-->

Eldorado

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Eldorado, Orczy Baroness-- . Жанр: Исторические приключения. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Eldorado
Название: Eldorado
Автор: Orczy Baroness
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 233
Читать онлайн

Eldorado читать книгу онлайн

Eldorado - читать бесплатно онлайн , автор Orczy Baroness

„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.

W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.

„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.

Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Pozostawaj z nimi w ścisłym kontakcie. Powiedz im, że tak dalece przebaczyłem Ci nieposłuszeństwo (nic poza tym nie było), iż oddaję swe życie i honor w Twoje ręce.

Nie będę miał żadnej możliwości dowiedzenia się, czy chcesz postąpić wedle wskazówek danych w tym liście, ale wiem, Armandzie, wiem, że to uczynisz.”

Po raz trzeci Armand przeczytał list od Percy'ego.

– „Ale wiem, Armandzie” – powtarzał sobie ustęp z listu – „wiem, że to uczynisz”.

Jakby rażony gromem, ześliznął się z krzesła na podłogę i upadł na kolana.

Całe morze goryczy, upokorzenia, wstydu, przez które przeszedł podczas ostatnich dni, wezbrało w jego duszy i wybuchnęło wielkim rozdzierającym krzykiem bólu:

– Boże mój, Boże, daj mi sposobność oddania życia za niego.

Sam, nie śledzony przez nikogo, puścił wodze swemu cierpieniu. Gorąca, niepohamowana w swych namiętnościach krew paliła mu serce i mózg żądzą ofiary. Ten młody entuzjasta, kierujący się zawsze wrażeniami, nie mógł zrozumieć spokojnego, zrównoważonego temperamentu Anglików, godzącego się prawie fatalistycznie z wrogim losem, jak to wykazywał jasno list Percy'ego. Ale choć Armand St. Just nie rozumiał swego wodza, umiał w całej pełni go ocenić. Wszystko, co było szlachetnego i lojalnego w nim, powstawało na nowo spod popiołów własnego wstydu.

Uspokoił się i wejrzenie jego straciło błędny wyraz. Słysząc dyskretne kroki Janki w przyległym pokoju, powstał śpiesznie i schował list w kieszeń płaszcza.

Weszła do salonu i spytała o Małgorzatę z pewnym niepokojem, ale odpowiedź Armanda uspokoiła ją. Spostrzegła od razu jak wielka zmiana zaszła w usposobieniu młodzieńca: głowę miał podniesioną, a wyraz tropionego zwierza znikł całkiem z jego oczu. Przypisywała tę szczęśliwą zmianę wpływowi Małgorzaty i wdzięczna była siostrze, że uczyniła to, czego nie potrafiła narzeczona.

Siedli obok siebie, rozkoszując się powrotem szczęścia. Armand robił wrażenie człowieka, któremu spadł nagle z serca wielki ciężar. Spoglądał z zadumą na ten pokój, pełen wspomnień, którego próg przestąpił po raz pierwszy przed dwoma tygodniami.

O, jakże rozkoszne były te pierwsze godziny, spędzone u nóg Janki Lange! Jaka w nich była pełnia szczęścia! Teraz odleciały w daleką przeszłość.

List Blakeney'a wydarł mu z serca głęboko tkwiące żądło wyrzutów sumienia, ale powiększył brzemię cierpienia.

W kilka godzin później skierował się w stronę rzeki, do mieszkania na Quai de la Ferraille nad sklepem siodlarza. Małgorzata powróciła sama z ulicy de la Charonne, gdyż sir Andrew zajęty był małą garstką zbiegów i towarzyszył im w ucieczce z Paryża. Zajęła się pakowaniem rzeczy, aby przenieść się do domu Łukasza, handlarza starzyzną.

Spodziewała się też odwiedzin Armanda. – Jeżeli będziesz chciał podzielić się ze mną treścią tego listu, przyjdź do mego mieszkania wieczorem – powiedziała mu. Cały dzień męczyły ją dręczące podejrzenia, ale teraz zmory te znikły bezpowrotnie. Armand przyszedł, siedział obok niej i opowiadał, że wódz wybrał go spomiędzy wszystkich, by pozostał dla niego aż do ostatka w murach Paryża.

– Wiem, że to uczynisz, Armandzie – powtórzyła Małgorzata z zapałem.

Aż nadto była skora, by uwierzyć. Ciemne, czarne podejrzenia, podobne do ohydnego zatrutego żądła, nie przeniknęły do głębi jej duszy; zatrzymały się na szańcu czułej miłości macierzyńskiej.

Armand, który usiłował odczytać myśli siostry w głębiach jej niebieskich oczu, napotkał spojrzenie jasne i pogodne. List Percy'ego do Armanda uspokoił ją, jak się tego spodziewał. Blakeney nie życzył sobie, by Małgorzata żywiła nienawiść ku bratu i zwracając się do St. Justa w chwili najgroźniejszego niebezpieczeństwa, chciał udowodnić ukochanej kobiecie, że Armand był godzien zaufania.

Część trzecia

Rozdział I. Ostatnia próba oporu

– A więc? Jak rzeczy stoją?

– Myślę, że to ostatnia próba oporu.

– Podda się?

– Musi.

– Ba, mówiłeś to już nieraz. Ci Anglicy są twardzi…

– Tak, potrzeba dużo czasu, by ich zmiażdżyć; tyś sam przepowiedział, obywatelu Chauvelin, że niełatwo to pójdzie. Już siedemnaście dni trwa ta walka, ale teraz koniec niedaleki.

Zbliżała się północ na zegarze w sali posterunkowej w Conciergerie. H~eron wracał ze swej zwykłej wizyty u więźnia, która powtarzała się zawsze o tej samej godzinie. Obecny był przy zmianie warty, przeprowadził inspekcję nocnej straży, wypytał o wszystko dozorującego sierżanta, a teraz powracał do swej kwatery tuż obok Conciergerie, gdy wtem zjawił się nieoczekiwanie Chauvelin i postawił mu to suche pytanie:

– A więc? Jak rzeczy stoją?

– Jeżeli myślisz, że jesteśmy już tak blisko końca, obywatelu H~eronie – rzekł, zniżając głos – czemu nie przystąpić do ostatecznego szturmu i zakończyć rzecz jeszcze dziś w nocy?

– Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyż zmęczony jestem tym wszystkim o wiele więcej niż on – odparł, wskazując niecierpliwie na celę, w której znajdował się więzień.

– Czy spróbować? Jak myślisz?

– Jak chcesz.

Obywatel H~eron usiadł i wyciągnął przed siebie długie nogi. W tym niskim pokoju wyglądał jak olbrzymi pajac o niezręcznie spojonych członkach. Zgarbił szerokie ramiona, zapewne pod ciężarem troski i niepokoju, a głowę okrytą rzadkimi rozwichrzonymi włosami, spadającymi na czoło, zwiesił nisko na piersi.

Chauvelin spoglądał na swego towarzysza i sprzymierzeńca z niemałą pogardą. Byłby wolał zakończyć ciężką walkę na własną rękę, ale wiedział, że komitet bezpieczeństwa publicznego nie ufał mu już tak ślepo, jak dawniej przed fiaskiem w Calais. H~eron zaś cieszył się nieograniczonym zaufaniem swych kolegów. Jego okrucieństwo było dobrze wszystkim znane, a nawet fizycznie, dzięki swemu wysokiemu wzrostowi i potężnej budowie, miał znaczną przewagę nad drobnym i niskim przyjacielem.

Dekret rewolucji nadawał głównemu agentowi komitetu bezpieczeństwa publicznego prawie nieograniczoną władzę. Nie czyniono mu zatem najmniejszej trudności, gdy oświadczył, że ma zamiar przetrzymać Anglika przez dłuższy czas w więzieniu, zamiast stawić go natychmiast przed trybunał. Ale motłoch coraz głośniej domagał się sądu, ciesząc się ze święta, obiecanego w dniu stracenia sławnego spiskowca.

Każdy demagog, usiłujący zdobyć kilka głosów dla siebie, obiecywał ludowi śmierć „Szkarłatnego Kwiatu” i w pierwszych dniach po jego uwięzieniu motłoch paryski nacieszyć się nie mógł rozkoszą oczekiwania. Ale od tego czasu minęło siedemnaście dni i wciąż jeszcze Anglika nie prowadzono na gilotynę.

Żądna uciechy publiczność zaczęła się niecierpliwić i gdy obywatel H~eron zjawił się tego wieczora w loży teatru „National”, przyjęła go pomrukiem niezadowolenia i głośnymi okrzykami:

– Cóż będzie ze „Szkarłatnym Kwiatem”?

Wszystko zmierzało ku temu, że będzie musiał chyba wysłać przeklętego Anglika na gilotynę, nie wydarłszy z niego cennego sekretu. Chauvelin, obecny w teatrze, usłyszał owe groźne nawoływania i dlatego przyszedł do kolegi o tak późnej godzinie.

– Czy mam spróbować? – napierał z widocznym zniecierpliwieniem, a gdy główny agent, zmęczony i zniechęcony, zgodził się na tę propozycję, dyplomata westchnął z ulgą.

– Niech żołnierze hałasują, ile im się podoba – dodał, uśmiechają się złośliwie – Anglik i ja będziemy potrzebowali wesołej przygrywki do naszej miłej konwersacji.

Chauvelin nie czekając dłużej, zwrócił się żywo ku celi więźnia, odrzucił na bok ciężką żelazną sztabę, stanął na progu i rozejrzał się wkoło. Spostrzegłszy Blakeney'a, nie podszedł od razu do niego. Przez chwilę stał cicho, nieruchomo, z rękoma splecionymi na plecach, tylko usta jego drgały nerwowo, a palce prężyły się pod wpływem nadmiernego podniecenia. Napawał się widokiem pokonanego nieprzyjaciela.

Blakeney siedział jedną ręką oparty na stole. Wychudzona dłoń była kurczowo zaciśnięta, a oczy utkwione w dal. Nie zauważył obecności Chauvelina i dlatego dyplomata mógł nasycić się do woli widokiem swej ofiary.

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название