Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ŚCIŚLE TAJNE
1
Inżynier Erwin Reil pochodził z Hamburga. Wróżono mu świetną przyszłość naukową, profesor Lubbich proponował młodemu absolwentowi politechniki stanowisko asystenta w swym laboratorium, ale Reil wolał produkcję. Lubił wielkie zakłady, rozmach, sprawność, organizację; powtarzał słówko „nowoczesność" i w jego ustach brzmiało ono jak zawołanie bojowe. W trzydziestym ósmym roku zaczął interesować się problemami silników odrzutowych; natrafił na opory, był w końcu młodym, mało znanym inżynierem… Umiał jednak dotrzeć do kogo trzeba, a że dana mu była cnota cierpliwości – czekał na swój dzień, wierzył, że musi nadejść i gdy mu wreszcie zaproponowano kierownictwo nowych zakładów specjalnych w GG, zrozumiał, że trafił na swoją wielką szansę.
Umiał pracować; całymi dniami i nocami nie opuszczał fabryki mieszczącej się na przedmieściu sporego, polskiego miasta. Nie dostrzegał tego miasta i mieszkających tu ludzi; chciał tylko zdążyć dotrzymać terminu. Nie myślał właściwie ani o wojnie, ani o wielkości Trzeciej Rzeszy. Myślał o silnikach i o sobie.
Pojawiły się jednak trudności, pierwsze doświadczenia wypadły źle i wtedy Reil przypomniał sobie doktora Pułkowskiego. Słyszał o nim jeszcze przed wojną. Wymienił to nazwisko w rozmowie z wysokim funkcjonariuszem gestapo zaraz po objęciu dyrekcji zakładów. Tamten zapisał sobie coś w notesie i po trzech miesiącach zatelefonował. Mieli Pułkowskiego u siebie już od paru tygodni…
Inżynier Erwin Reil powiedział natychmiast, co o tym myśli.
– Należało przysłać go do mojej dyspozycji – wrzeszczał do słuchawki.
– Musieliśmy go przygotować – usłyszał i było to powiedziane takim tonem, że Reil zrezygnował z dyskusji. Funkcjonariusz gestapo poinformował go po prostu, kiedy dostarczą Pułkowskiego. Powiedział „dostarczą", jak mówi się o partii towaru albo przesyłce pocztowej.
Reil spojrzał na zegarek. Powinni niedługo już być. Odłożył rysunki techniczne i z przyjemnością zanurzył się w miękkim fotelu. Gabinet urządzony był wygodnie, w stylu nieco surowym, ale bez przesady. Prosta lampa na biurku, proste krzesła i ten fotel, którego poręcz Reil gładził właśnie delikatnie. Lubił meble, które sam projektował w wolnych od pracy chwilach – funkcjonalne i ładne.
Fräulein Krepke, starszawa Niemka z Besarabii, weszła do gabinetu i, poruszając się niemal na palcach, postawiła na biurku filiżankę kawy. Reil nie powiedział „dziękuję", nie spojrzał nawet na swoją sekretarkę. Nie cierpiał jej. Poruszała się wolno, była tępa i niesamodzielna. Była także brzydka. Reil przymknął oczy i pomyślał o Dance. Świetna dziewczyna! Gdy wyjeżdżał z Hamburga, powiedziano mu, że Polki patrzą niechętnie nawet na Niemców po cywilnemu, a te, które można mieć…
Dankę poznał przed paroma dniami: wyjeżdżał z zakładów po jeszcze jednym nieudanym doświadczeniu i zobaczył ją przed bramą fabryki. Była ładna i dobrze ubrana, znacznie lepiej niż inne dziewczęta w tym mieście. Zatrzymał samochód. Mówiła dobrze po niemiecku; wyjaśniła, że Arbeitsamt skierował ją tu do pracy. Lekkie skrzywienie ust… Więc przyszła, bo niby co innego mogła zrobić. Zaproponował, że ją odwiezie. Myślał, że się nie zgodzi, ale zgodziła się natychmiast. O nie, nie była fanatyczką. Zaprosiła go do siebie; mieszkała ładnie. Reil lubił takie mieszkanka, nie przeładowane drobiazgami, oszczędnie umeblowane, świadczące o dobrym guście.
Następnego dnia przyszedł po raz drugi.
Przyniósł kwiaty i butelkę koniaku. Kwiaty postawiła w wysmukłym wazoniku pod oknem, koniak pili siedząc na kanapie.
– Jesteś inna niż wszystkie polskie dziewczęta – powiedział Reil. -Ja rozumiem, dlaczego wy tak niechętnie przyjmujecie Niemców… Ale to polityka, ja nie zajmuję się polityką. Ty też nie, prawda?
Potwierdziła. Potem tańczyli i Reil, przytulając ją do siebie, pomyślał, że dobrze by mieć taką sekretarkę. Volkslistę jakoś by załatwił. Może mała ma babkę Niemkę, cokolwiek, dziesiątą wodę po kisielu…
Teraz myślał tylko o tym, jak pozbyć się starej Fräulein Krepke. Weszła właśnie znowu do gabinetu.
– Przyszli ci z gestapo – oświadczyła, nie zamykając drzwi za sobą.
– Mówiłem pani, Fräulein Krepke, że należy zamykać drzwi wchodząc do mego gabinetu. To po pierwsze. Po drugie: meldując należy podawać nazwiska. Prosić!
Gestapowiec w stopniu sturmfuehrera wprowadził Pułkowskiego. Polski uczony wydał się Reilowi bardzo stary; twarz miał pooraną bruzdami, na policzku świeżą szramę, ubranie wisiało na nim jak worek. Bał się. Reil pomyślał, że Pułkowski bierze go zapewne za urzędnika gestapo i postanowił, że potraktuje polskiego uczonego z całą atencją. Jeśli oczywiście zasłuży…
– Proszę poczekać w sekretariacie, sturmfuehrer – powiedział pogardliwie. – Teraz nie będzie mi pan potrzebny. – I wskazał Pułkowskiemu krzesło.
Pułkowski usiadł sztywno. Nie bardzo wiedział, co robić z rękami. Położył je na kolanach i przyglądał się brudnemu bandażowi na lewej dłoni.
– Kawy, kieliszek koniaku? – zapytał Reil. Pułkowski milczał.
– Więc kieliszek koniaku i cygaro – Reil roześmiał się hałaśliwie i dobrodusznie. -Takich cygar dawno pan nie palił.
Krzątał się, rozlewał alkohol, a jednocześnie nie przestawał mówić. Stwierdził oczywiście, że ci z gestapo to prawdziwe osły, tępi biurokraci; on, Reil, należy do tego samego gatunku, co jego gość, gatunku ludzi zajmujących się nauką i techniką, i nie cierpi polityki. Na pewno dogadaliby się ze sobą bez trudu. I zapewne dogadają się.
Pułkowski wypił koniak, potem zaciągnął się cygarem. Nie przestawał czujnie obserwować Reila, ale siedział już nieco swobodniej, mniej sztywno.
– O co panu chodzi? – zapytał.
– Ile pan ma lat, panie doktorze?
– Czterdzieści osiem – odpowiedział Pułkowski i Reil pomyślał, że ten człowiek wygląda co najmniej na sześćdziesiąt.
– Jestem inżynierem – wyjaśniał – i interesują mnie te same problemy, które pan próbował rozwiązywać. O pańskich pracach słyszałem jeszcze przed wojną… -Urwał, ale Pułkowski milczał, ciągnął więc dalej: – Mianowano mnie dyrektorem tych zakładów, rozumie pan… – Otworzył szufladę biurka i wyciągnął stamtąd przygotowaną teczkę. – Tu jest parę rysunków technicznych. Wiążą się z pańskimi pracami przedwojennymi. Proszę przejrzeć. Pamięta pan swój wynalazek opatentowany w trzydziestym siódmym we Włoszech? Chodzi o to…
Pułkowski rzucił okiem na rysunki, potem odsunął je zdecydowanym gestem od siebie.
– Ja panu nie pomogę..
– Co? – Reil wybuchnął hałaśliwym śmiechem. – Ja wszystko wiem! Ten włoski patent dotyczył silnika odrzutowego!
– Nie – powiedział Pułkowski.
– Niech pan milczy! – krzyknął Reil. Jednak stracił cierpliwość. – Stworzę panu znakomite warunki do pracy. Będę pana traktował jak przyjaciela, dbał o pana zdrowie…
– O moje zdrowie – powiedział Pułkowski – zatroszczyli się pańscy koledzy z gestapo…
– Trzeba o tym zapomnieć. – Reil uspokajał się z trudem. – My przecież jesteśmy z innej gliny… – Pułkowski milczał, a Reil dodał natychmiast. – Pańska żona, panie Pułkowski, jest nadal w więzieniu gestapo.
Twarz Polaka zszarzała. Podniósł kieliszek, koniak rozlał się na podłogę.
– Nie szkodzi – powiedział Reil. – Proszę się zastanowić. Dam panu trochę czasu. Tymczasem zostanie pan tutaj, na terenie zakładów…
W tej chwili potężny wybuch targnął powietrzem. Usłyszeli brzęk tłuczonego szkła; podmuch wdarł się do pokoju, światło zgasło i ogarnęła ich ciemność. Za oknem wystrzelił w górę słup ognia.
– Wyrzutnie! – krzyknął Reil. – Moje wyrzutnie!
2
Oberleutnant Hans Kloss w galowym mundurze stanął przed wejściem do pałacyku gauleitera. Przez żelazną bramę co chwila wjeżdżały samochody i wartownicy z SS wyprężali się jak struny.
Kloss spojrzał na zegarek; nie był pewien, czy nie przychodzi zbyt wcześnie. Nie wiedział, czemu zawdzięcza to zaproszenie. Był przecież mało znanym pracownikiem miejscowego Abwehrstelle i nigdy nie zetknął się bezpośrednio z gauleiterem.
Więc jednak jego żona? Tej suchej Niemce pozującej na podlotka przedstawił go Brunner podczas koncertu w Soldatenheim. Pili potem kawę i żona gauleitera uśmiechała się kokieteryjnie. Kloss odwiózł ją do domu. Gdy żegnali się, powiedziała: „Mam nadzieję, że pana jeszcze zobaczę, poruczniku". I teraz to zaproszenie.
Oczywiście musiał skorzystać, miał nawet nadzieję, że dowie się czegoś więcej o reakcji Niemców na dywersję w zakładach Reila. Jego szef milczał jak zaklęty, a Brunner, który prowadził tę sprawę z ramienia gestapo, powtarzał tylko: „Będziemy ich mieli".
Kloss był niespokojny. Wybuch zniszczył co prawda magazyny i jedną wyrzutnię, ale zakłady pracowały nadal i o prowadzonych w nich doświadczeniach posiadali nader skąpe informacje. Powiedział Edwardowi: „Chłopcy spisali się dobrze, ale to dopiero początek roboty. Niemcy zwiększą czujność".
Edward był znakomitym współpracownikiem, ale postępował czasem zbyt pochopnie, nie mógł ciągle zrozumieć, że informacja jest niekiedy ważniejsza od działania. Z zawodu nauczyciel, swoich podwładnych traktował trochę jak uczniów. „Kazik spisał się na piątkę" – oświadczył.
Ale informacje Kazika, którego zresztą Kloss nigdy nie widział – wykluczały to zasady konspiracji – były w gruncie rzeczy nieprecyzyjne. Nie mieli nawet dokładniejszego planu zakładów Reila, nie wiedzieli, gdzie Niemcy trzymają Pułkowskiego.
Właśnie Pułkowski. Każdy radiogram z centrali powtarzał to nazwisko. Należy odbić go Niemcom albo… O tym „albo" Kloss nie chciał nawet myśleć. Czy Pułkowski coś powiedział? Edward był zdania, że to człowiek z charakterem, że nic nie powie, ale Kloss lepiej od niego znał metody stosowane w gestapo. Nie miał złudzeń, nie wolno mu było mieć złudzeń. Muszą wiedzieć wszystko o Pułkowskim, a jeśli Dance się nie uda…
Pomyślał jeszcze raz o Dance wchodząc na schody wiodące do pałacyku. Ta dziewczyna miała żelazne nerwy; nigdy nie mówiła o sobie, chociaż znali się już parę miesięcy. Kloss nie wiedział nawet, jak się naprawdę nazywa i jakie nosi imię. Ona też zresztą…