Potop, tom drugi
Potop, tom drugi читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Miłościwy panie — odparł prędko Babinicz — jedno słowo waszej królewskiej mości lepiej tego hultaja oczyści niż największe moje przysięgi!
— I głos ten sam — mówił ze wzrastającym zdumieniem mały pułkownik — jeno tej blizny przez gębę nie było.
— Mości panie — rzekł na to Kmicic — łeb szlachecki to rejestr, na którym coraz inna ręka szablą pisze… Ale jest tu i twoja konotatka [820], poznajże mnie…
To rzekłszy, schylił podgoloną głowę i wskazał palcem na długą, białawą bruzdę ciągnącą się tuż koło czuba.
— Moja ręka! — krzyknął pan Wołodyjowski. — To Kmicic!
— A ja ci mówię, że ty Kmicica nie znasz! — wtrącił król.
— Jak to, miłościwy panie?…
— Boś znał wielkiego żołnierza, ale swawolnika i radziwiłłowskiego w zdradzie socjusza [821]… A tu stoi Hektor [822] częstochowski, któremu Jasna Góra po księdzu Kordeckim najwięcej zawdzięcza, tu stoi obrońca ojczyzny i sługa mój wierny, który mnie własną piersią zastawił i życie mi ocalił, gdym w wąwozach, jako między stado wilków, dostał się między Szwedów. Taki to ów nowy Kmicic… Poznajże go i pokochaj, bo wart tego!
Pan Wołodyjowski począł ruszać żółtymi wąsikami, nie wiedząc, co rzec, a król dodał:
— I wiedz o tym, że nie tylko on nic księciu Bogusławowi nie obiecywał, ale pierwszy na nim za ich praktyki zemstę wywarł, bo go porwał i chciał go w wasze ręce wydać.
— I nas ostrzegł przed księciem wojewodą wileńskim! — zawołał mały rycerz. — Jakiż anioł tak waszmości nawrócił?
— Uściskajcie się! — rzekł król.
— Od razum waszmości pokochał! — ozwał się pan Kmicic.
Więc padli sobie w objęcia, a król patrzył na to i usta raz po razu, wedle swojego zwyczaju, z zadowoleniem wydymał. Kmicic zaś ściskał tak serdecznie małego rycerza, że aż go w górę podniósł jak kota i nieprędko na powrót na nogi postawił.
Po czym król wyszedł na codzienną naradę, zwłaszcza że i obaj hetmani koronni przybyli do Lwowa, którzy mieli tam wojsko tworzyć, aby później poprowadzić je w pomoc panu Czarnieckiemu i konfederackim oddziałom uwijającym się pod różnymi wodzami po kraju.
Rycerze zostali sami.
— Pójdź waszmość pan do mojej kwatery — rzekł Wołodyjowski — znajdziesz tam Skrzetuskich i pana Zagłobę, którzy radzi usłyszą to, co mnie król jegomość powiadał. Jest też tam i pan Charłamp.
Lecz Kmicic przystąpił do małego rycerza z wielkim niepokojem w twarzy.
— Siła ludzi znaleźliście przy księciu Radziwille? — spytał.
— Ze starszyzny jeden Charłamp był przy nim.
— Nie o wojskowych pytam, dla Boga!… a z niewiast?…
— Zgaduję, o co chodzi — odparł, zapłoniwszy się nieco, mały rycerz — pannę Billewiczównę książę Bogusław wywiózł do Taurogów.
Na to zmieniło się w oczach oblicze Kmicica; więc naprzód stało się blade jak pergamin, potem czerwone, potem jeszcze bielsze niż poprzednio. Zrazu słowa nie znalazł, jeno nozdrzami parskał chwytając powietrze, którego widocznie nie stawało mu w piersiach. Następnie chwycił się obu rękoma za skronie i biegając jak szalony po komnacie, jął powtarzać?
— Gorze mnie, gorze, gorze [823]!
— Chodź waść, Charłamp lepszą ci zda relację, bo był przy tym — rzekł Wołodyjowski.
Rozdział XXXII
Wyszedłszy od króla, szli obaj rycerze w milczeniu. Wołodyjowski mówić nie chciał, Kmicic nie mógł, bo go ból i wściekłość kąsały; przebijali się tedy przez tłumy, które się były zebrały na ulicach bardzo licznie, wskutek wieści, że pierwszy zagonik [824] Tatarów, obiecanych przez chana królowi, nadciągnął i ma wejść do miasta, aby się zaprezentować królowi. Mały rycerz prowadził. Kmicic leciał jak błędny za nim, z kołpakiem [825] nasuniętym na oczy, potrącając ludzi po drodze.
Dopiero gdy wyszli na miejsce przestronniejsze, pan Michał chwycił Kmicica za przegub ręki i rzekł:
— Pomiarkuj się waść!… Desperacją nic nie wskórasz!…
— Ja nie desperuję — odrzekł Kmicie — jeno mi jego krwi potrzeba!
— Możesz być pewien, że go między nieprzyjaciółmi ojczyzny znajdziesz!
— Tym lepiej! — mówił gorączkowo pan Andrzej — ale choćbym go i w kościele znalazł…
— Dla Boga! nie bluźnij! — przerwał co prędzej mały pułkownik.
— Ten zdrajca do grzechu mnie przywodzi!
Zamilkli na chwilę, po czym pierwszy pan Kmicic spytał:
— Gdzie on teraz jest?
— Może w Taurogach, a może i nie. Charłamp będzie lepiej wiedział.
— Chodźmy!
— Już niedaleko.. Chorągiew za miastem stoi, a my tu… i Charłamp z nami.
Wtem Kmicic począł oddychać tak ciężko jak człowiek, który pod stromą górę wchodzi.
— Słabym jeszcze okrutnie — ozwał się.
— Tym większego pomiarkowania waszmości potrzeba, ile że z takim rycerzem będziesz miał sprawę.
— Już raz miałem i ot! co mi po niej ostało.
To rzekłszy, Kmicic ukazał na pręgę w twarzy.
— Powiedzże mi waść, jako to było, bo król jegomość ledwie wspomniał.
Pan Kmicic począł opowiadać i choć przy tym zębami zgrzytał i aż kołpaczkiem cisnął o ziemię, jednak myśl jego oderwała się od nieszczęścia i uspokoił się trochę.
— Wiedziałem, żeś waść rezolut — rzekł mały rycerz — ale żeby aż Radziwiłła spośród jego chorągwi porwać, tegom się i po waćpanu nie spodziewał.
Tymczasem doszli do kwatery. Dwaj Skrzetuscy, pan Zagłoba, dzierżawca z Wąsoszy i Charłamp zajęci byli oglądaniem kożuszków krymskich, które handlujący Tatar przyniósł właśnie do wyboru. Charłamp, który najlepiej znał Kmicica, poznał go też od jednego rzutu oka i upuściwszy kożuszek, zakrzyknął:
— Jezus Maria!
— Niech będzie imię Pańskie pochwalone! — zawołał dzierżawca z Wąsoszy.
Lecz zanim wszyscy ochłonęli ze zdziwienia, Wołodyjowski rzekł:
— Przedstawiam waszmościom częstochowskiego Hektora [826] i wiernego sługę królewskiego, któren [827] za wiarę, ojczyznę i majestat krew przelewał.
Tu, gdy zdziwienie jeszcze wzrosło, począł zacny pan Michał opowiadać z wielkim zapałem, co od króla o Kmicicowych zasługach, a od samego pana Andrzeja o porwaniu księcia Bogusława słyszał, i wreszcie tak skończył:
— Nie tylko więc nieprawda to jest, co książę Bogusław o tym kawalerze powiadał, ale przeciwnie: nie ma on większego wroga od pana Kmicica, i dlatego pannę Billewiczównę z Kiejdan wywiózł, aby w jakikolwiek sposób zemstę nad nim wywrzeć.
— I nam ten kawaler życie ocalił, i konfederackie chorągwie przed księciem wojewodą ostrzegł — zawołał pan Zagłoba. — Wobec takich zasług za nic dawne grzechy! Dla Boga! dobrze, że z tobą, panie Michale, nie sam do nas przyszedł, dobrze też, że chorągiew nasza za miastem, bo okrutna w laudańskich przeciwko niemu zawziętość, i zanimby zipnął, wprzód by go byli na szablach roznieśli.
— Witamy waszmości całym sercem, jako brata i przyszłego kommilitona [828]! — rzekł Jan Skrzetuski.
Charłamp aż się za głowę brał.
— Taki się nigdy nie pogrąży! — mówił — z każdej strony wypłynie i jeszcze sławę na brzeg wyniesie!
— A nie mówiłem wam tego! — wołał Zagłoba. — Jakem go tylko w Kiejdanach ujrzał, zarazem sobie pomyślał: to żołnierz i rezolut [829]! I pamiętacie, że wnet poczęliśmy się w gębę całować. Prawda, że za moją przyczyną Radziwiłł pogrążon, ale i za jego. Bóg mnie natchnął w Billewiczach, żem go nie dopuścił rozstrzelać… Mości panowie, nie godzi się takiego kawalera sucho przyjmować, aby zaś nas o nieszczerość nie posądził!