Podanie O Mi?o??
Podanie O Mi?o?? читать книгу онлайн
Autorka prowadzi nas przez ?wiat uczu? skomplikowanych, rozmijaj?cych si?, niespe?nionych, zawsze jednak o?ywionych wiar? i nadziej?. ?wiat nie jest taki z?y; nawet w tragedii jest wymiar, kt?ry nadaje jej sens. To, co zwykli?my traktowa? jak przedmiot powszedni – wieczne pi?ro, blaszka do buta, kartka papieru – nabiera wymiaru metafizycznego, a prostocie bli?ej do dobra ni? inteligencji do m?dro?ci. Trudno si? oprze? takiej dawce emocji. Przes?anie jest proste: ludzie s? dobrzy, tylko czasem im si? co? myli.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Patrzyła na zegarek. Wskazówki wolno przedzierały się przez okrąg tarczy. Za wolno.
Słońce podnosiło swoją twarz na niebie również za wolno.
Aż wreszcie nadszedł czas. Narzuciła na ramiona chustę, tę, którą tak bardzo lubił, i przygotowała się do wyjścia.
Wyszorowana podłoga lśniła, zapach gotowanej kapusty ukradkiem sączył się z dużego garnka, w piekarniku czekał kawał mięsa, pieczony jak zwykle na jego przyjazd. Była gotowa. Zamknęła za sobą drzwi i wyszła na ulicę.
Pilnowała się, żeby nie przyspieszać kroku. Nogi nie chciały jej słuchać, szły szybciej i szybciej, tak jakby jej bieg miał wpływ na autobus, jakby mógł przyspieszyć spotkanie.
Miała przed sobą całą niedzielę. Niedzielę z ukochanym. Wyczekaną niedzielę. Nareszcie. I jej oczy błyszczały rtęcią, a ramiona tęskniły. Skóra różowiała. A sąsiedzi spotkani na ulicy uśmiechali się.
Autobus zjeżdżał z gór. Dzień był pogodny i widać było z daleka, jak jedzie, jak jedzie za wolno na jej czekanie. Stała cierpliwie, co rusz podnosząc oczy tam, w górę. Za chwilę zniknie i pojawi się tuż-tuż, zakręt zasłaniał drogę. Autobus wyłonił się nagle, klekocząc. Serce jej zadrżało. Stała nieporuszona, jedynie jej oczy robiły się większe. Bardziej uważne.
Mężczyzna w ciemnej koszuli, którego już znała z widzenia, zbliżał się do niej powoli. Za szybko. Nie odwróciła jednak wzroku od drzwi autobusu, ale wszyscy już wyszli.
Wyciągnął do niej rękę. Bez słowa.
Wzięła od niego małą kartkę papieru i nie patrząc na treść, stuliła w dłoni.
A potem odwróciła się i poszła do domu. Kocie łby pod nogami śledziły ją aż do samych drzwi. Sięgnęła po klucz i otworzyła je. Podłogi lśniły. Garnki stały na kuchni.
Otworzyła drzwi do sypialni. Wykrochmalona pościel pachniała. Podeszła do komody i otworzyła szufladę. Dopiero wtedy rozprostowała pieczołowicie mały kawałek papieru. Tarła go dłonią i uklepywała, żeby się wyprostował. A potem włożyła go do szuflady, z prawej strony, na kupkę takich samych karteczek, i zamknęła szufladę.
Kolorową narzutą nakryła łóżko.
Weszła znowu do kuchni i siadła przy stole.
Do następnej niedzieli przecież tak niedaleko. Jeszcze tylko sześć dni.