Potop, tom drugi
Potop, tom drugi читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Usłyszawszy to, Rzędzian wyprawił zaraz Tatara z kożuszkami, a sam zaś zakrzątnął się z pachołkiem około napitków.
Lecz pan Kmicic myślał tylko o tym, aby się od Charłampa o wyzwoleniu Oleńki jak najprędzej wywiedzieć.
— Byłeś waść przy tym? — pytał.
— Prawie, żem się z Kiejdan nie ruszał — odrzekł nosacz. — Przyjechał książę Bogusław do naszego księcia wojewody. Na wieczerzę wystroił się tak, że oczy bolały patrzeć, i widać było, że mu panna Billewiczówna bardzo w oko wpadła, bo ledwie że nie mruczał z ukontentowania jak kot, gdy go po grzbiecie głaszczą. Ale o kocie powiadają, że pacierze odmawia, a książę Bogusław, jeśli je odmawiał, to chyba diabłu na chwałę. A przymilał się, a łasił, a zalecał…
— Zaniechaj! — rzekł pan Wołodyjowski — zbyt wielką mękę temu rycerzowi zadajesz!
— Przeciwnie! Mów waść, mów! — zawołał Kmicic.
— Gadał tedy przy stole — rzekł Charłamp — iż nie żadna to ujma nawet i Radziwiłłom ze szlachciankami się żenić i że on sam wolałby wziąć szlachciankę niż one księżniczki, które mu ichmość królestwo francuscy swatali, a których nazwisk nie spamiętałem, bo takie były cudaczne, jakoby kto ogary w kniei nawoływał.
— Mniejsza z tym! — rzekł Zagłoba.
— Owóż, widocznie to mówił, aby oną pannę skaptować [830], co my, zrozumiawszy zaraz, poczęliśmy jeden na drugiego spoglądać i mrugać, słusznie mniemając, że się potrzask na innocencję [831] gotuje.
— A ona? a ona?!… — pytał gorączkowo Kmicic.
— Ona, jako to dziewka z wielkiej krwi i górnej maniery, żadnego nie pokazowała [832] ukontentowania [833], zgoła na niego nie patrząc, dopieroż gdy o waszmość panu mówić książę Bogusław począł, zaraz w niego utkwiła oczy. Straszna rzecz, co się stało, gdy powiedział, i żeś mu się wasza mość ofiarował za ileś tam dukatów króla porwać i żywego albo umarłego Szwedom dostawić. Myśleliśmy, że dusza z panny wyjdzie, ale cholera na waćpana tak była w niej wielka, że słabość niewieścią przemogła. Jak on też zaczął prawić, z jaką abominacją [834] waszmościne propozycje odrzucił, dopiero zaczęła go wielbić i wdzięcznie nań spoglądać, a potem już i ręki mu nie umknęła, gdy ją od stołu chciał odprowadzić.
Kmicic oczy dłońmi zatknął.
— Bijże, bij! kto w Boga wierzy! — powtarzał.
Nagle zerwał się z miejsca.
— Bądźcie waszmościowie zdrowi!
— Jakże to? dokąd? — pytał Zagłoba, zastąpiwszy mu drogę.
— Król mi permisję [835] da, a ja pojadę i znajdę go! — mówił Kmicic.
— Na rany boskie! czekaj waść! Jeszcześ się wszystkiego nie dowiedział, a szukać go masz czas. Z kim pojedziesz? Gdzie go znajdziesz?
Kmicic może byłby nie słuchał, ale sił mu zbrakło, gdyż był ranami wycieńczon, więc obsunął się na ławę i plecami wsparłszy się o ścianę, przymknął oczy.
Zagłoba podał mu kielich wina, a on chwycił go drżącymi rękoma i rozlewając płyn na brodę i piersi, wychylił do dna.
— Nie masz tu nic straconego — rzekł Jan Skrzetuski — jeno roztropności trzeba tym większej, że z tak znamienitym panem sprawa. Prędkim uczynkiem a nagłą imprezą możesz waćpan zgubić pannę Billewiczównę i siebie.
— Wysłuchaj Charłampa do końca — rzekł pan Zagłoba,
Kmicic zacisnął zęby.
— Słucham cierpliwie.
— Czy chętnie panna wyjeżdżała — ozwał się Charłamp — tego nie wiem, bom przy jej wyjeździe nie był; wiem, że pan miecznik rosieński protestował, któremu naprzód perswadowano, potem go w cekhauzie [836] zamknięto, a wreszcie pozwolono wolno do Billewicz odjechać. Panna w złych rękach, nie ma co ukrywać, bo wedle tego, co o młodym księciu powiadają, bisurmanin [837] żaden na płeć gładką nie jest tak łasy. Gdy mu białogłowa jaka w oko wpadnie, wówczas choćby była zamężna, gotów i o to nie dbać.
— Gorze! gorze! — powtórzył Kmicic.
— Szelma! — krzyknął Zagłoba.
— Dziwno mi tylko to, że ją książę wojewoda zaraz Bogusławowi wydał! — rzekł Skrzetuski.
— Ja nie statysta [838] — odrzekł na to Charłamp — więc powtórzę waszmościom jeno to, co oficyjerowie powiadali, a mianowicie Ganchof, który wszystkie arcana [839] książęce wiedział. Słyszałem na własne uszy, jak ktoś wykrzyknął przy nim: „Nie pożywi się Kmicic po naszym młodym księciu!” — a Ganchof powiada tak: „Więcej tam polityki w tym wywiezieniu niż afektu. Żadnej (powiada) książę Bogusław nie daruje, ale byle mu panna opór dała, to w Taurogach nie będzie mógł z nią uczynić jak z innymi, bo hałasy by powstały, tam zaś księżna wojewodzina z córką bawi, na które Bogusław musi się wielce oglądać, gdy do ręki młodej księżniczki pretenduje… Ciężko mu będzie (powiada) cnotliwego udawać, ale w Taurogach musi.”
— Kamień powinien waści spaść z serca! — zawołał pan Zagłoba — bo widać z tego, że nic dziewce nie grozi.
— To czemu ją wywiózł? — wrzasnął Kmicic.
— Dobrze, że się do mnie udajesz — odpowiedział Zagłoba — bo ja niejedno wnet wyrozumiem, nad czym kto inny rok by na próżno głowę łamał. Czemu ją wywiózł? Nie neguję, że mu musiała wpaść w oko, ale wywiózł ją dlatego, aby przez nią wszystkich Billewiczów, którzy są liczni i możni, od nieprzyjacielskich uczynków przeciw Radziwiłłom powstrzymać.
— Może to być! — rzekł Charłamp. — To pewna, że w Taurogach bardzo musi żądze przyrodzone miarkować i ad extrema [840] posunąć się nie może.
— Gdzie on teraz jest?
— Książę wojewoda suponował w Tykocinie, że musi być u króla szwedzkiego w Elblągu, do którego po posiłki miał jechać. To pewna, że go teraz w Taurogach nie masz, bo go tam posłańcy nie znaleźli.
Tu Charłamp zwrócił się do Kmicica:
— Chcesz wasza mość posłuchać prostego żołnierza, to powiem, co myślę: jeżeli tam pannę Billewiczównę już jaka przygoda w Taurogach spotkała albo jeżeli książę afekt w niej rozbudzić zdołał, to wasza mość nie masz tam po co jechać; jeżeli zaś nie, jeżeli jest przy księżnej pani i z nią razem do Kurlandii pojedzie, to tam bezpieczniejsza niż gdziekolwiek i lepszego miejsca nie znalazłbyś wasza mość dla niej w całej tej Rzeczypospolitej, zalanej płomieniem wojny.
— Jeśliś waść taki rezolut, jako powiadają, a jak i ja sam mniemam — wtrącił Skrzetuski — to naprzód ci Bogusława dostać, a mając go w ręku, wszystko otrzymasz.
— Gdzie on teraz jest? — powtórzył Kmicic, zwracając się do Charłampa.
— Jużem waszej mości powiedział — odparł nosacz — ale wasza mość od zgryzot się zapamiętywasz. Suponuję, że jest w Elblągu i pewnie wraz z Carolusem Gustawem w pole przeciw panu Czarnieckiemu ruszy.
— Waść zaś najlepiej uczynisz, gdy z nami do pana Czarnieckiego ruszysz, bo w ten sposób prędko się z Bogusławem spotkać możecie — rzekł pan Wołodyjowski.
— Dziękuję waszrnościom za życzliwe rady! — zawołał Kmicic.
I począł sie żegnać żywo ze wszystkimi, oni zaś nie zatrzymywali go, wiedząc, że człek strapiony ni do rozmowy, ni do kielicha niezdatny, natomiast pan Wołodyjowski rzekł:
— Odprowadzę waszmość do arcybiskupiego pałacu, boś tak zalterowan [841], że jeszcze gdzie na ulicy padniesz.
— I ja! — rzekł Jan Skrzetuski.
— To chodźmy wszyscy! — dodał Zagłoba.
Przypasali więc szable, nałożyli burki ciepłe i wyszli. Na ulicach jeszcze więcej było ludzi niż poprzednio. Co chwila spotykali oddziały zbrojnej szlachty, żołnierzy, sług pańskich i szlacheckich, Ormian, Żydów, Wołochów, ruskich chłopów z przedmieść popalonych w czasie dwóch napadów Chmielnickiego [842].