-->

Osobowo?? ?my

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Osobowo?? ?my, Grochola Katarzyna-- . Жанр: Современные любовные романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Osobowo?? ?my
Название: Osobowo?? ?my
Автор: Grochola Katarzyna
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 207
Читать онлайн

Osobowo?? ?my читать книгу онлайн

Osobowo?? ?my - читать бесплатно онлайн , автор Grochola Katarzyna

O?mioro przyjaci??. Niby znaj? si? jak ?yse konie. Niby… Bo cierpi?, b??dz?, potykaj? si? i upadaj?, zanim po omacku dojd? do najoczywistszej prawdy: w ?yciu liczy si? tylko mi?o?? i tylko ona pozwala dokonywa? w?a?ciwych wybor?w. Wszystko inne zawodzi. O czym przekonywa?am Czytelnik?w zawsze.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 38 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Na której półce Róża przechowuje miłość?

*

Piotra nie opuszczało poczucie, że coś się bezpowrotnie w jego życiu zmienia, i to zmienia na gorsze. Właśnie teraz, kiedy powinno być lepiej, kiedy już nie muszą walczyć o każdy grosz, kiedy stać ich na więcej, kiedy mieszkają sami (a pierwsze lata małżeństwa mieszkali kątem u rodziców Piotra). Starał się jak mógł, ustępował Basi we wszystkim, chciał, żeby była szczęśliwa i zadowolona, a ona szczęśliwa nie była. Chwilami czuł, że się dusi w domu, że wokół niego zaciska się jakaś pętla. I lepiej mu było poza domem; to spostrzeżenie sprawiało mu wyraźną przykrość.

Kochał swoją żonę, wtedy kiedy nie była blisko niego.

Starał się teraz mówić jej o wszystkim, ale rozmowy jakoś nie szły. Mówił, o której wraca i gdzie robił zdjęcia, kiedy się ukażą i jaki korek był na placu Wolności. Mówił, kogo spotkał i o czym rozmawiali, ale Basia, tak dociekliwa kiedyś, teraz słuchała tego wszystkiego bez zainteresowania i podejrzewał, że i tak myśli swoje.

Miał wrażenie, że słowa zaczynają służyć do tego, żeby coś ukryć. Miał wrażenie, że zaczęła go traktować, o nie, nie jak powietrze, bez powietrza nie można żyć, ale że był obok, wepchnięty wbrew sobie do innego wymiaru.

Basia była za szybą, mógł jej dotknąć, ale nie mógł jej poczuć.

Kiedyś zapytał wprost:

– Czy ty mi wierzysz?

Basia uśmiechnęła się wtedy do niego i powiedziała zdawkowo:

– Wierzę, wierzę.

Ale miał dziwne poczucie, że przestał ją obchodzić. A jednocześnie… to grzebanie po kieszeniach, otwarte koperty (myślałam, że to rachunek), otwarty kalendarz.

Przecież niczego nie ukrywał.

A jeśli ukrywał, to w trosce o nią i rzeczy nieistotne. Dla niego nieistotne.

Może małżeństwo właśnie w taki sposób ewoluuje?

Brakowało mu tamtej Basi, wesołej i ufnej.

Siedział przy komputerze i przeglądał stare płyty, porządkował i wyrzucał niepotrzebne zdjęcia. Z ekranu patrzyła na niego Basia, przyłapana oczywiście przez aparat. Basia nie znosiła, kiedy kierował w nią zoom, nienawidziła, kiedy ją fotografował, zdjęcia, które miał przed sobą, robił ukradkiem, kiedy nie widziała, i to były najlepsze jego zdjęcia. Których oczywiście nie mógł jej pokazać, bo obiecał, że nie będzie jej fotografował bez jej zgody. Nie dotrzymał słowa i lubił je przeglądać.

Może w ten sposób ludzie dojrzewają do dziecka? Jest czas na bycie tylko we dwójkę, a potem czas na scementowanie związku, na inne problemy?

Ale przecież oni nie mieli żadnych problemów.

Zamknął plik pod tytułem Fabryka Trzciny, Basia zniknęła i zmieniła się w drobne litery na desktopie.

Wyjął płytę i schował do ochraniacza. Otworzył fotoshopa i następny plik i zabrał się do obrabiania zdjęć.

Do siedemnastej musi je wysłać do redakcji, a potem przyjdzie Konrad, któremu obiecał pomóc.

Konrad stracił cały twardy dysk, a przecież pomaga się koledze po fachu, udostępni mu swój komputer.

*

Śniło jej się, że jedzie autobusem. Ludzie drzemią z opuszczonymi głowami, jest noc, choć w świetle księżyca widać krajobraz. Jest coraz bardziej zaniepokojona, bo autobus wyraźnie zboczył z drogi, nie widać żadnych pasów, żadnego asfaltu, wokół jest pustka, nie może dostrzec, co się dzieje i gdzie są, choć przytula twarz do szyby. Podnosi się z fotela, coraz bardziej przerażona, i potrząsa za ramię drzemiącą najbliżej kobietę. Kobieta podnosi głowę, jej włosy rozsypują się na boki, i wtedy widzi, że kobieta nie ma twarzy, tylko plastikową bezkształtną maskę, bez oczu, ust, jak niedoskonały manekin. Odsuwa się z przerażeniem, jej nagły ruch budzi mężczyznę tuż za kobietą, mężczyzna podnosi twarz i znowu ma przed sobą maskę, więc w panice biegnie do przodu, potrącając kolejne osoby, wszystkie z maskami zamiast twarzy, podbiega do kierowcy, jest oddzielony pleksiglasową szybą i serce jej martwieje z przerażenia, ponieważ w długich światłach autobusu widzi bagno, zielonkawe błoto, na spleśniałą powierzchnię wydostają się spod ziemi bąble pękające w zwolnionym tempie.

A więc to tak, to kwestia czasu, za chwilę koła autobusu ugrzęzną tu na zawsze i wszyscy powoli zostaną wciągnięci pod zjełczałą, chorą ziemię, autobus zapadnie się, zrobi się ciemno, błotnista breja pozalewa najpierw szyby, potem przez nieszczelności dostanie się do środka i wypełni pogrzebany autobus po brzegi. Nikt się nigdy nie dowie, gdzie i jak zginęli.

Waliła mocno w pleksiglasową szybę, bo kierowca zdawał się nie widzieć, że się zgubił, pojechał za daleko, nie rozumiała, jakim sposobem nadal utrzymują się na powierzchni bagna, waliła i waliła w szybę oddzielającą ją od kierowcy, a ludzie podnieśli maski i utkwili w niej swój bezwzrok i kierowca się odwrócił.

W plastikowej twarzy miał puste szpary w miejscu oczu.

Odwrócił się jak manekin znowu w stronę bagna.

Byli straceni.

Obudziła się z charczeniem, gwałtownie uniosła się na pościeli, żeby złapać oddech, dopiero po chwili dotarło do niej, że to tylko sen, tylko niedobry sen.

Inwentaryzacja i kontrola w jednym. Przed likwidacją! I jeszcze jak jej się przyglądają! Mogłaby, flądra jedna, ciszej wygłaszać komentarze!

– Popatrz na tę kobietę! – Jedna z tych pań mówi o niej niby szeptem, ale scenicznym.

Wie bardzo dobrze, jak wygląda.

Poza tym nie jest tu potrzebna, pójdzie w głąb, między półki, ma listę książek, które powinny tu być, ale nie ma ich na miejscu, poszuka, nie będzie słuchać komentarzy obcych kobiet.

*

– Co komu po urodzie – usłyszała Basia pewnego wieczoru.

Już od ósmej leżała w łóżku, w jej domu panowały niezmienne zwyczaje, dziecko musiało być w łóżku po ósmej, najdalej wpół do dziewiątej, i chociaż Basia miała już dwanaście lat, grzecznie mówiła dobranoc i szła do swojego pokoju. Światło musiało być zgaszone, potem mama przychodziła sprawdzić, czy Basia śpi, czasem wchodził ojciec, jeśli akurat był w domu.

Tej nocy Basia do późna pod kołdrą przy latarce czytała „Hrabiego Monte Christo”. Kiedy odłożyła książkę, w ogóle nie chciało jej się spać.

Zastanawiała się, czy miałaby dość siły, żeby latami szukać ludzi, którzy ją skrzywdzili, czy wytrzymałaby pobyt w twierdzy If i co by zrobiła z fortuną, oczywiście, gdyby była na miejscu hrabiego.

Na pewno kupiłaby od razu piękny czerwony samochód i wszyscy w klasie by jej zazdrościli i miałaby kierowcę, który by ją woził.

I wtedy zza ściany, usłyszała:

– Co komu po urodzie, no powiedz?

To był głos cioci Ireny i Basi aż ścisnęło się serce. Jak ona tak może mówić o jej mamie? Mama na pewno była ładniejsza od cioci Ireny. Była prawie tak ładna jak aktorki w filmach, tylko miała pomarszczone czoło, między oczami trzy albo cztery zmarszczki, które nadawały jej twarzy ostry wyraz. Ale jakie prawo miała ciocia Irena, żeby tak mówić? Z tym swoim kartoflanym nosem i wąskimi ustami i grubymi paluchami u dłoni, jakby pożyczonymi od innego człowieka?

I dopiero kiedy mama odpowiedziała. Basia zrozumiała, że to nie o urodę mamy chodzi.

– No wiesz – powiedziała mianowicie mama Basi – z brzydkiego kaczątka czasem wyrasta piękny ptak, a Basia ma jeszcze czas.

– Ja mówię, że to dobrze właśnie! – Ciocia Irena podniosła głos. – Ładne to głupie, a lepiej, żeby dziewczyna miała w głowie dobrze poukładane! Tylko żeby ona sobie kogo znalazła…

– To przecież jeszcze dziecko – powiedziała mama, a Basia wtuliła nos w poduszkę i starała się nie oddychać.

Naciągnęła na głowę kołdrę i żałowała, że nie śpi.

Hrabia Monte Christo nic nie jadł i nie pił, kiedy był z wizytą w domu prokuratora, ponieważ nie je się i nie pije w domu wroga. Czy gdyby ona przestała jeść i pić, rodzice zorientowaliby się, co o nich myśli?

Zastanowiliby się przez chwilę? Czy zmuszaliby ją do jedzenia? Pomyśleliby, że się odchudza. A przecież od odchudzania nie jest się ładniejszym.

Pomyśleliby, że ma muchy w nosie.

– Znowu masz muchy w nosie? – prawie usłyszała pod kołdrą głos matki.

– Panno Mary kapryśnico, rozchmurz zagniewane lico – powiedziałby ojciec, gdyby był w dobrym humorze. Bo tak mówił zawsze, jak Basia się nie uśmiechała, a on był w dobrym humorze. Czyli nieczęsto.

Jak wyjrzały – zobaczyły i nie chciały dalej spać, kaprysiły, grymasiły, żeby im po jednej dać, przypomniała jej się piosenka z dzieciństwa, którą nuciła do snu babcia.

– Grymasisz – mówiła babcia.

– Mygrasisz – powtarzała mała Basia. – Powiedz: lokomotywa. – Tata trzymał ją na kolanach i tarmosił za warkocz.

– Lomokotywa – powtarzała mała Basia.

– Moje kaczątko! – zachwycał się wtedy tatuś.

A nie zachwycał się.

Po prostu była jak kaczka. I tyle lat myślała, że to zachwyt, uwielbienie, ukochanie.

– Byleby miała poukładane w głowie.

Bybyle łamią upołakdane w wiegło.

Dotychczas Basi nie przyszło do głowy, że może być nieładna, że może się różnić, że jest inna, a najbardziej nie przyszło jej do głowy, że ciocia Irena może o tym wiedzieć.

Ale od tego wieczoru wszystko się zmieniło.

Jak duszno było pod tą kołdrą!

Kiedy mama zamykała drzwi za ciocią Ireną, Basia przewróciła się na brzuch, objęła rękami poduszkę i zacisnęła oczy. Mama mogła jeszcze wejść i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale tym razem szczęśliwie nie weszła i Basia powoli uspokajała kołatanie serca.

Widziała stada kaczek, brzydko kiwających się na krótkich nogach, widziała siebie, niemogącą oderwać się od ziemi, aż wreszcie zmęczona zasnęła.

Następnego dnia odmówiła zjedzenia śniadania.

Nie jem i nie piję w domu moich wrogów! – myślała, pilnie obserwując zachowanie rodziców. Ale mama nie odzywała się do niej ani do ojca, a jej jakby nie zauważała. Ojciec odpowiedział tylko krótkim burknięciem na jej dzień dobry i zatopił nos w gazecie, Basia chwilę posiedziała przy stole, słuchając trzaskania naczyniami, które mama gwałtownie wrzucała do zlewu, a potem podniosła się i poszła do szkoły.

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 38 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название