Lalande 21185

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalande 21185, Зайдель Януш Анджей-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalande 21185
Название: Lalande 21185
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 303
Читать онлайн

Lalande 21185 читать книгу онлайн

Lalande 21185 - читать бесплатно онлайн , автор Зайдель Януш Анджей

Lalande 21185 – pierwsza powie?? science fiction autorstwa Janusza Zajdla z 1966, opublikowana roku przez wydawnictwo Nasza Ksi?garnia.
Tytu? pochodzi od nazwy gwiazdy. Lalande 21185 jest jedn? z najbli?szych S?o?cu, niewidocznych gwiazd; znajduje si? w gwiazdozbiorze Wielkiej Nied?wiedzicy.
Projektantk? ilustracji do powie?ci i pierwszej ok?adki jest Teresa Wilbik.
Opis fabu?y
Ziemska ekspedycja podr?zuj?ca w kosmosie trafia do innego uk?adu s?onecznego. Tam bada dwie planety co do kt?rych istnieje prawdopodobie?stwo, ?e b?d? mogli na nich mieszka? ludzie. Opr?cz opisu ich przyg?d, ksi??ka zawiera przemy?lenia autora na temat eksploracji kosmosu i rozwa?ania o etycznej stronie takich przedsi?wzi??.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 42 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

To znaczy, na Ziemi ważyłby, bo na Deimosie nie ważył prawie nic. Otóż wła-

śnie ten przemiły grubas mi się przypomniał, gdy zobaczyłem te ociężałe stwory.

Zaproponowałem, by na jego cześć nazwać je bolotami. Dobra nazwa?

— Doskonała! — zaśmiał się Atros. — Należy się Bolotowi upamiętnienie na wieczne czasy. . . Postarajcie się zebrać jak najwięcej danych o tych. . . bolotach.

To będzie miało duże znaczenie.

Ted przysłuchiwał się tej rozmowie z drugiego końca kabiny łącznościowej, od pulpitu kontroli samopasów. Nie wiedział, jak wygląda parasol, a trylobita też nie widział. Nie potrafił sobie zatem wyobrazić bolota. Postanowił zapytać kogoś, co to jest parasol. . .

— Wydaje się nam — ciągnął Pollo — że boloty są roślinożerne. Stado, które napotkaliśmy, liczyło kilka sztuk. Nie próbowały nas atakować, nawet się nami nie zainteresowały. Z inteligencją u nich, zdaje się, nietęgo. Chciałem upolować jednego i zrobić sekcję, ale Igen się sprzeciwił; powiedział, że będzie na to czas później. Tai natomiast odgraża się, że potrafi zrobić pyszny befsztyk z bolota.

Ofertę, ma się rozumieć, odrzuciliśmy. . .

Ledwie zamilkł głos Polla, zabrzęczał wywoławczy sygnał grupy oceanicznej.

Zgłaszał się Max.

— Wyszliśmy z zanurzenia o sto kilometrów od wysepki, gdzie pozostawili-

śmy „Suma”. Za godzinę, gdy zbiorniki wypełnią się ciekłym tlenem, zanurzamy się z powrotem. Przekazuję dane oceaniczne.

Tu nastąpiła seria sygnałów kodu, tak szybka, że najwprawniejsze ucho nie potrafiłoby ich rozróżnić. Maszyna przyjęła je jednak bez mrugnięcia „magicz-nym okiem”, którego światło oznaczało: „Wszystko zrozumiano”.

— A teraz niespodzianka — podjął Max tak tajemniczo, że Atros, Ted i Anna spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem. — Na głębokości dwóch tysięcy me-trów, w mule dennym, znaleźliśmy przedmiot, który może być szczątkiem sondy głębinowej, a z całą pewnością nie jest dziełem przyrody. Badamy to obecnie do-kładnie. Przeszukaliśmy jeszcze raz dno w okolicy.

Atros zamyślił się. Max już dawno skończył, a dowódca trwał w upartym milczeniu. Potem, jakby zbudzony nagle, spojrzał na Annę i rzucił z uśmiechem:

— No, teraz tylko brakuje, żeby łącznościowcy wystąpili z jakąś niespodzian-26

ką!

— Żałuję, ale nie możemy służyć rewelacjami — powiedziała, rozkładając ręce. — Od jutra zaczniemy nadawanie i nasłuch na krótszych pasmach. Może to da jakieś rezultaty. . .

— Nie martw się! — pocieszył Annę dowódca. — Na dziś mamy i tak dość rewelacji. Ted, co słychać u samopasów?

Ted, który siedział tyłem do pulpitu sterującego automatami terenowymi, od-wrócił się i sięgnął do klucza sygnałowego.

Ręka zamarła mu w pół drogi. W szeregu światełek kontroli zwrotnej brakowało jednego.

— Czwórka nie odpowiada! — krzyknął. — Przed minutą było jeszcze wszystko w porządku.

Atros rzucił okiem na tablicę, a potem sięgnął po mikrofon.

— Edi Satt, do kabiny radiowej! — zawołał.

Edi przybiegł natychmiast. Kilkoma dotknięciami miernika sprawdził stan tablicy kontrolnej.

— Tu wszystko w porządku. Awaria musiała nastąpić w samym automacie.

— Nadajnik?

— Niemożliwe. Wszystkie obwody są dublowane, zasilanie również. . .

— Więc? — dopytywał się Atros niecierpliwie. Edi wyprostował się i spojrzał

na dowódcę.

— Wygląda na to — powiedział powoli — że automat został zniszczony, wy-

łączony lub. . .

Edi zamilkł, wpatrując się nieruchomo w tablicę. Bez słowa wyciągnął dłoń w jej kierunku.

— To już zupełnie wyklucza możliwość przypadku. . . — powiedział cicho.

W rzędzie światełek kontrolnych brakowało d w ó c h. . .

— Więc. . . coś albo ktoś. . . świadomie lub nie, poluje na nasze automaty? —

powiedział Atros, chwytając mikrofon. — Nie możemy dopuścić do zniszczenia następnych. Uwaga! Ogłaszam pogotowie pierwszego stopnia. Wszyscy do mnie.

W ciągu kilku minut kabina radiowa zapełniła się. Dowódca krótko wyjaśnił

przyczynę alarmu.

— Jeśli nie pośpieszymy tam natychmiast, możemy stracić resztę samopasów.

— Sądzisz, że to jakieś żywe istoty dobrały się do nich? — zagadnął Lon ostrożnie.

— Nic nie sądzę i nie zamierzam bawić się w zgadywanie. — Atros był nieco podenerwowany. — Przygotować pełzaki, za kwadrans wyruszamy śladem automatów. Ewa i Ted zostaną w bazie, tu najbezpieczniej. Nie wiadomo, jak długo potrwa ta wyprawa. Zaopatrzenie należy zabrać na trzy dni.

Gdy Ted usłyszał, że dowódca nakazał uzbroić pojazdy w miotacze, zupełnie stracił humor. Takie polowanie ma się odbyć bez niego! W bazie musiały pozostać 27

co najmniej dwie osoby, to jasne. — Ale dlaczego właśnie on?

— Ekspedycja karna? — zagadnął Edi dowódcę domyślnie.

— Nie pleć głupstw! — zgromił go Atros. — O żadnych działaniach zaczep-nych nie ma mowy. Nie przyjechaliśmy tu na podboje planet! Mamy tylko zabezpieczyć nasze automaty i zbadać przyczynę uszkodzeń.

Teraz do was — Atros zwrócił się do Teda. — Na czas naszej nieobecno-

ści dowodzisz bazą. W razie wątpliwości szukaj informacji w pamięci Centinu.

W ostateczności alarmuj pełną mocą nadajnika, będziemy na ciągłym nasłuchu.

Nie chciałbym jednak, byśmy musieli się z wami łączyć w czasie drogi, to wymaga rozwijania radiostacji. Myślę, że poradzicie sobie sami.

Nominacja pocieszyła trochę Teda.

— W porządku, dowódco! — powiedział przybierając tak poważną minę, że Ewa musiała się odwrócić, żeby nie parsknąć.

Kolumna pojazdów ruszyła na zachód, a Ted pogrążył się w lekturze instrukcji bezpieczeństwa. Tak się wczuł w swą rolę komendanta bazy, że mimo woli snuł

już marzenia o swych bohaterskich czynach. Niebezpieczeństwa wprawdzie na razie nie było widać, ale niewytłumaczone zamilknięcie samopasów dawało pole do domysłów i przypuszczeń.

Rozmyślania przerwała mu Ewa przypomnieniem o kolacji. Kolacja by-

ła zresztą umowna, bo wypadała akurat w połowie krótkiego orfijskiego dnia.

Względy zdrowotne nakazywały zachowanie dwudziestoczterogodzinnego cyklu dobowego, choć na Orfie doba trwała czternaście godzin.

Kolację jedli w milczeniu. Ted z oczami utkwionymi w talerzu przeżywał dalej swe wspaniałe przygody.

Gdy w pewnej chwili podniósł wzrok znad nakrycia, dostrzegł obok talerza Ewy jakiś mały, włochaty kłębuszek.

— Co to jest? — spytał, wyciągając rękę, lecz Ewa ukryła w dłoni kosmatą kulkę.

— Maskotka. . . — powiedziała niechętnie, opuszczając oczy i przytulając do twarzy owo puchate „coś”.

— Pokaż! — nalegał Ted. — Przecież ci nie zabiorę!

Z wahaniem rozchyliła palce. To był maleńki, kudłaty pluszowy miś!

— Przedstaw się, misiu — powiedziała.

— Ojejej! — zaśmiał się Ted. — A ja myślałem, że już z tego wyrosłaś. . . Nie wiedziałem, że jeszcze masz zabawki.

— To moja jedyna prawdziwa zabawka. Innych nigdy nie miałam. Tego misia dostałam od mamy, kiedy byłam jeszcze zupełnie mała.

— Niewiele od tego czasu wydoroślałaś — zakpił Ted. — No, no! Zostawiono mnie w bazie z dziecięcą załogą!

28

— Powiedziałam ci, że to maskotka! — powiedziała Ewa urażona.

— Ale. . . do czego ona służy?

— Jak to: „do czego”? Po prostu: jest. A ponadto przynosi szczęście.

— Ty w to wierzysz?

— Maskotki przynoszą szczęście tylko tym, którzy w to wierzą. Zapytaj Maxa.

On ma świnkę przy kluczu do uruchamiania silników „Suma”. O nim chyba nie powiesz, że jest dziecinny? A jednak ma świnkę, na szczęście. . . Nie tylko zresztą on. Tu każdy coś ma, coś z Ziemi. Dla ciebie to zaraz wszystko musi być „do czegoś”! Lon na przykład ma takiego maleńkiego, białego słonia. Poproś, to ci pokaże. On mówi, że mu to przypomina Indie.

— Dziwactwa. . . — mruknął Ted, wzruszając ramionami. — Jakiś tam kawa-

łek szmatki. . .

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 42 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название