żyć, dzieci! -
Amelia odchodziła coraz prędzej, nie obejrzawszy się na nich, wskutek czego wyglądała, jak ścigana. Rzeczywiście – dlaczegóż przynajmniej raz nie odwróciła głowy, ten błąd sprawił, że teraz była jak w ucieczce przed nieletnią łobuzerią (podczas gdy syn jej pozostał na dalszym planie). Lecz pytanie, przed kim uciekała: przed nimi, czy przed nim, Fryderykiem? Czy też przed nim z nimi? Nie wydawało się prawdopodobne aby ona wywęszyła coś ze sprawek dziejących się między nieletnimi, nie, do tego nie miała nosa i zanadto byli dla niej podrzędni – bo Henia miała znaczenie dla niej tylko z Wacławem, jako przyszła żona, ale Henia z Karolem to były dzieci, była młodzież. Jeśli więc uciekała to przed Fryderykiem, przed poufałością, której na nim dopuszczał się Karol – dla niej niepojętą – która urodziła się nagle tu, obok niej, która godziła w nią…
bo ten mężczyzna, dopadnięty przez chłopca, niweczył i zatracał z nim powagę, którą był stworzył w sobie wobec niej… A ta poufałość została wzmocniona głosem narzeczonej syna I ucieczka Amelii była wyznaniem, że ona to zauważyła przyjęła do wiadomości!
Gdy się oddaliła, tych dwoje przestało naciskać Fryderyka o marynarkę. Dlatego, że się oddaliła? Czy dlatego, że wy czerpała się im żartobliwość? Nie potrzebuję dodawać, że Fryderyk, choć wstrząśnięty tym młodym napadem i wyglą dający zupełnie, jak ktoś kto ledwie uszedł zgrai na przedmieściu w godzinach nocnych, zastosował najwyższe środki ostrożność aby przypadkiem jakiś „wilk z lasu", ten wilk, którego nie znał, a którego zawsze tak się obawiał, nie został wywołany Zaraz, przyłączywszy się do Hipolita z Marią, zabrał się do „zagadania" tych niewłaściwości, a nawet zawołał na Wacława by i z nim oddać się zwykłej, odprężającej rozmowie. I przez resztę wieczora był jak trusia, nie patrzył nawet na nich na Henię z Karolem, na Karola z Henią, i dążył do rozładowania i uspokojenia. Lękał się zapewne owego pobudzenia głębi, którego dopuściła się na nim Amelia. Lękał się tego, właśnie w kombinacji z płytką i młodą lekkością, lekkomyślnością, czuł że te dwa wymiary nie mogą współistnieć, więc obawiał się rozsadzenia i wdarcia się… czego? Czego? Tak, tak, tej mieszanki wybuchającej obawiał się, tego A (tzn. „Amelia") pomnożonego przez (H+K). Więc uszy po sobie, ogon pod siebie, cicho, sza! I nawet posunął się tak daleko, że przy kolacji (która odbyła się w gronie familijnym, gdyż uchodźcom spod Lwowa podano jedzenie na górę) wystąpił z toastem na cześć narzeczonych, życząc z całego serca wszelkich pomyślności. Trudno o większą poprawność. Niestety, tutaj także dał znać o sobie ten mechanizm, dzięki któremu Fryderyk zwykł był tym bardziej brnąć, im bardziej się wycofywał – ale w tym wypadku stało się to w sposób szczególnie gwałtowny, nawet dramatyczny. Już samo powstanie, nagłe wynurzenie się jego osoby spośród nas, siedzących, wywołało niepożądany popłoch, a pani Maria nie zdołała powstrzymać się od nerwowego „ach" – gdyż nie wia-i domo było, co on powie, co może powiedzieć. Jednakże pierwsze zdania wypadły uspokajająco, były konwencjonalne, zaprawione humorem – wymachując serwetką, dziękował za umilenie mu starokawalerstwa tak wzruszającymi zaręczynami i w kilku okrągłych zwrotach scharakteryzował sympatycznie narzeczonych… i dopiero w miarę trwania mowy zaczęło narastać za tym, co mówił, to czego nie mówił, ach, wiecznie ta sama historia!… I w końcu ku przerażeniu samego mówcy, okazało się że dyskurs służy tylko do odwrócenia naszej uwagi od prawdziwej mowy, odbywającej się w milczeniu, poza słowami, i wyrażającej to, czego słowa nie obejmowały. Poprzez układne frazesy dochodziła do głosu sama istność jego, nic nie mogło zatrzeć tej twarzy, tych oczu, wyrażających jakiś fakt nieubłagany – a on, czując, że staje się straszny, więc i niebezpieczny dla siebie samego, na głowie stawał aby być przyjemny i toczył pojednawczą retorykę w duchu arcymoralnym, arcykatolickim, o „rodzinie, jako komórce społeczeństwa" i o „szanownych tradycjach". Jednocześnie zaś bił w twarz Amelię i wszystkich swoją twarzą, pozbawioną złudzeń i nieuchronnie obecną. Siła tej „mowy" była zaiste niesłychana. Najbardziej druzgoczące przemówienie, jakie zdarzyło mi się słyszeć. I widać było, że siła, ta nawiasowa, ta marginesowa, porywa mówcę, jak koń!
Zakończył, życząc szczęścia. Powiedział coś w tym rodzaju:
– Proszę państwa, zasługują na szczęście, więc będą szczęśliwi.
Co oznaczało:
– Mówię, żeby mówić.
Pani Amelia z pośpiechem rzekła:
– Bardzo, bardzo jesteśmy wdzięczni!
Trącanie się kieliszkami zatarło zgrozę, Amelia, niezmiernie uprzejma, skupiła się na swoich obowiązkach pani domu: może ktoś jeszcze pozwoli mięsa, może wódki… Wszyscy zaczęli mówić, po prostu aby usłyszeć własny głos i w gwarze zrobiło się raźniej. Podano sernik. Pod koniec kolacji pani Amelia wstała i poszła do kredensu, my zaś, już rozgrzani wódką, dowcipkowaliśmy opowiadając panience, co i ja się jadło w podobnych okazjach przed wojną i jakie smakołyki ją ominęły. Karol śmiał się poczciwie i szczerze, podsuwaj kieliszek. Zauważyłem, że Amelia, która powróciła z kredensusiadła na swoim krześle jakoś dziwnie – stanęła obok i po chwili, jakby na rozkaz, siadła – ale nie zdążyłem nad tym się zastanowić, gdy z krzesła upadła na ziemię. Wszyscy zerwali się. Ujrzeliśmy na podłodze czerwoną plamę. Z kuchni rozległ się wrzask kobiecy, a potem gruchnął strzał za oknami i ktoś, bodaj Hipolit, rzucił marynarkę na lampę. Ciemno i znów strzał. Gwałtowne zamykanie drzwi, przenoszono Amelię na kanapę, gorączkowa ruchliwość w ciemnościach…