Dom dzienny, dom nocny
Dom dzienny, dom nocny читать книгу онлайн
»Dom dzienny, dom nocny« jest najambitniejszym projektem prozatorskim Olgi Tokarczuk. Ta pe?na melancholijnego smutku (a miejscami i okrucie?stwa) ksi??ka oferuje nam w finale wspania?y, optymistyczny koncept. Otwiera nas na poznawanie ?ycia, do?wiadczanie naszego istnienia w jego wielowymiarowej postaci. Nie udzielaj?c nam porad ani nie serwuj?c nam odpowiedzi na tzw. najistotniejsze pytania, zach?ca do otwarcia si? na t? nie?atw? pr?b?, jak? jest nasza w?asna, niepowtarzalna egzystencja".
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Aloes
Podejrzewałam, że jest jakoś nieśmiertelny. Zawsze stał na parapetach i dawał się rozmnażać przez delikatne uszczypywanie jednej z dziesiątek swoich odnóg. W końcu zapomniałam, która roślina była matką a która dzieckiem. Rozdawałam go znajomym z miasta i Marcie, Agnieszce, pani Krysi, wręczałam im go w glinianych doniczkach, pudełkach po jogurcie i śmietanie, więc dzięki mnie poruszał się, wędrował. Nie wiedziałam, jak określić jego wiek; czy liczyć lata tym rozsadzonym odnogom, czy czas trwania zielonej, mięsistej substancji. Odnogi miały swój czas i przestrzeń, którą zarastały, drapieżnie przekłuwając ją swoimi ostrymi krawędziami; miały doniczki, gdzie od biedy dałoby się przykleić etykietkę z napisem Osobnik Y albo Osobnik 2439 i w ten sposób śledzić jego wcielenia. Ale sama zielona substancja wypełniająca po brzegi liście, substancja soczysta i pachnąca, którą przykładało się na oparzony palec, a ona wciągała w siebie wszelkie gorąco, wszelki ból, ta substancja była nieśmiertelna. Była ta sama w innych roślinach, na różnych parapetach i w wielokształtnych doniczkach. Była tą samą mięsistością która lata temu tkwiła w oknie domu moich rodziców, a przedtem podobno na witrynie sklepu z meblami, całkiem pustej w owych czasach, a jeszcze przedtem, kto to wie… Musiała podróżować, to jasne, aloesy nie rosną dziko w naszym klimacie. Zapewne istniał statek płynący przy wschodnim wybrzeżu Afryki, pchający się przez Kanał Sueski, pełen nasion kakao, egzotycznych owoców, klatek z małpami i rozwibrowanymi papugami. Donice roślin na dolnym pokładzie, śpiące aloesy, obojętne na chorobę morską niezdecydowani zdobywcy nowych ziem, mimowolni wrogowie wszelkich mirtów, pelargonii, ruty i wrzosu, mieszkańcy parapetów, łapacze północnego, histerycznego słońca.
Wiem, że rzeczy, obojętnie, żywe czy martwe, zapisują w sobie obrazy, więc i ten aloes miałby w sobie jeszcze tamte słońca i niewiarygodnie oślepiające nieba i krople ogromnego deszczu, który bezszelestnie rozmywa niskie nadbrzeżne horyzonty. I każda część rośliny szczyci się tą świetlistą obecnością w sobie i powiela obraz słonecznej kuli, boga roślin, i sławi go po cichu na parapetach mojego domu. Wieczorem, gdy niosłam Marcie taką młodą-starą roślinę, pomyślałam, że nudno jest tak trwać i trwać. Że jedynym uczuciem właściwym roślinom może być tylko nuda. Marta zgodziła się ze mną i stawiając aloes na oknie, powiedziała:
– Gdyby śmierć była tylko zła, ludzie całkiem przestaliby umierać.