-->

Czarne Oceany

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czarne Oceany, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czarne Oceany
Название: Czarne Oceany
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 174
Читать онлайн

Czarne Oceany читать книгу онлайн

Czarne Oceany - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.

W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 73 74 75 76 77 78 79 80 81 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Tylko co bliższych AGENTÓW widział wyraźniej, tych z wewnętrznego kręgu. Bo już nawet nie przechodniowiów, nie miejscowych dzikusów – diabeł zajmował się nimi rękoma zwiadowców i straży zewnętrznej. Tego Nicholas nie był w stanie zobaczyć, nie grzebiąc w sensoriach przejętych zwierznic, na co nie miał wielkiej ochoty. Szli, on, AGENT1 i olbrzym z Mariną na rękach, w bąblu bezludnej przestrzeni, dodatkowo kryci kobiercami miejskich cienipółcieni, bo diabeł wybierał zawsze przejścia najciemniejsze, uliczki najwęższe, zapomniane przez Boga i ludzi pasaże, kaniony bezokiennych murów, podnóża betonowych stoków, gdzie tylko śmiecie i smród uryny.

Mimo to noc cieszyła Hunta. Że nie musiał mówić, że nie musiał słuchać słów cudzych, że niczyj wzrok go nie wiązał, niczyja myśl nie deformowała. Od przejętych zwierznic bowiem nic nie odbierał, a w każdym razie nic, co wychodziłoby od razu na powierzchnię, wyjąwszy sporadyczne kwanty doznań fizjologicznych. Ci ludzie, jak rozumiał, zostali raz i na zawsze, całkowicie złamani przez myślnię i teraz tylko wchłaniali wszystko niczym psychomemiczne gąbki, automatycznie – i bez sensu -wykonując, co tylko obsunęło się im w neurostruktury egzekutywne. MoP blokował im te rozkazy i narzucał własne. Niemniej nic nie wskazywało, iż zwierznice w ogóle zdają sobie sprawę z faktu, że ich ciała zostały wzięte w niewolę.

Tylko AGENT1, bo on przecież zwierznica nie był, mocniej zaburzał myślnię. Hunt przelotnie dojrzał się w jego wyobrażeniu, w następstwie czego przesunął go kilka metrów w przód. Co innego – patrzeć czyimiś oczyma; co innego – widzieć jego wersję świata.

Od Mariny szły tylko rzeczy złe. Spalała się na stosie i podrzynała gardło Vittoria, i tym podobne. Świadomie omijał ją wzrokiem, by nie otwierać kanałów skojarzeniowych. Więc kiedy wreszcie przyjrzał się jej dokładniej w kolejnej strefie księżycowo-reklamowego blasku z sykiem wciągnął przez zęby powietrze.

Nano ją rozkładało. Ciało utraciło pamięć formy. Najwyraźniej części funkcji RNAdycyjnych nie dało się zablokować i błyskawiczny rak przetwarzał teraz organizm Vassone w bezcelową wypadkową form preprogramowanych. Pierwsza zapomniała się twarz (a może po prostu tu każda zmiana była o tyle bardziej widoczna) i oblicze Mariny stanowiła obecnie ohydna maska spotworzonych kości i mięśni, elefantyczna karykatura ludzkiej fizjonomii. Podobnie wypoczwarzał się cały kościec. Asymetryczne odrosty wymuszały trwałe wygięcie kończyn w jakieś absurdalne kształty: ręka za plecy, druga w bok, niczym ułamane skrzydło, nogi natomiast artretycznie podkurczone, kręgosłup w skoliotyczny łuk. Nie mógł na to patrzeć. Zanim pomyślał, wyciągnął Mood Editora i wyciął potwór-Marinę. Fenoazjata szedł odtąd z pustymi rękoma, opuszczonymi wzdłuż boków.

Cóż z tego, obraz pozostał, głęboko odbity w pamięci. Szpital! Trzeba ją zdiagnozować, oczyścić organizm, może jeszcze się uda…

Nie spytał diabła o prognozy, bo ten na pewno dałby najgorsze. Spytał go natomiast o najbliższe centrum medyczne.

– Klinika dla bezrobotnych dzikusów, panie, placówka Fundacji Cięło. Oczywiście niski standard, nie należy do żadnego medykatora, oni tutaj nie mają przecież ubezpieczeń.

– Co to za Fundacja Cięło?

– Stara filantropia narkokompanii.

– A, tak. – Rzeczywiście, narkoprzemysł od początku był największym donatorem przedsięwzięć charytatywnych w Ameryce, szczególnie dużo wykładał na medycynę non-profit. Stanowiło to jeden z filarów nieustającej ofensywy memetycznej, inżynierowie najęci przez potentatów rynku stymulatorów chemicznych wytrwale pracowali nad odwróceniem trendów skojarzeniowych.

Klinika imienia Matki Teresy mieściła się w budynku byłej szkoły, obok ostało się jeszcze boisko do koszykówki-Co prawda ostatnie szkoły publiczne zamknięto dopiero kilka lat temu, lecz te w miejskich strefach „pierwszych trzech czwartych" padły na samym początku, ledwo weszła w życie Ustawa o Edukacji Niebezpośredniej – i prócz tego boiska niewiele przypominało o poprzednim przeznaczeniu budynku.

Teoretycznie dzieci dzikusów powinny otrzymywać równoważne wykształcenie dzięki bezpłatnym kanałom oświatowym, lecz wszyscy wiedzieli, że rodzice nie egzekwują tego obowiązku. Cóż, innego wyjścia nie było: budżet, ku zaskoczeniu większości kongresmenów, okazał się jednak posiadać granicę wytrzymałości na rozciąganie; a dzieci nie głosują. Zresztą – jakie dzieci głosowałyby za szkołą?

We wszystkich oknach kliniki paliły się światła – Hunt to widział, bo miał z każdej jej strony przynajmniej po jednym AGENCIE. Nad głównym wejściem płonęło holo animacji przestrzegającej przed ulicznymi zgromadzeniami. Na drzwiach nasprayowano: POSTRZAŁY OD BOISKA. Strzałka wskazywała w kierunku uchylonych wrót sali gimnastycznej. W szczelinie ktoś stał i palił papierosa.

Tam w środku musi być sporo ludzi, dumał Hunt. Chorzy, zwierznice. (Co oni robią ze zwierznicami?) Nie ma sensu samemu wchodzić, każdy szpital z pewnością posiada kilka starych, mocno zakorzenionych roślinnych monad cierpienia i smutku.

Diabeł podał mu mapę, Nicholas sprawdził rozstawienie AGENTÓW. W dwóch ciągach koncentrycznych okręgów otoczyli oni klinikę oraz kryjówkę Hunta: wrak autobusu zaparkowany na prawym boku po drugiej stronie boiska. Kręgi zachodziły na siebie właśnie na tym boisku, ale ono było ciche, ciemne, puste, Władca Marionetek za radą Lucyfera przezornie trzymał swą armię w cieniu, Zbytek ostrożności, bo niby po czym miałby jakiś szwendający się nocą po tej zapuszczonej okolicy tubylec rozpoznać stan umysłów owych mężczyzn i kobiet? jakim cudem spostrzec zależności? Istniały one tylko w OVR oraz na poziomie myślni. Zresztą wszyscy zaczajeni w mroku AGENCI naliczyli w Strefie w sumie wszystkiego czworo dzikusów, w tym jedną prawdopodobną zwierznice, która najpewniej zaraz pójdzie pod chętny pysk Trupodzierżcy; z czego w kręgu wewnętrznym tylko tego palacza.

Hunt oddał Lucyferowi mapę (zdaje się, że była wykreślona na wyprawionej ludzkiej skórze). Usiadł w kącie autobusu, tuż pod stanowiskiem kierowcy, złapał ikonę MoP-a, wcisnął ją sobie do ust (była duża, lecz krucha, miała smak papieru), po czym połknął. Metallica zagrzmiała z wnętrza kości (End of passion play, crumbling away, Tm your source of self-destruction!).

Wciągnął głęboko powietrze. Wchodzili. Ja – ja – ja -ja -ja – i ja. Zobaczył go podrzemujący w kącie poczekalni nierzeźbieniec, oryginalny Latynos, i podniósł wrzask Hunt wycelował w niego śrutówkę i przyłożył palec do ust. Cii. Latynos (sanitariusz chyba, albo sprzątacz) zamilkł. Hunt sprawdzał recepcję i sąsiednie pomieszczenia. Podczas gdy -Hunt podszedł do mężczyzny palącego nikotynowca w półuchylonych drzwiach do sali gimnastycznej, obecnie centrum urazowego dla niecelnie ostrzelanych gangsterów, boisko w takich razach służyło zapewne za parking.

Mężczyzna, chyba rzeźbiony, fenoeuropejczyk, gdy spostrzegł broń, odrzucił i przydeptał gasnącego peta. Był w szarym kitlu z logo Fundacji Cięło na piersi. Nie ogłaszał natomiast przynależności do żadnej korporacji jurydycznej.

– Słucham.

– Chciałbym mówić z kierownikiem kliniki. Lekarz wskazał na ścianę obok, na fluorescencyjne graffiti.

– Seledynowy Książę.

– Tak?

– Nie widzisz? Jesteśmy lennikami Seledynowego. -Cóż, są jurydykatorzy i jurydykatorzy.

– Bardzo się cieszę. Chciałbym mówić z kierownikiem. Lekarz ponownie spojrzał na pistolet w prawicy Hunta.

– Nie dostaliśmy zapowiedzi.

– Co?

– To nie zrobi dobrego wrażenia. Mogłabyś trochę przemyśleć swoją decyzję. Inaczej wyjdzie z tego osobista wendeta, Książę cię wyświerczy.

Hunt cofnął się na moment wraz z oddechem, do płuc, przepony. Zerknął na zewnętrzny skan AGENTA17. Była to pokryta tatuażami nastoletnia dzikuska o napompowanych piersiach i podhodowanych mięśniach nóg. Mulatka srebrne włosy, ciuchy moro, nieco sponiewierana, krwiak na skroni.

Wrócił wraz z oddechem.

– To pan jest kierownikiem – rzekł. – Nie przyszedłem pana zabić. Potrzebuję pomocy. Jak dobre ma pan wyposażenie?

– To nie wygląda tak groźnie. Może pęknięcie czaszki i wstrząs mózgu. Mogłabyś…

– Dysponujecie N-spinakiem 200 lub 300? – Co? Tak. Co ty…

Na to wybiegli z narożnego cienia AGENT3 i AGENT l. Lekarz głośno wciągnął powietrze, niezdolny do oderwania oczu od torsu fenoazjaty.

– Co jej się…

– Pan prowadzi, doktorze. Szybko.

Ostatecznym argumentem okazał się chyba ergokarabinek w rękach AGENTA1 i wszechobecne na jego czarnym odzieniu nadruki „SWAT". Doktor najwyraźniej usiłował wyciągnąć jakieś spójne logicznie wnioski, lecz w ramach posiadanych przez niego informacji rzecz była niewykonalna. Poddał się więc nieznanemu (najrozsądniejsza reakcja w tej okolicy) i skinął na całą czwórkę obcych. Hunt postąpił za nim, jednocześnie – Niszczył Hunt sieć kliniki i odłączał jej serwery. Widział (on – on – i on) w sumie czworo pracowników filii Cięło, wszyscy (minus kierownik) nierzeźbieni. Zdarł z nich telefony. Jeden próbował nawet protestować, przeszkodzić Huntowi, lecz na to wszedł AGENT uzbrojony (diabelska synchronizacja!) i odpędził pielęgniarza. Klinika została spacyfikowana.

Pacjenci bowiem – co do jednego pogrążeni byli w głębokim śnie, podłączeni przez żylne wenflony do autodozymetrów. Zresztą wszystkich pacjentów naliczył zaledwie pięcioro, z czego tylko jeden nie znalazł się w klinice na skutek postrzału. Ten bowiem – ta – przybyła tu, by urodzić. Zajrzał do wnętrza salki, gdzie czekała porodu, monitorowana przez maszyny tak stare, że wymagające oddzielnych ekranów ciekłokrystalicznych. Ona też spała, Wydęty nagi brzuch, o skórze niebezpiecznie napiętej. Zwierzęca obsceniczność sceny skruszyła w Huncie solne kryształy estetyki, skrzywił się, cofnął. Co dopiero, gdy zacznie rodzić… Jeszcze tylko tu, w strefach dziedziczne go bezrobocia, inkub bywa luksusem, a prenatalna stery lizacja kwestią tabu. Zezwierzęcone tak dzikuski często przemykają do dzielnic NEti, widuje sieje tam żebrzące z demonstracyjnie obnażonymi brzuchami i wyciągniętymi prosząco dłońmi z naciągniętymi rękawicami transferowymi.

– Przyszło takie zalecenie z CDC – tłumaczył lekarz w odpowiedzi na pytanie Hunta – żeby ich wszystkich jak najdłużej trzymać w letargach bezsennych, że to pomaga. A kogo tylko się da – odsyłać precz; zwłaszcza tych odmóżdżonych. Szpitale przecież, centra pierwszej pomocy – to są miejsca, gdzie stłoczenia wielu ludzi na małej przestrzeni uniknąć się nie da. Musieliby je zamknąć. Więc… Ale od was jakoś nie czuję. Co? Dlaczego? Tylko on. I trochę ona… To była kobieta, prawda?

1 ... 73 74 75 76 77 78 79 80 81 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название