Eldorado
Eldorado читать книгу онлайн
„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.
W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.
„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.
Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął zwitek banknotów i podał je H~eronowi.
Główny agent przeliczył pieniądze. Na jego twarzy odbił się wyraz wielkiego zadowolenia.
– A teraz – rzekł, upewniwszy się o ilości banknotów, co mi powiesz o tym członku ligi?
– Znam go od lat – odpowiedział de Batz – jest krewnym Antoniego St. Justa i należy z pewnością do ligi.
– Gdzie mieszka?
– To twoja sprawa. Widziałem go w teatrze, a następnie w zielonym gabinecie. Asystował obywatelce Lange. Słyszałem, że miał ją odwiedzić jutro o czwartej; wiesz chyba, gdzie ona mieszka.
De Batz poczekał, aż H~eron skreślił znów parę słów na skrawku papieru, po czym wstał spokojnie, nałożył płaszcz na ramiona i zwrócił się ku wyjściu.
Pożegnanie między tymi dwoma ludźmi było krótkie. De Batz skinął głową, a H~eron odprowadził go do drzwi i zawołał żołnierza, pełniącego służbę na korytarzu.
– Wskaż obywatelowi drogę do bramy – rzekł krótko. – Do widzenia – dodał w końcu, zwracając się do towarzysza.
W dziesięć minut później Gaskończyk znalazł się na ulicy między murami Temple a małym kościółkiem św. Elżbiety. Spojrzał do góry ku zakratowanemu okienku w wieży – blade światełko wskazywało miejsce, gdzie syna Bourbonów uczono przeklinać tradycje swego rodu na rozkaz szewca, dawnego marynarza, karanego swego czasu za kradzież i niesubordynację. I nie zdając sobie sprawy z haniebnego czynu, popełnionego przed chwilą, pomyślał o H~eronie z oburzeniem, a o Simonie z obrzydzeniem. Następnie myśl jego odbiegła daleko od głównego agenta. – Ten intrygancki „Szkarłatny Kwiat” będzie miał dopiero robotę jutro! – pomyślał – przynajmniej przez kilka dni nie będzie miał czasu mieszać się do moich spraw. Zdaje się, że po raz pierwszy członek tej cennej ligi znajdzie się w pazurach tak mało pożądanych ludzi, jakimi są H~eron i jego zgraja.
Rozdział IX. Co może miłość
– Wczoraj byłeś niegrzeczny i nieuprzejmy. Jakże mogłam się uśmiechać, gdy byłeś taki zimny.
– Wczoraj nie byłem z tobą sam na sam. Czyż mogłem być szczery, gdy obojętne uszy słuchały tego, co miało być wyłącznie dla ciebie?
– Ach, monsieur! Czy w Anglii nauczono cię tych pięknych słówek?
– Nie, mademoiselle, one rodzą się pod wpływem twych pięknych oczu.
Panna Lange siedziała na małej staroświeckiej kanapie z wiązką wczesnych fiołków, którą przyniósł jej St. Just, wiedząc, że lubi kwiaty. Piękną główkę oparła o miękkie jedwabie poduszek – przypominała Armandowi rzeźbioną kameę, którą widział u swojej siostry Małgorzaty. Usadowił się u jej stóp na niskim taborecie i wydawało mu się, że salonik był jakby śliczną ramką do uroczego obrazu, który miał przed oczyma. Wszystko tu było tak przytulne, choć poważne: małe stylowe meble, miniaturowe stoliki „Vernis_Martin”, miękkie draperie i dywan „Aubusson” o jasnych tonach.
Panna Lange była sierotą; żyła samotnie pod opieką ubogiej starszej krewnej, występującej w roli towarzyszki, gospodyni i służącej: ona to trzymała z dala zbyt natarczywych wielbicieli młodej, popularnej aktorki.
Panna Lange opowiedziała Armandowi całą swą przeszłość i dzieciństwo spędzone w zakładzie złotnika M~ezi~ere, krewnego jej matki. Zwierzyła mu się, w jaki sposób zrodziło się w niej pragnienie artystycznej kariery, jak musiała walczyć z przesądami rodziny i jak w końcu, zwyciężając wszystkie przeszkody zdobyła niezależność.
Nie robiła najmniejszej tajemnicy ze swego niskiego pochodzenia; przeciwnie, dumna była, że doszła tak daleko o własnych siłach. Liczyła dopiero 20 lat, a miała już wybitne stanowisko w artystycznym świecie Paryża.
Armand słuchał jej szczebiotu z zajęciem, wypytując ją z taktem o rozmaite szczegóły, a ona nawzajem pytała o jego lata dziecinne i o piękną Małgorzatę, która była swego czasu najjaśniejszą gwiazdą w wytwornym zespole artystów „Komedii Francuskiej”. Nie widziała nigdy na scenie Małgorzaty St. Just, ale do tej pory Paryż wysławiał jej talent i wszyscy miłośnicy sztuki dramatycznej ubolewali, że opuściła teatr.
W ten sposób rozmowa zeszła znów na Anglię; panna Lange oświadczyła, że żywi wielką sympatię dla przybranej ojczyzny Armanda.
– Dawniej zdawało mi się, że to brzydki kraj, pełen hałasu i wrzenia przemysłowego życia, przesycony mgłą i dymem zabójczym dla roślinności.
– A zatem w przyszłości – pani – odrzekł – myśl o Anglii jako o kraju okrytym zielonością, gdzie na wiosnę drzewa owocowe przystrajają się kwieciem, jak w czarownej bajce, a bujna trawa roztacza puszysty kobierzec w cieniu prastarych dębów i odwiecznych zamków obrosłych bluszczem i powojem.
– A „Szkarłatny Kwiat”? Opowiedz mi o nim, monsieur.
– Ach, mademoiselle, czegóż jeszcze o nim nie wiesz? „Szkarłatny Kwiat” jest człowiekiem, który poświęcił całe życie cierpiącej ludzkości. Słucha tylko jednego głosu – jęku uciemiężonych.
– Przecież twierdzą, monsieur, że filantropia gra podrzędną rolę u waszego bohatera, i że naraża się jedynie dla sportu.
– Jak każdy Anglik, mademoiselle, „Szkarłatny Kwiat” wstydzi się wszelkiej uczuciowości. Będzie się jej wypierał do upadłego, choć szlachetne jego serce odczuwa głęboko każdy ból. Sport?… A może sport i miłość bliźniego zbliżone są do siebie pod pewnym względem? Zawody na śmierć i życie, walka o zwycięstwo, rzucanie na hazard własnego życia z pogardą śmierci…
– Lękają się go we Francji, monsieur; wybawił tylu, tylu ludzi skazanych przez „komitet bezpieczeństwa publicznego”!
– Daj Boże, by więcej jeszcze wyratował.
– Ach, monsieur! Niech ratuje biedne dziecko, więzione w Temple!
– Litujesz się nad nim, mademoiselle?
– Jak każda dobrze mi myśląca kobieta we Francji. Ach! – dodała, wdzięcznym ruchem składając ręce i patrząc na Armanda oczyma pełnymi łez – gdyby wasz szlachetny „Szkarłatny Kwiat” chciał zająć się tym niewinnym jagniątkiem błogosławiłabym go z całego serca!
– Niech cię Bóg błogosławi za te słowa, mademoiselle – rzekł Armand z uniesieniem i olśniony jej urokiem i kobiecością klęknął przed nią na jedno kolano.
– Zacząłem tracić wiarę we własny naród, uważając Francuzów za podłych, a kobiety za godne pogardy. Mógłbym dziękować ci na kolanach za słodkie słowa współczucia i prawdziwie macierzyńskie serce dla małego delfina.
Nie wstrzymywała łez. Wzbierały w jej oczach i spływały po świeżych policzkach, nie odejmując uroku twarzyczce. W jednej ręce trzymała koronkową chusteczkę, którą od czasu do czasu ocierała oczy, a drugą oddała prawie bezwiednie Armandowi.
Zapach fiołków wypełniał pokój.
St. Just klęczał u jej stóp, przyciskając usta do jej ręki. Armand był bardzo młodym idealistą. W tej chwili trudno było twierdzić, że kochał się w pannie Lange. Miłość przyszła później, gdy nieszczęście spadło na niego jak grom – teraz poddawał się tylko czarowi jej osoby z całym entuzjazmem. Uważał za rzecz zupełnie naturalną, że zgina kolana przed uroczą małą kameą, której poznanie dało mu tyle radości i estetycznego upojenia.
Wkoło niego świat szedł za popędem najniższych instynktów; ludzie zwalczali się wzajemnie wśród obłudy i nienawiści; ale do tego małego stylowego saloniku, zdobnego w jedwabie i koronki, nie dotarł nigdy zewnętrzny świat. Tu panowały jedynie spokój i piękno.
Z młodzieńczego upojenia wyrwały ich ciężkie kroki na starych dębowych schodach. Rozległ się groźny rozkaz, krzyk kobiety, i w tej samej chwili wpadła do pokoju opiekunka młodej aktorki pani Belhomme, drżąc na całym ciele.
– Janko! Janko! Moje dziecko, to okropne! Mój Boże, co się z nami stanie? – Jęcząc i zawodząc rzuciła się na krzesło, kryjąc twarz w fałdach fartucha. Panna Lange i Armand nie ruszyli się z miejsca, jakby skamienieli. On klęczał w dalszym ciągu u jej stóp, a ona nie odrywała oczu od jego twarzy. – Zdawało się, że nie zauważyli nawet obecności starej krewnej, ale usłyszeli miarowe kroki na schodach i groźną komendę: