-->

Eldorado

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Eldorado, Orczy Baroness-- . Жанр: Исторические приключения. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Eldorado
Название: Eldorado
Автор: Orczy Baroness
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 232
Читать онлайн

Eldorado читать книгу онлайн

Eldorado - читать бесплатно онлайн , автор Orczy Baroness

„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.

W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.

„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.

Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Główny agent zrozumiał, że nie było czasu do stracenia. Miałby umrzeć w chwili poddania się?

Wyciągnął flaszkę z kieszeni płaszcza i przytknął ją do ust Blakeney'a.

– Podły napój – szepnął słabo więzień. – Zemdleję prędzej, niż wypiję tę lurę.

– Kapet, gdzie Kapet? – powtarzał wciąż natarczywie H~eron.

– Sto, dwieście, trzysta mil stąd. Dam znać jednemu z członków ligi, a on skomunikuje się z towarzyszami. Muszę się przygotować – tłumaczył Blakeney. H~eron zaklął głośno.

– Gdzie Kapet? Powiedz nam, gdzie Kapet, inaczej…

Jak rozjuszony tygrys, któremu wydarto zdobycz, zerwał się i byłby na pewno zamknął na wieki usta, posiadające cenną tajemnicę, gdyby Chauvelin nie był zawczasu uchwycił go za rękę.

– Co robisz, obywatelu, co robisz? – krzyknął rozkazująco. – Nazwałeś mnie szaleńcem przed chwilą, gdy myślałeś, że zabiłem więźnia. Musimy najpierw wydobyć z niego sekret, potem niech sobie umiera.

– Dobrze, ale nie w tej przeklętej norze – jęknął Blakeney.

– Na gilotynie, jeżeli odpowiesz na nasze pytania – wrzasnął H~eron, którego wściekłość ponosiła, a jeżeli będziesz milczał, to umrzesz z głodu tu, w tej dziurze! Tak, z głodu! – zawył, odsłaniając rząd dużych, wyszczerbionych zębów, jak u kundla. – Każę zamurować dziś jeszcze drzwi i żadna istota żyjąca nie przejdzie tego progu, dopóki twe ciało nie zgnije i szczury go nie rozszarpią.

Więzień podniósł znów głowę, dreszcz wstrząsnął jego ciałem, jak gdyby pod wpływem febry; zwrócił na swego prześladowcę szkliste, pełne trwogi wejrzenie.

– Chcę umrzeć na otwartym powietrzu, a nie w tej dziurze – szepnął.

– W takim razie powiedz nam, gdzie Kapet.

– Nie mogę – Bóg mi świadkiem. Ale zaprowadzę was do niego, przysięgam. Każę moim towarzyszom wydać Kapeta. Czy myślicie, że nie chciałbym powiedzieć wam prawdy, gdybym tylko mógł?

H~eron, którego despotyczne instynkty burzyły się wobec sprzeciwiania się jego woli, napierał w dalszym ciągu na więźnia, ale Chauvelin położył kres tym indagacjom.

– Nic w ten sposób nie wskórasz, obywatelu – rzekł – ten człowiek majaczy i nie jest w stanie dać nam jasnych informacji.

– Cóż zatem robić? – żachnął się tamten. – Nie przeżyje dwudziestu czterech godzin i z każdą chwilą będzie gorzej.

– Musisz złagodzić swoje rozporządzenia co do niego.

– Przedłużymy w ten sposób nieznośny stan rzeczy, a tymczasem wywiozą dzieciaka poza granice Francji.

Więzień oparł głowę o stół i zapadł w odrętwienie, jedyny rodzaj snu, na który zdobyć się mogła wyczerpana natura.

H~eron szarpnął go brutalnie za ramię.

– Nic z tego, mój bracie – wrzasnął – nie załatwiliśmy jeszcze sprawy Kapeta.

Więzień nie dawał znaku życia.

Chauvelin położył rękę na ramieniu kolegi.

– Mówię ci, obywatelu, że to na nic – rzekł ostro, chyba, że nie liczysz już na odnalezienie Kapeta. Jeżeli nie dajesz za wygraną, musisz zapanować nad sobą; spróbuj dyplomacji, gdy siła zawiodła.

– Dyplomacja! – zaśmiał się H~eron. – Na wiele ci się przydała w Calais zeszłej jesieni, obywatelu Chauvelin?

– Ale za to przydała mi się teraz – odparł Chauvelin. – Musisz przyznać, obywatelu, że to moja dyplomacja dała ci możność odnalezienia Kapeta.

– Możność? – mruknął tamten. – Dotąd mamy tylko możność zagłodzenia więźnia, ale czy zbliżamy się do upragnionego celu, zgłębienia tajemnicy?

– Oczywiście. Po dwóch tygodniach systematycznego osłabiania człowieka jesteśmy bliżej celu niż wówczas, gdy był w pełni sił.

– A jeżeli Anglik nie rozsznuruje ust i umrze tymczasem?…

– Nie umrze, jeżeli zgodzisz się na jego prośbę. Daj mu dziś wieczorem pożywną kolację i pozwól mu spać aż do rana.

– Jutro znów się uprze. Jestem pewien, że ma jakiś plan w głowie.

– Być może – odparł sucho Chauvelin. – Ale zdaje mi się – dodał z pogardą, rzuciwszy okiem na mizerną postać swego wspaniałego niegdyś nieprzyjaciela – że ani duch ani ciało nie są na razie zdolne wymyślić konkretnego spisku. Gdyby jednak plan ucieczki wyłonił się z jego mrocznego umysłu, daję ci słowo, obywatelu H~eronie, że będziesz mógł z łatwością ten plan wniwecz obrócić, jeżeli postąpisz wedle mej rady.

Eksambasador rewolucyjnej republiki francuskiej miał wielki dar przekonywania ludzi i tym razem dopiął celu. Był o wiele sprytniejszy od agenta „komitetu bezpieczeństwa publicznego”. Chauvelin przypominał zwinną, przebiegłą panterę, zręczną w swych ruchach, która potrafi wyśledzić ofiarę, tropić ją przytłumionymi krokami i napaść, gdy jest znużona; H~eron podobny był raczej do rozjuszonego bydlęcia, które rzuca się na oślep bez żadnego planu, bije głową o mur, nie obliczywszy swych sił i pozwala ofierze wymknąć się dzięki brutalności i niezręczności napadu.

Chauvelin miał jednak przeciwko sobie dawne niepowodzenia, a szczególnie swą kompromitację w Calais. H~eron wiedział, że znajduje się wciąż w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale nie czując się na siłach, by wyjść z obecnej sytuacji bez pomocy Chauvelina, starał się na każdym kroku upokarzać dyplomatę drwiąc z jego argumentów.

– Twoje rady nie przydały się wiele zeszłej jesieni w Calais – rzekł i splunął z pogardą.

– A przecież, obywatelu H~eronie – odparł dyplomata z niezmąconym spokojem – nie pozostaje ci nic innego. Czy masz oczy? Przypatrz się więźniowi uważnie. Jeżeli nie będziesz go ratował, umrze za kilka godzin, a co wtedy będzie?

Odciągnął znów na bok kolegę z dala od pojmanego lwa, pogrążonego w półśnie, podobnym raczej do śmierci.

– Co się wówczas stanie z tobą, obywatelu H~eronie? – powtórzył, zniżając głos. – prędzej czy później ktoś z intrygantów z Konwencji dowie się, że nie ma już małego Kapeta w Temple, że podstawiono nędzne dziecko zamiast niego i że ty, obywatelu H~eronie, razem z komisarzami, okłamujecie od dwóch tygodni naród i jego przedstawicieli. A wtedy – co się stanie?…

Uczynił znaczący gest palcami po szyi. H~eron nie znalazł odpowiedzi.

– Zmuszę tego przeklętego Anglika do gadania – rzekł ze złością.

– Nie uda ci się – odparł stanowczo Chauvelin. – W stanie, w jakim się znajduje, nie może udzielić najmniejszej informacji, nawet choćby chciał, a to jest wątpliwe.

– Masz wrażenie, że nie poddał się jeszcze?

– Nie. Sili się jeszcze na opór, ale daremnie. Człowiek tej miary przecenia zawsze swe siły. Przypatrz mu się uważnie – powinieneś zauważyć, że nie mamy już czego się obawiać.

H~eron robił w tej chwili wrażenie żarłocznego zwierza, trzymającego w swych pazurach dwie ofiary. Nie mógł pogodzić się z myślą, by Anglik opuścił tę ciasną celę, w której nie spuszczał go z oka dniem i nocą i gdzie z każdym dniem, z każdą godziną możliwość ucieczki stawała się wątpliwszą. Z drugiej strony rozumiał, że nadzieja odebrania małego Kapeta nigdy się nie ziści, jeżeli więzień milczeć będzie do końca.

– Chciałbym mieć niezachwianą pewność, że działasz w tej samej myśli co ja.

– Działam zupełnie w tej samej myśli, obywatelu H~eronie; czyż nie widzisz, że nienawidzę tego Blakeney'a tysiąc razy więcej od ciebie? Jak namiętnie pragnę jego śmierci, wie tylko piekło lub niebo; przede wszystkim jednak pragnę jego upokorzenia i dlatego doradzam ci i pomagam. Gdy pojmałeś tego człowieka, chciałeś go stawić przed trybunał, posłać na śmierć wśród uciechy całego Paryża i uwieńczyć koroną męczeńską. Byłby ci urągał, pomiatał tobą do ostatka, aż do stóp gilotyny. Ty, twoi poplecznicy i wszystkie straże paryskie nie mieliście mocy nad nim, gdy był w pełni swych młodych sił, przy sprzyjającym mu zawsze szczęściu. Dzień wyprowadzenia go z więzienia na gilotynę byłby dniem twej sromotnej porażki. Znalazłszy się poza celą więzienną, silny i zdrów, choćby otoczony najsilniejszą strażą, umknąłby z pewnością. Jestem o tym tak przekonany, jak o tym, że żyję. Znam tego intryganta, ale ty go nie znasz. Nie tylko z moich rąk się wyślizgnął. Spytaj obywatela Collot d'Herbois, sierżanta Bibot przy bramie M~enilmontant, generała Santerre i jego straż. Oni wszyscy mogą ci coś o nim powiedzieć. Gdybym wierzył w Boga lub diabła, musiałbym przypuszczać, że ma siły nadprzyrodzone do pomocy i sforę szatanów na zawołanie.

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название