Eldorado
![Eldorado](/uploads/posts/books/no-cover.jpg)
Eldorado читать книгу онлайн
„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.
W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.
„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.
Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Jestem uszczęśliwiona, że opuszczam te przeklęte mury. Nie cierpię nawet widoku tych ścian.
– Rzeczywiście, nie wyglądasz na zbyt silną, obywatelko – rzekł Chauvelin z wyszukaną grzecznością. – Pobyt w wieży nie przyniósł widocznie oczekiwanych korzyści…
Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie.
– Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć, obywatelu – rzekła, wzruszając ramionami.
– Ależ nic – dodał Chauvelin z uśmiechem – interesuję się waszą przeprowadzką, nic więcej! Kogo macie do pomocy?
– Posługacza Dupont, pomocnika stróża – rzekł krótko Simon. – Obywatel H~eron nie pozwala nikomu innemu tu wchodzić.
– Rozumie się! Czy przyszli już nowi komisarze.
– Tylko obywatel Cochefer czeka na górze na tamtych.
– A Kapet?
– Czuwają nad nim. Obywatel H~eron kazał mi zamknąć szczenię w środkowym pokoju, a gdy nadszedł obywatel Cochefer, stanął przy drzwiach na straży.
Podczas tej całej rozmowy posługacz z szafą na plecach czekał na rozkazy. Zgięty wpół, narzekał na niewygodną pozycję.
– Czy chcecie, abym złamał plecy? – mamrotał. – Lepiej iść dalej, zamiast tu stać niepotrzebnie! Muszę płacić chłopcu, pilnującemu mej szkapy – dodał zadyszany – a w ten sposób nie skończymy do wieczora…
– Zaczynaj ładować wozy – rozkazał ostro Simon. – Tu! Zaczynaj od sofy.
Będziesz musiał mi trochę pomóc – rzekł posługacz – a teraz poczekaj, muszę zobaczyć, czy wóz gotów. Zaraz powrócę.
– Weź coś ze sobą, jeżeli schodzisz – rzekła pani Simon kwaśno.
Posługacz podniósł kosz z bielizną, stojący w rogu pokoju. Zarzucił go na ramiona i zszedł na ulicę.
– Jak mały Kapet pożegnał „papę” i „mamę”? – spytał Chauvelin ze śmiechem.
– Hm! – mruknął Simon lakonicznie. – Przekona się niebawem, jak dobrze mu było z nami.
– Kiedy nadejdzie reszta komisarzy?
– Przyjdą za chwilę, ale nie będę na nich czekał. Obywatel Cochefer jest na górze i czuwa nad Kapetem.
– Dobrze. Do widzenia, papo Simon – rzekł Chauvelin – żegnaj, obywatelko.
Ukłonił się z nietajoną ironią żonie szewca i skinął głową Simonowi, który wyraził całym stekiem przekleństw swe uczucia dla agentów „komitetu bezpieczeństwa publicznego”.
– Sześć miesięcy prawdziwej niewoli – warknął z wściekłością, i ani podziękowania, ani pensji… Wolałbym służyć jakiemu podłemu arystokracie, niż waszemu przeklętemu komitetowi.
Posługacz Dupont powrócił. Spokojnie i obojętnie rozpoczął przeprowadzkę mebli Simona, ale że był dość niezgrabny, Simon i jego żona musieli wciąż doglądać roboty.
Chauvelin popatrzył jeszcze na poruszające się postacie, potem wzruszywszy ramionami obrócił się na pięcie.
Rozdział XIX. Sprawa delfina
H~eron był nieobecny, gdy po długim dzwonieniu, czekaniu i przeklinaniu Chauvelin wraz z Armandem zostali wreszcie dopuszczeni do kancelarii głównego agenta. Żołnierz, pełniący obowiązki służącego, powiedział im, że H~eron poszedł na kolację, ale wróci na pewno o ósmej.
Armand był tak zmęczony, że upadł na krzesło i bezmyślnie wpatrzył się w ogień. Wreszcie nadszedł H~eron; skłonił się lekko Chauvelinowi, spojrzał zaledwie na Armanda St. Justa.
– Będę za pięć minut – obywatelu – rzekł uniewinniając się – przykro mi, że musisz czekać, ale przyjechali nowi komisarze, którzy zająć się mają Kapetem. Simonowie właśnie odeszli, a ja muszę się upewnić, czy wszystko w porządku. Cochefer pełni teraz służbę w wieży, nie zawadzi jednak, bym sam rzucił okiem na to szczenię.
Wyszedł znowu, trzaskając drzwiami za sobą. Ciężkie jego kroki rozbrzmiewały przez chwilę na kamiennej posadzce korytarza, a potem ucichły w oddaleniu.
Armand zobojętniał na wszystko, był tylko nadmiernie zmęczony, i z przyjemnością byłby w tej chwili położył głowę na szafot, aby znaleźć wypoczynek. Zegar na ścianie tykał monotonnie. Z zewnątrz dochodził przytłumiony turkot wozów na błotnistych uliczkach. Padało coraz mocniej, od czasu do czasu wichura biła o małe okienka, dzwoniąc źle dopasowanymi szybami.
Gorąco pieca uśpiło młodzieńca, głowa opadła mu na piersi. Chauvelin zaś przechadzał się po pokoju z rękami splecionymi na plecach.
Nagle Armand otrzeźwiał. Usłyszał przyśpieszone kroki w korytarzu, trzaskanie drzwiami i głośne nawoływania. Równocześnie prawie H~eron stanął na progu. St. Just spojrzał na niego z osłupieniem, gdyż cały jego wygląd zmienił się nie do poznania. Zestarzał się o dziesięć lat, włosy miał zwichrzone na spotniałym czole, policzki szare, a usta, z których krew odbiegła, rozchylały się bezmyślnie, odsłaniając rząd żółtych zębów. Cała postać była zgarbiona, jakby zmiażdżona.
Chauvelin zatrzymał się i spojrzał niemniej zdumiony na kolegę.
– Kapet? – zawołał, widząc przerażenie, malujące się na zmienionej twarzy H~erona.
H~eron nie mógł mówić. Zęby mu dzwoniły, a lęk sparaliżował mu język. Chauvelin przybliżył się do niego. Choć o wiele niższy od swego kolegi, przewyższał go teraz o całą głowę. Położył rękę na zgarbionym ramieniu H~erona.
– Kapet uciekł, czy tak? – spytał.
Wyraz przerażenia spotęgował się jeszcze w oczach H~erona. Zdawały się pytać: „Dokąd? Kiedy?”
Ale nie mógł wymówić tych słów.
Chauvelin odwrócił się od niego niecierpliwie.
– Wódki! – rzekł krótko do Armanda.
Butelka i szklanka znalazły się w szafie. St. Just nalał wódki i przytknął szklankę do ust H~erona.
– Zapanuj nad sobą, człowieku – rzekł po chwili Chauvelin – i postaraj się opowiedzieć mi, jak to się stało.
H~eron upadł na krzesło, przesunął drżącą ręką po czole.
– Kapet zniknął – szepnął. – Musieli go wykraść podczas przeprowadzki Simonów. Tego głupiego Cochefera wywiedziono w pole.
H~eron mówił bezdźwięcznym głosem, prawie szeptem, ale wódka orzeźwiła go nieco i oczy straciły przykry szklisty wyraz.
– W jaki sposób? – spytał były dyplomata.
– Opuszczałem właśnie wieżę, gdy Cochefer nadszedł; widziałem Kapeta w pokoju i kazałem żonie Simona pokazać go Cocheferowi. Zamknęła chłopca na klucz i postawiła komisarza na straży. Rozmawiałem przez chwilę z Cocheferem na korytarzu. Żona Simona i posługacz Dupont, którego znam dobrze, zajęci byli tymczasem wynoszeniem mebli. Mogę przysiąc na to, że nikogo więcej nie było w pokoju. Jak tylko Cochefer pożegnał mnie, wrócił prosto do Kapeta.
– Zamknęłam dziecko tutaj, powiedziała do niego kobieta oddając mu klucz – będzie w zupełnym bezpieczeństwie, dopóki nie przyjdą nowi komisarze.
– Czy Cochefer stwierdził, że kobieta nie kłamała?
– Ależ naturalnie! Kazał znów otworzyć drzwi i przysięga, że widział chłopca, leżącego na kocu w kącie pokoju. Pokój naturalnie był zupełnie pusty, oświetlony tylko jedną świecą, ale widział z pewnością koc, a na nim dziecko. Tymczasem, gdy wszedłem teraz do pokoju…
– Cóżeś zobaczył?
– Wszyscy komisarze byli zgromadzeni: Cochefer, Lasni~ere, Lorinet i Legrand; czekali na mnie. Weszliśmy do pokoju ze świecą w ręku i ujrzeliśmy dziecko, leżące na kocu, jak powiedział Cochefer. W pierwszej chwili nie zauważyliśmy nic podejrzanego, ale po pewnym czasie jeden z nas, zdaje mi się Lorinet, zbliżył się do chłopca, aby mu się przyjrzeć uważniej – i krzyknął przeraźliwie. Wszyscy nadbiegli. Śpiące dziecko było zawiniątkiem z peruką, po prostu lalką!…
W ciasnym pokoiku zapadło milczenie. H~eron ukrył głowę w rękach; nerwowe drżenie wstrząsało jego szerokimi kościstymi ramionami.
Armand słuchał tego opowiadania z bijącym sercem i błyszczącymi źrenicami. Szczegóły nieznane dwóm terrorystom, dopełniły obrazu, który stanął mu żywo przed oczami. Myślą powrócił do mieszkania na ulicę St. Germain l'Auxerrois – byli tam sir Andrew Ffoulkes, lord Tony i Hastings. Ktoś przechadzał się wielkimi krokami po pokoju, wpatrując się proroczym wzrokiem w miasto. I nagle odezwał się silny, dźwięczny głos: „Chodzi o delfina”.
– Czy podejrzewasz kogo? – spytał Chauvelin, zatrzymując się przed H~eronem i kładąc znów rękę na ramieniu kolegi.