-->

Eldorado

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Eldorado, Orczy Baroness-- . Жанр: Исторические приключения. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Eldorado
Название: Eldorado
Автор: Orczy Baroness
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 232
Читать онлайн

Eldorado читать книгу онлайн

Eldorado - читать бесплатно онлайн , автор Orczy Baroness

„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.

W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.

„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.

Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

H~eron wręczył pęk kluczy Dupontowi, który czekał przy bramie, aż mała procesja przejdzie, a potem zamykał ją starannie.

Przeszli kręcone schody z masywnego kamienia i stanęli przed żelaznymi drzwiami. De Batz zamyślił się głęboko. Nie spodziewał się tak silnej straży, pilnującej „najcenniejszego życia w Europie”. Jakiej sumy zażądają w zamian za nie? Jakaż nadludzka pomysłowość i odwaga zerwie przeszkody, wzniesione wkoło młodego życia, więdnącego w czeluściach tej ciemnej wieży? Gruby, małoduszny spiskowiec nie miał ani odwagi, ani sprytu, ale pieniędzy miał w bród. Sądził, że i tamte zalety posiadał w wysokim stopniu, ale niestety nie oddały mu one wielkich usług w próbach, powziętych swego czasu dla wyratowania członków rodziny królewskiej. W nadmiernym swym egoizmie nie chciał przyznać, że „Szkarłatny Kwiat” i jego liga przewyższają go pod każdym względem i nie życzył sobie ich pomocy.

Głos H~erona obudził go z tych rozmyślań. Naczelny agent wołał człowieka z latarnią, by zbliżył się ze światłem. Wyciągnął klucz z kieszeni i otworzywszy ciężkie drzwi, przepuścił de Batza i Duponta. Następnie podążył za nimi, zamknął drzwi od wewnątrz i pozostawił żołnierzy na straży przy schodach.

Trzej mężczyźni znajdowali się teraz w ciemnym, pustym przedpokoju, w którym nie było innych mebli prócz dużej szafy, zajmującej całą długość ściany. Szara tapeta, czarna od wilgoci, zwieszała się w strzępach tu i ówdzie.

H~eron zapukał do małych drzwi naprzeciwko.

– Hola! – zawołał. – Simon, mój stary, jesteś tu?

Z wnętrza dała się słyszeć ożywiona rozmowa, jakby mężczyzny z kobietą, przeplatana dziecinnym głosem. Równocześnie usłyszano zbliżające się kroki i drzwi otworzyły się na oścież. Powietrze w pokoju było tak duszne, że w pierwszej chwili uderzała jedynie woń tytoniu i wódki.

Dupont postawił latarnię na ziemi i usiadł w kącie korytarza. Widocznie często tu przychodził, i mało go zajmowały inspekcje H~erona.

De Batz spojrzał dokoła z ciekawością i obrzydzeniem.

Sam pokój był dość duży, ale trudno było sądzić o jego rozmiarach, tak był zastawiony przeróżnymi sprzętami i meblami o rozmaitych stylach i kształtach. W jednym kącie stało olbrzymie drewniane łóżko, w drugim ogromna kanapa. Wielki stół na środku otoczony był co najmniej czterema szerokimi fotelami; nie brakowało też szaf, biurka, dużego zwierciadła i umywalni, przeróżnych skrzyń, pudeł, plecionych krzeseł i kufrów. Wyglądało to raczej na skład starych mebli niż na pokój mieszkalny.

Pośrodku tego wszystkiego de Batz spostrzegł dwoje ludzi, patrzących na niego spode łba. Mężczyzna tęgiej budowy o myszowatych włosach, zaczesanych w tył głowy, miał jasne, szeroko otwarte oczy i niezwykle grube, obwisłe wargi. Tuż za nim stała młoda jeszcze kobieta, której ociężała postać i blada cera zdradzały brak ruchu i wątłe zdrowie.

Oboje patrzyli na de Batza z zaciekawieniem, a na H~erona z widocznym uszanowaniem. Po chwili kobieta odsunęła się nieco na bok i zimnym oczom Gaskończyka ukazała się bolesna twarzyczka niekoronowanego króla Francji.

– Czemu Kapet jeszcze się nie położył? – spytał H~eron, gdy spostrzegł dziecko.

– Nie chciał zmówić dzisiaj pacierza ani wypić lekarstwa – odparł Simon, śmiejąc się rubasznie. – To psi zawód…

– Jeżeli ci to miejsce nie dogadza – odparł sucho H~eron – możesz prosić o zwolnienie – nie będzie trudno o zastępcę.

Szewc mruknął gniewnie i splunął w stronę dziecka.

– To małe szczenię więcej sprawia kłopotu niż można znieść.

Chłopiec mało zwracał uwagi na brutalne wyzwiska, którymi obrzucał go Simon. Stał spokojnie w kącie pokoju, zaciekawiony widokiem de Batza, którego nie znał. De Batz zauważył, że dziecko miało wygląd dobrze odżywionego. Miało na sobie wełnianą ciepłą koszulę, sukienne spodnie, grube pończochy i buciki, ale ubranie było brudne, jak również ręce i twarz. Złote loki, gładzone niegdyś wypieszczoną ręką młodej królowej, zwisały w nieładzie koło drobnej twarzyczki, z której dawno już zniknął wszelki ślad godności osobistej.

Ludwik XVII nie robił wrażenia dziecka katowanego, choć plecy jego często uginały się pod razami okrutnego opiekuna; bladą jego twarzyczkę cechowała raczej bierna obojętność i odpychająca chęć przypodobania się.

Gdy H~eron rozmawiał z Simonem, kobieta zawołała chłopca. Zbliżył się do niej bez najmniejszego strachu. Podniosła róg brudnego, ostrego fartucha i wytarła mu usta i twarz.

– Nie mogę utrzymać go w czystości – rzekła, jakby dla uniewinnienia się, spoglądając na de Batza. – A teraz zachowaj się jak przystało na grzecznego chłopca – dodała – zwracając się do delfina – wypij lekarstwo i zmów pacierz, aby ucieszyć „mamę”. Potem pójdziesz do łóżka.

Wzięła ze stołu szklankę, napełnioną bezbarwnym płynem, który de Batz wziął w pierwszej chwili za wodę i przytknęła ją do ust dziecka.

Odwróciło głowę i zaczęło płakać.

– Czy lekarstwo bardzo niedobre? – spytał Gaskończyk.

– Mój Boże! Ależ nie, obywatelu, to najlepsza wódka, jaką można dostać – zawołała kobieta. – Kapet ją bardzo lubi, prawda? Ona dodaje ci humoru i śpisz po niej lepiej. Wczoraj wychyliłeś chętnie całą szklankę, więc i dziś uczynisz to samo. Wiesz dobrze, że „papa” gniewa się, gdy nie wypijesz przynajmniej pół szklanki – dodała, zniżając głos.

Dziecko wzbraniało się jeszcze przez chwilę, ale w końcu doszło widocznie do przekonania, że rozsądniej będzie nie upierać się dłużej i wzięło szklankę z rąk pani Simon. A wtedy de Batz ujrzał potomka Ludwika XVI pijącego wódkę na rozkaz żony prostego szewca, którą nazywał imieniem najświętszym i najdroższym dla każdego dziecka.

De Batz, choć nie był idealistą, odwrócił się ze wstrętem.

Simon przyglądał się tej scenie z widocznym zadowoleniem. Chichotał z ukontentowania i błysk triumfu zaświecił w jego wyłupiastych oczach.

– A teraz, mój mały – rzekł jowialnie – chcę, by obywatel usłyszał twój pacierz.

Skinął na Gaskończyka, aby i on wziął udział w mającym nastąpić przedstawieniu. Wyciągnął z kąta pokoju zatłuszczoną czapkę, ozdobioną trójkolorową kokardą i brudną podartą chorągiew, która niegdyś była biała, z wyhaftowanym złotym kwiatem lilii. Wsadził czapkę na głowę dziecka i rzucił chorągiew na ziemię.

– Twój pacierz, Kapet! – zawołał chichocząc.

Jego ruchy były rubaszne – silił się widocznie na najjaskrawsze prostactwo. Obijał się o meble, chodząc po pokoju, kopał nogą krzesła, stojące mu na drodze. De Batz pomyślał mimo woli o ciszy salonów wersalskich, o całych zastępach wytwornych dam, opiekujących się niegdyś dzieckiem, które stało teraz przed nim w czerwonej czapce na złotej główce z wyrazem bezmyślnej, tępej obojętności. Posłusznie, odruchowo chłopiec stanął na fladze, którą Henryk IV miał pod Ivry, a król_słońce stawiał na froncie swych wojsk. I oto Ludwik XVII, król Francji z Bożej łaski, najstarszy syn Kościoła, tratował nogami chorągiew Ludwika świętego i tańczył potworny taniec na jej strzępach. Krzykliwym głosem zaśpiewał karmaniolę.

Jego blade zwykle policzki pałały, oczy błyszczały nienaturalnym ogniem pod wpływem zabójczego trunku. W pięknej rączce trzymał czerwoną czapkę z trójkolorową kokardą i krzyczał na cały głos:

– Niech żyje republika!

De Batz zatkał sobie uszy i chciał uciec z tego miejsca hańby.

Pani Simon aż klaskała w ręce z uciechy, patrząc z dumą i macierzyńską jakby miłością na swego wychowanka. Simon utkwił badawczy wzrok w H~eronie, oczekując słowa uznania, ale ten skinął tylko potakująco głową.

– Teraz twój katechizm, Kapet! – krzyknął Simon ochrypłym głosem.

Chłopiec stanął na baczność w czapce na głowie, z rękoma na biodrach. Rozstawił szeroko nogi na starej chorągwi o białej lilii, dumie swych praojców.

– Twoje nazwisko? – spytał Simon.

– Ludwik Kapet – odpowiedziało dziecko jasnym, pewnym głosem.

– Kim jesteś?

– Obywatelem republiki francuskiej.

– Kto był twój ojciec?

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название