W Kraju Niewiernych
W Kraju Niewiernych читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Żelazny Generał, który sprzągł się z głównym konstruktem przez kryształ operacyjny, spuścił teraz ze smyczy z setkę wycelowanych wcześniej myśli. Oglądane przez dymnik, wyglądało to niemal jak eksplozja konstruktu. Czary pomknęły na wszystkie strony. Pobór mocy skoczył do ośmiu jednostek. „Jan IV" budował wokół siebie magiczne fortyfikacje.
Ułamek knota później, na telepatyczny znak Generała, urwici uaktywnili dopalacze temporalne swych zbroi i w strumieniach przyspieszonego czasu wypadli na powierzchnię planety przez otworzone w wyższym wymiarze luki w powłoce „Jana IV". Konstrukty zbroi utrzymywały w płytkim zawieszeniu swych zredukowanych Łobońskich-Kraftów, gotowe zatrzasnąć je wokół urwitów w każdej chwili, na byle ślad zagrożenia.
I znowu ten desant wyglądał przez dymnik niczym wybuch. Bluzgnęło bowiem wraz z urwitami setkami i tysiącami zaczepionych na nich czarów i klątw, aż cała okolica zapulsowała dziką plątaniną nakładających się, przenikających i wzmacniających mageonomii. Urwici, wciąż na dopalaczach, niesieni zespołami dżinnów i własnymi rubinami psychokinetycznymi, mknęli ku wyznaczonym uprzednio stanowiskom; kilku poszło prostą świecą wzwyż, by domknąć z góry kopułę straży.
Demony kryształu przeanalizowały tymczasem zebrane bezpośrednio z otoczenia informacje i oznajmiły, iż nie doszukały się żadnego fałszerstwa we wcześniej otrzymanym z magicznego zwiadu jego obrazie. Żarny polecił więc obniżyć stopień gotowości bojowej i puścił duchy na regularny zwiad po okolicy, pęczniejącą spiralą. Potem sam wyszedł na zewnątrz. Zakraca, w pełnym rynsztunku, stał przy podstawie pionu lewitacyjnego. Wyglądał jak skamieniały owad. Kodestruktor obracał mu się leniwie nad głową, szczerząc kły śmiertelnych klątw ku niewidocznym wrogom.
Wypuszczone z luków „Jana IV" samodzielne decyzyjnie letalnatory kołowały po mroczniejącym szybko niebie, niczym padlinożerne ptaki nad przyszłym pobojowiskiem; przez dymnik świeciły jasno diamentowymi sercami, od których szły sferyczne fale mortalnych czarów fizjologicznych.
Generał spłynął w trawę i stanął na szeroko rozstawionych nogach. Tupnął, jakby próbując twardość ziemi; tak się próbuje wytrzymałość podłogi w starym budynku.
– A więc – stało się.
Zakraca, skupiony na dialogu ze swym demonem, przez którego nadzorował poczynania urwitów, odpowiedział Żarnemu jakąś niejasną myślą.
Generał wciągnął głęboko powietrze; smakowało świeżą farbą i swądem gaszonego ogniska. Rozejrzał się przez dymnik. Czary przesłaniały horyzont; od śmigających w trawie poltergeistów, roznoszących po okolicy artefakty straży i walki, kręciło się w głowie. Złapał lewą dłonią czasoprzestrzeń, szarpnął i przeszedł po grzbiecie fali dwa węże w głąb cypla, nad samą zatokę. Lewitujący tu nad urwiskiem klifu urwita na widok Żarnego spłynął na ziemię.
– Generale.
– Chciałem tylko popatrzeć na morze. Morze było identyczne z ziemskim: te same fale, ten sam szum, ta sama nieskończoność i potęga natury.
– Myśli pan, Generale, że kto to jest? – spytał urwita, rozemgliwszy przyłbicę; był młodym blondynem o garbatym nosie i rudych brwiach.
– Kto?
– Oni.
– Kim by nie byli, póki co – są wrogami.
– Ale jak wyglądają, co to za istoty, co oni…
– Nie wiem. Odwiedził jeszcze kilka posterunków i w końcu wrócił pod „Jana IV".
Słońce już zaszło, wszyscy przeszli na infrawizję. Urwici, którzy nie mieli służby w kordonie straży, rozeszli się po okolicy. W świetle fosforyzującego błękitnie brzucha statku ustawiono stół i kilkanaście krzeseł. Ktoś rozpalił ognisko. Opodal zfantomizowano z pryzmatu iluzyjnego ostatni występ Ajarvianny. Półnaga elfka śpiewała pod obcymi gwiazdami niezrozumiałą pieśń w umierającym języku.
Generał usiadł przy Goulde'em.
– Zakraca pozwolił na taki piknik? – mruknął. – Skąd to się wzięło? Takie rozluźnienie w środku operacji wojskowej. To niebezpieczne.
– Bez przesady – machnął fajką kinetyk. – Przecież widzę: obłożyliśmy się takimi czarami, że Ptak z całą armią by tu nie wszedł.
– Ptak by wszedł.
Goulde zerknął na hrabiego podejrzliwie.
– Coś cię gryzie? Cóżeś taki ponury? Masz tę swoją planetę! Wiesz już, jak ją nazwiesz?
– Jeszcze się nie zastanawiałem – skłamał Generał.
Poltergeisty przyniosły z kuchni statku kolację. Dżinn gastronomiczny dopasował się do nastroju i zaserwował dziczyznę i bigos myśliwski. Zakraca przymknął oko na przemyconą beczułkę piwa. Ajarvianna skończyła śpiewać i rozpłakała się. Ktoś zaczął klaskać. Ktoś inny zanucił Żywot urwity. Generała coraz bardziej to wszystko irytowało. Bezustannie zaciskał i rozwierał swą magiczną dłoń, w rytmicznych skurczach lśniącej maszyny czarów.
– Na Boga, przecież to są żołnierze, weterani wielu bitew! – warknął. – Nikt jeszcze nie ogłosił zwycięstwa. Nie rozpoznaliśmy nawet nieprzyjaciela! Znajdujemy się na terenie tak obcym, że bardziej już nie można, szłogi od domu – a oni co? Nocną zabawę urządzają!
Goulde spojrzał nań spode łba.
– Widzę, że Kasmina nic ci nie pomogła. Te osiemset lat rzuca się jednak na umysł.
Żarny przekazał pułkownikowi obraz siwowłosego dziadka pouczającego dziecko z surową miną i palcem wzniesionym w górę.
Goulde się skrzywił.
– Powiedz lepiej, jaki masz plan.
– Plan jest prosty – rzekł Generał. – Znaleźć źródło tych wszystkich pułapek i blokad. A potem się okaże.
– Rzeczywiście, prosty. A jak właściwie zamierzasz je znaleźć?
– To tylko kwestia czasu. Duchy w końcu odbiją się gdzieś od ściany i tam uderzymy.
– Jesteś gotów z setką ludzi rozpętać międzygwiezdną
wojnę?
Generał nic nie odrzekł. Wypił piwo, przegryzł szynką i odszedł w ciemność.
Wyłączył dymnik i zablokował wszystkie niepotrzebne magiczne usprawnienia zmysłów. Słyszał teraz, jak wysokie źdźbła trawy szepczą, ocierając się mu o nogi niczym wierne psy. Zerwał jedno. Uschło mu na dłoni: w kilka knotów sczerniało i zwinęło się w ciasną spiralę. Wyrzucił. Szedł dalej; a od ziemi – wciąż szepty. Tsz, tsz, szcz. Zobaczył nad wzgórzem płaski cień na niebie. Rzucił sobie na oczy Pożeracza Światła. To było drzewo. To znaczy: nie drzewo, lecz tutejszy jego odpowiednik. Koronę miał bezlistną, całą w różowej wacie oddychającego miąższu. Nic się w nim nie poruszało od wiatru; tylko to pulsowanie gęstego różu. Generał podszedł bliżej do rośliny. Czy to roślina? Magiczną ręką dotknął pnia. Poczuł życie. Poczuł myśli. Głęboki nawis drgającej waty opadł nad Żarnym jeszcze niżej. Generał wypuścił demona. Demon wzruszył mentalnie ramionami: dym przez palce. Niby-drzewo oddychało. Generał odstąpił. Nie moje życie, nie moja śmierć. Ono też cofnęło fałdę różu. Czy chciałeś, jak ja, jedynie dotknąć i zbadać nieznane? Czy też chciałeś mnie zabić, połknąć, zniszczyć? Jesteś moim wrogiem? Co? Uśmiechnął się; miąższ pulsował. Generał zdezakty-wował Pożeracza Światła, noc ponownie zaćmiła mu wzrok. Przysiadł na ciepłej ziemi, w ostrej trawie, kilkanaście łokci od grubego pnia. Wiatr o nieprzyjemnym zapachu obmywał mu twarz. Zaciśnięta pięść cienia urągała niebiosom. Nienawidzisz mnie? Mhm? Nienawidzisz? Lecz co warta twoja nienawiść, jeśliś tylko drzewem?
.
Była to masakra. Tak się miażdży insekty między palcami. Aż do początku drugiej ćwierci knota, kiedy to włączył się Żelazny Generał. Wówczas masakra trwała dalej – odwróciły się natomiast gradienty śmierci. Lecz przez tę pierwszą jedną czwartą knota ataku wyglądało to na absolutną klęskę. Obruszone na magiczne zapory „Jana IV" potęgi czarów były tak olbrzymie, że w statku popękały wszystkie cztery kryształy operacyjne; uwolnione niespodziewanie demony tylko powiększyły chaos.
Piętnastu z osiemnastu urwitów pełniących akurat straż na brzegach ochronnego bąbla zostało spalonych do wolnej plazmy, zanim w ogóle zorientowali się, co się dzieje. Dżinny bojowe nieprzyjaciela weszły na klinach kilkunastopiętrowych klątw rewersyjnych o wspomaganiu równoległym trzech niezależnych układów żywych diamentów, nieprzerwanie ssących z serca gwiazdy jej gorącą krew. Natomiast czwarty układ żywodiamentowy ofen-sorów zawiesił funkcjonowanie swych klątw wymiany termicznej i transmitował punktowo przed intruzyjne szpice czysty żar słońca. Przed takim atakiem powinny urwitów obronić algorytmiczne reakcje klątw ich zbroi, wchodzących automatycznie w tryb maksymalnej akceleracji temporalnej i full-bilokujących właścicieli probabilistycznym rozrzutem w krzywe dookolne przestrzenie, otworzone wcześniej dla ich natychmiastowej ucieczki. Powinny; nie obroniły: wpychające się za dżinnami konstrukty inwazyjne uderzyły już sześciowymiarowymi zarodniami pól chaosu, mocą zasysaną przez żywe diamenty rozwijając je w ciasne macierze entropijne. Czary urwitów skisły. Niektórych, już w postaci plazmy, bilokowało gdzieś poza horyzont. Dżinny na klinach gorących konstruktów weszły w defensferę statku jak w masło.
W tym momencie pracowały już na najwyższych obrotach wszystkie reaktywne klątwy obronne konstruktu „Jana IV" – to znaczy te, które nie wymagały stałego nadzoru kryształów operacyjnych. Poszedł bój na czystą magię; infernalne ognie gwiazdy, obracane w zimną energię, spływały na pole bitwy rwącymi strumieniami. Natężenie skoczyło wyżej bariery N'Zelma i żywe diamenty wywichnęły się w swych obejmach. Ich rezonans otworzył nad półwyspem z setkę tak zwanych „czarów skażonych", powstałych z bezmyślnych permutacji elementów prawidłowych formuł. Zaczęły więc odwracać się na niebie i ziemi kolory, negatywowały się obłoki i słońce; perspektywa już na wyciągnięcie ręki sprawiała wrażenie spaczonej wielką skazą w grubym szkle teleskopowym; powstały wiatry, wichury – huragany! – wyrywające z gleby owe różowe drzewa wraz z korzeniami; szły przez powietrze fale dźwięków o różnych częstotliwościach, załamywane na obszarach obniżonego ciśnienia, gdzie pruły się szwy międzywymiarowe i grawitacja kruszyła kamienie. Dwóch urwitów zginęło właśnie w ten sposób, rozerwanych na części.
Reakcja reszty obrońców była, oczywiście, wolniejsza od reakcji konstruktu „Jana IV" – nawet pomimo ich maksymalnego przyspieszenia temporalnego. Niewiele mogli zrobić. Dymniki bojowe ukazywały ich zmysłom chaos tak potężny, takie poplątanie czarów wroga, statku i letalnatorów oraz masy czarów „spudłowanych", niczyich mageowariacji na temat zniszczenia – że po prostu nie byli w stanie samodzielnie włączyć się do boju. Pozbawieni wspomagania demonów kryształów operacyjnych, zdać się musieli na swoje dżinny i klątwy rozpoznawcze: osobiste oraz artefaktyczne zbroi. Jednakże macierze entropijne rozwinięte przez konstrukty inwazyjne wgryzły się już w najpierwotniejsze struktury nie zaimpregnowanych nań czarów i teraz owe erodujące klątwy tylko potęgowały istniejące zamieszanie. Niektóre wskazywały urwitom jako wrogów ich towarzyszy; w ułamku knota wybuchały i gasły bratobójcze walki. Kolejne siedem trupów. Zaczęły erodować letalnatory; ponieważ na razie nie pokazał się ani jeden prawdziwy, materialny wróg, wszystkie obiekty rozpoznawane przez mageoalgorytmy letalnatorów jako żywe były ciałami imperialnych urwitów i w nie też uderzyły. Następnych dwunastu urwitów skonało więc od nagłego spopielenia w ich żyłach krwi, zamrożenia mózgu, rozpuszczenia w osoczu toksycznej dawki hormonów, zgnicia wątroby i serca.