-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 169
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Kloss zrelacjonował im pokrótce swoją rozmowę z von Vormannem, a także poinformował o istniejącym – jego zdaniem – konflikcie między Elertem a leutnantem w mo-noklu. To wszystko – zreasumował – daje pewne szansę gry.

– Potwornie ryzykowna gra – powiedziała Jeanne -ale chyba nie mamy innego wyjścia.

– Musimy założyć – rzekł Henri – że Vormann nie zawiadomił jeszcze Elerta, że istotnie pragnie zagrać na własną rękę. Ale nie można także wykluczyć, że Vormann pracuje na przykład dla SD, a próba szantażu służy temu, by przeniknąć głębiej do naszej siatki. Tak czy owak, wie o nas zbyt wiele, żeby wróżyć mu długie życie.

– Jest jeszcze ta relacja z rozmowy z Klossem – powiedziała Jeanne. – Zaraz, zaraz – przypomniała sobie -ten kapitan saperów mówił, że był dziś w Hawrze razem z Vormannem. Jego siostra występuje tam na scenie.

– Tak – powiedział Kloss – u niej mogło być to bezpieczne miejsce, gdzie schował kopertę z raportem dla Elerta. – Znów poczuł w ustach małą szklaną ampułkę przylepioną do dziąsła.Przyszło mi coś do głowy – zaczął powoli – pewien pomysł. Zupełnie zwariowany, w dodatku piekielnie niebezpieczny dla Jeanne. Ale gdybyś się zgodziła – zwrócił się do dziewczyny – dałoby to nam pewną szansę.

– Jeżeli trzeba… -wzruszyła ramionami. -Nie wiem, czy mi uwierzycie, ale chwilami chciałabym umrzeć…

– Przestań się mazać – przerwał jej brutalnie Henri -nie ty jedna! – Nabił fajeczkę świeżą porcją tytoniu, wypuścił kłąb dymu. – Mów – rzekł tonem rozkazu.

– W zeszłym roku w Paryżu też miałeś pewien pomysł, całkiem, całkiem… Od tamtej pory polubiłem twoje pomysły. Tylko nie zapomnij, że chodzi nie tylko o ciebie. Twój pomysł musi wziąć pod uwagę sprawę wydostania Marka.

– Bierze pod uwagę – rzekł Kloss i opowiedział im swój plan.

7

Przez cztery dni nie zdarzyło się nic ciekawego. Kloss widywał się z von Vormannem kilkakrotnie w ciągu dnia. Przede wszystkim w biurze, gdzie nie dając niczego po sobie poznać, porucznik chłodno relacjonował Klossowi codzienny stan przygotowań do przerzutu grupy agentów do Anglii. Po południu grali najczęściej w bilard, ale Vormann ani razu nie wrócił do rozmowy, jeśli nie liczyć rzuconego mimochodem między jednym a drugim uderzeniem w bilę:

– Dziesięć dni to maksymalny termin, Hans.

Gdyby nie liczyć tego zdania, sprawy między leutnan-tem von Vormannem a oberleutnantem Klossem układałyby się najzupełniej normalnie. O groźbie wynikającej z tego zdania przypominała Klossowi nieustannie mała, szklana fiolka, z którą teraz nie rozstawał się ani na chwilę. Świadomość, że wystarczy jeden mocny ruch językiem, by oderwać ją od dziąseł, była dla Klossa niesłychanie ważna. Choć brzmi to paradoksalnie, właśnie jej obecność pozwalała mu nie tracić zimnej krwi, spokojnie obliczać ewentualne ruchy przeciwnika. Wieczorami bywał oczywiście w „Le Trou". Nie wzbudzało to żadnych podejrzeń, ponieważ codziennie przewijało się przez salon Jeanne Mole kilkunastu oficerów, a fakt, że dwukrotnie jeszcze został zatrzymany na noc, nie mógł wzbudzić niczego więcej prócz zazdrości pozostałych uczestników pijatyk.

Piątego dnia – jak było umówione – wymknął się z biura i wszedł do pobliskiego bistro. Henri, którego od tamtej rozmowy Kloss nie widział, siedział w kącie nad ape-ritifem, udając, że zatopiony jest w lekturze paryskiej gadzinówki.

– To, o co prosiłeś, jest już u Jeanne – rzekł nie patrząc na Klossa.

– A co z Hawrem? – zapytał.

– Zaraz stąd wyjdę – odparł Henri. – Na stoliku znajdziesz zawinięty w serwetę klucz do mieszkania Fräulein Benity von Vormann, a także jej adres. Codziennie od dziewiątej do jedenastej ma występ w niemieckim kasynie.

Nie powiedziawszy więcej ani słowa, nie zaszczyciwszy niemieckiego oficera nawet spojrzeniem, wstał od stolika i podszedł do lady, za którą królowała czterdzie-stoparoletnia piękność. Kloss wykorzystał moment, gdy tamten płacił, zasłaniając sobą właścicielkę, sięgnął po zawinięty w serwetkę klucz.

Skończyła się bezczynność, papierkowa robota w biurze Abwehry, której jedynym urozmaiceniem były codzienne raporty składane Elertowi. Można przystąpić do realizacji pierwszego punktu planu, który w rozmowie z Jeanne i Henrykiem Kloss nazwał zupełnie zwariowanym.

Rozklekotany autobus przywiózł go do Hawru przed samą dziewiątą. Najpierw zaszedł do kasyna, żeby zobaczyć przynajmniej osobę, w której mieszkaniu zamierzał pobuszować. Benita von Vormann była dużą, tęgą, rudowłosą dziewczyną o malutkim głosiku. Wysłuchał sentymentalnej piosenki o żołnierzu niemieckim, który przywiózł swej dziewczynie szminkę z Francji, futro z Rosji, jedwab z Grecji. Wzruszeni oficerowie długo oklaskiwali pieśniarkę i żądali bisów, jakby tymi oklaskami i okrzykami chcieli zagłuszyć tkwiące w każdym z nich, starannie ukrywane przeświadczenie, że piosence brakuje ostatniej zwrotki. W ostatniej zwrotce dziewczyna powinna dostać kartkę, że jej dzielny ukochany poległ za ojczyznę i fuehrera.

Benita von Vormann mieszkała w dużym, nowoczesnym domu, niedaleko parku. Dom prawdopodobnie w całości zajęty był przez Niemców, bo w portierni zamiast tradycyjnej konsjerżki, drzemał pucołowaty żołnierz. Kloss minął go i zrezygnowawszy z windy, wspiął się na trzecie piętro. Mieszkanie było małe, urządzone z pewnym smakiem, bardzo kobiece. Nie spiesząc się, z wprawą, której nabrał przez parę lat, przetrząsnął szafy i walizki, starając się, by gospodyni po powrocie nie zauważyła obecności intruza. Ale choć spenetrował wszystkie szuflady i szafy, zajrzał nawet do spiżarni i łazienki, choć dokładnie obmacał suknie i bieliznę rudowłosej siostry leutnanta Vormanna, nie znalazł niczego. Zdjął ze ściany reprodukcję Matisse'a, ale choć z faktu jej obecności w tym pokoju wynikało, że gusty ma panna von Vormann niezbyt ortoksyjne, to jednak i tam nie znalazł tego, czego szukał. Jeszcze korespondencja w biurku, bezskuteczne poszukiwanie jakiejś skrytki.

Nic, znowu nic.

Pierwszy punkt planu – pomyślał Kloss – spalił na panewce. Jeśli to ma być wróżbą dla całości przedsięwzięcia, kiepsko ze mną.

Zabierał się właśnie do wyjścia, gdy usłyszał kroki za drzwiami, potem chrobot klucza w zamku. Niemożliwe, żeby już wróciła, zegarek wskazywał dopiero dziesiątą piętnaście. Zdążył uskoczyć za kotarę, gdy otworzyły się drzwi pokoju.

Wszedł oficer w mundurze pułkownika, rozejrzał się, jakby zdziwiony światłem, którego Kloss nie zdążył już zgasić.

Kloss poznał go od razu – był to ten sam pułkownik Tiede, z którym dzielił przedział podczas pamiętnego nalotu na pociąg. Tiede czuł się jak u siebie w domu. Fakt posiadania klucza świadczył, że nie bez powodu. Wrócił do przedpokoju, po chwili wszedł znów już bez płaszcza i czapki. Kloss przypomniał sobie, że tamten zachwalał mu kobiety rudowłose.

Przynajmniej teraz rozumiem, dlaczego – pomyślał. Pułkownik podszedł do barku, wyjął butelkę wermutu, nalał sobie, przyjrzał się płynowi pod światło, potem podniósł kieliszek do ust. Na ten moment czekał Kloss. Jedno uderzenie kantem dłoni, uderzenie, którego nauczył go japoński instruktor w obozie pod Erywaniem, i tym razem nie zawiodło. Tiede runął na dywan, twarzą w rozlany wermut. Teraz nie ma rady. Nie da się ukryć faktu, że ktoś wdarł się do tego mieszkania. Jednak policja musi być przekonana, że był to zwykły rabuś. Kloss dostrzegł na toaletce drewnianą kasetkę, którą przed paroma minutami odłożył, wypełnioną pierścionkami, bransoletkami, broszkami i inną biżuterią. Wysypał zawartość i wtedy zobaczył spoczywający na dnie list. Biała koperta, gotycki napis: „Po mojej śmierci dostarczyć do rąk własnych pułkownika Elerta". Oczywiście łąkowa pieczęć z herbowym odciskiem.

W pierwszej ciemnej bramie wyrzucił biżuterię. Dopiero potem wszedł do jakiejś kafejki, żeby przeczytać list, którego treść i tak znał. Von Vormann powiedział prawdę. W liście zrelacjonował rozmowę z Klossem wiernie i pedantycznie. W ostatnich zdaniach tłumaczył, dlaczego nie zameldował natychmiast o swoim odkryciu. Z wyjaśnień wynikało, że van Vormann pragnie przeniknąć do wrogiej siatki wywiadowczej, rozpracować ją dokładnie i dopiero wtedy zameldować o wszystkim.

– Akurat – pomyślał Kloss. Wyjaśnienie von Vormanna przekonało go ostatecznie, że wrażliwą duszę arystokratycznego leutnanta interesują wyłącznie ordynarne pieniądze.

Starannie spalił list i kopertę, bacząc, by nie został nawet skrawek możliwy do identyfikacji. Zatrzymał przejeżdżającego motocyklistę i upewniwszy się, że jedzie do Sain Gille, usiadł w koszu. A więc pierwszy punkt zrealizowany. Jutro dalszy ciąg gry.

8

Von Vormann był zaskoczony wczesną i niespodzie- waną wizytą Klossa.

– Ach, to ty – narzucił szlafrok na piżamę. – Proszę rozgościć się. -Wprowadził go do dużego, zagraconego pokoju, pełnego religijnych obrazów. Pokój był dość ciemny i nieprzytulny, meble bardzo zniszczone. Posadził Klossa na kanapie o podartym obiciu. Przez dziury wyłaziła gdzieniegdzie morska trawa. – Z czym przychodzisz? -Wcisnął monokl.

Poza czy naprawdę ma krótki wzrok? – pomyślał Kloss. Bez słowa podał Vormannowi szarą, pękatą kopertę.

– Już? – zdziwił się Vormann. Wysypał na stół zawartość. Jego długie palce poruszały się szybko w geście liczenia. Skończył liczyć i ostatnim banknotem cisnął ze złością o stół. – Co ty sobie myślisz, Kloss? Tu są tylko trzy tysiące. Powiedziałem dziesięć.

– Na razie więcej nie mogłem zdobyć.

– Masz jeszcze cztery dni. Chcę mieć wszystko albo…

– przysunął zwitek dolarowych banknotów w stronę Klossa: – Zabierz to.

Kloss z trudem ukrył zadowolenie. Tego właśnie oczekiwał. Nie przeliczył się. Duma przeważyła nad chciwością. Von Vormannowie nie targują się. Jeśliby Vormann wziął pieniądze, me byłoby żadnego wyjścia, jak zabić go od razu. A tak – można się jeszcze pobawić. Tylko Vormann nie wie, że w tej grze on będzie myszą, a Kloss

– kotem.

– Jak chcesz – powiedział obojętnie. Nie zdejmując rękawiczek, wkładał banknoty z powrotem do koperty.

– Pamiętaj – odezwał się von Vormann – że termin jest ostateczny i nie podlega prolongacie. – A potem dodał swoim zwykłym i uprzejmym tonem: – Napijesz się?

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название