-->

W Kraju Niewiernych

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу W Kraju Niewiernych, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
W Kraju Niewiernych
Название: W Kraju Niewiernych
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 182
Читать онлайн

W Kraju Niewiernych читать книгу онлайн

W Kraju Niewiernych - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 99 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Co znowu?

– Nic.

Zarządzenie Zwiadu nakazujące dokonywać przerzutów tuż za terminatorem, po ciemnej stronie, miało wielu przeciwników, nic lepszego jednakże jak dotąd nie wymyślono. Początkowo preferowano strzały w świt, lecz ułomność tej procedury, wykazana podczas penetracji Ziemi Ziem, spowodowała zmianę pory. Teraz przerzucano Zwiadowców w wieczór, dając im całą noc na rozpoznanie terenu i przygotowanie do wyprawy. Przerzuty w dzień wykluczono. Było to zarządzenie ze wszech miar rozsądne, jednakowoż Zwiadowcy klęli je regularnie: musieli przezeń nocować po podobnych tej leśnych dziurach.

Jeden z żołnierzy – sierżant Calver, jak go nazywał major – wspiął się na głazy i umieścił tam niewielki analizator KTZ, który miał za zadanie strzec ich obozowiska. Dane przezeń przekazywane pojawiały się na Indeksie Cruetha, ilekroć opuścił on lewą powiekę.

Major ustawił jeszcze miniprojektory holografiku maskującego, po czym, wraz ze swymi podwładnymi, rozpłynął się w ciemności.

Celiński westchnął i zblokował gadałkę na zamkniętą rozmowę z Praduiga.

– Słuchaj, Lopez, może mi wreszcie powiesz, dlaczego się zgodziłeś na ten idiotyzm. Dunlong ma w aktach jakiegoś haka na ciebie czy co?

Lopez spojrzał nań jak na wariata.

– No powiedz – naciskał Celiński. – Dlaczego?

– Wiesz, czym się zajmuję? – spytał Praduiga po długiej chwili, zapaliwszy hantyjskiego bezdymnego; poczęstował papierosem Janusza, ale ten odmówił.

– Nie, dzięki. Mhm… psychologią, prawda?

– W dużym skrócie. Ty rozszyfrowujesz świat, ja rozszyfrowuję ludzi. Znając różnice pomiędzy naszą a ich Ziemią, określam różnice między nami a nimi. I na odwrót. Dlaczego ten człowiek poderżnął Zwiadowcy gardło? Bo nieszczęśnik usiadł w tym sanktuarium po jego lewej ręce, ubrany na czarno. A dlaczego nie powinien? Bo ileś tam lat temu… i tak dalej. Rozumiesz? Rozkładam ludzi na czynniki pierwsze: na przeszłość, na to, co przeżyli i czego nawet ich przodkowie nie pamiętają. To się nazywa wpływ środowiska – ciągnął z goryczą Lopez – historii, kultury, obyczajów. Nie robisz czegoś, bo chcesz to zrobić, lecz dlatego, że tak chciała przeszłość, że w ten sposób ułożyły się w tobie wspomnienia, że tak zagrał na tobie świat. Determinizm, ot co. Gdybym jeszcze znał podkład genetyczny – a przecież każdy z nas jest jedynie odwzorowaniem, rozwinięciem swego DNA, niezależnie od tego, czy potrafimy go odczytać, czy nie – gdybym więc znał i ów podkład, całego człowieka miałbym już zamkniętego w ciągach rozkazów przeznaczenia. Nie mamy wolnej woli; tak samo nasze poczynania analizowano by jako efekty tego, co zapisano w naszych umysłach i komórkach naszego ciała, gdybyśmy to my byli obiektem inwazji. A ja robię to na obcych Ziemiach. Nie człowiek, lecz maszyna. Poznając program, według którego działa, poznaję programistę: świat. – Lopez zaśmiał się do Księżyca, co na moment wypłynął zza chmur. – Sądzisz, że kim Ja jestem? Też marionetką. Sznurki… Pociągnął Dunlong za odpowiednie i oto rezygnuję z urlopu, oto gnam na obce światy. Sądzisz, że kim t y jesteś?

– Nie wiem. Człowiekiem, sobą, Januszem Celińskim. Tak myślę – odparł Janusz, absurdalnie ostrożny w obliczu takiego Lopeza.

– Aha. Ale dlaczego tak myślisz? Celiński prychnął, mimo wszystko zirytowany.

– Nie powiedziałeś mi, czemu się zdecydowałeś na tę wyprawę – zmienił temat.

– Ja zdecydowałem?

– Nie wykręcaj się. To prymitywne tłumaczenia, tak usprawiedliwiają się przed sądem mordercy. Lopez wzruszył ramionami.

– Nie, nie wiem, naprawdę. Może dlatego, że wciąż mam nadzieję, iż znajdę gdzieś taki cudowny, zwariowany świat, na którym człowiek byłby człowiekiem, a nie robotem; nie wiem. – Praduiga uśmiechnął się lekko, przekrzywił głowę, machinalnym ruchem schował do kieszeni dogaszonego peta bezpopielnego papierosa; przymknął oczy, jakby upity krystalicznym nocnym powietrzem. – Ja w człowieka już po prostu nie wierzę.

6.

– Co to?

– Komar, cholera.

– Myślałem, że rano komary nie gryzą. – Pobożne życzenia.

– Śmierć komarom.

– Śmierć!

Płask.

Szli przez jedną z kamienistych równin Andaluzji, słońce malowało długie i głębokie ich cienie. Na Ziemi Stalina zieleniłyby się tutaj owe słynne hiszpańskie winnice – to jednak nie była Ziemia Stalina i nawet nie wiedzieli, czy ewentualni tuziemcy nazywają te tereny Andaluzją.

Ubiory, które mieli na sobie, chroniły od zimna i upału, licznych rodzajów promieniowania – mogły służyć setkom przeróżnych celów, tak zostały zaprojektowane; ich celem podstawowym jednakże było umożliwienie Zwiadowcom przystosowania się do jakiejkolwiek mody – czy jej braku – panującej na penetrowanej Ziemi. Z ich części można było uzyskać ponad trzysta kombinacji. Tymczasem jednak ta ich funkcja nie miała zastosowania: Crueth pokrył grupę ruchomym holografikiem. Nie zrobiłby tego, gdyby istniało uzasadnione przypuszczenie, że cywilizacja, jaką mają szpiegować, może się na tym poznać – wówczas bowiem istotnie za nikogo innego prócz szpiegów nie mogliby ich wziąć.

– Na godzinie piątej, sto metrów nad ziemią, sześć kilometrów – zameldował nagle sierżant Ho, ponuroślepny paker o lekko orientalnych rysach, wyższy i od Cruetha.

– Nie wiem, co to jest, sir – mówił, wytężając swój sztucznie sokoli wzrok. – Nie widzę skrzydeł. Nie widzę śmigieł. Nie widzę dysz ani smugi odrzutu. Nie widzę ciepła żadnego systemu napędowego. Prędkość stała, w granicach półtora Macha. Minie nas w odległości czterech i dwie trzecie kilometra. Dokładne dane rzucam panu na Indeks.

Indeksem nazywali niematerialny trójwymiarowy ekran „unoszący" się przed ich oczyma, a istniejący tylko w ich umysłach, działający zaś na zasadzie analogicznej do zasady działania popularnych zegarków widmowych, również nieistniejących, zaledwie „symulowanych", a w dowolnej postaci widzianych przez użytkownika, gdy tylko przymknął on lewe czy prawe oko.

Crueth dał znak, by grupa nie zatrzymywała się ani nie zmieniała tempa.

– Nie rejestruję działania żadnych aktywnych systemów celowniczych – kontynuował Ho. – Albo nas nie zauważył, albo ignoruje, albo pozostaje przy systemach biernych.

Obiekt po chwili zniknął za horyzontem.

– Co to było, Crueth? – spytał Lopez.

– Słyszał pan – odmruknął major. – Linia była otwarta.

– Jakim cudem to leciało?

Crueth wzruszył ramionami – postrzegli ten gest jako nagłe wydęcie się jego płaszcza: utrzymywano szyk z dnia wczorajszego i major wyprzedzał Lopeza i Celińskiego o jakieś pięć metrów.

– Antygrawitacja? – rzucił Crueth. – Telekineza? Celiński zaniepokoił się.

– Antygrawitacj a, myśli pan? Cholera… moment. Mam już symulacje. – Przez nie w pełni ludzki mózg mknęły mu ciągi pojęć i obrazów generowanych przez analityczne oprogramowanie wszczepki Zwrotnicowego, a niewyrażalnych poza językową przestrzenią jej sztucznych myśli. – Znajomość antygrawitacji implikuje parę innych rzeczy. Rzucam wam na Indeksy; widzicie: nie jest to wesołe. Proponowałbym zdjąć to holo: osiemdziesiąt siedem procent, że znają i to.

– Zdejmujemy – zgodził się Crueth i wyłączył system mimetyczny.

– A może to w ogóle nie są ludzie? – mruknął Calver. – Co, panie majorze?

– Tylko tego nam brakowało – wymamrotał Lopez. -Nie ludzie, to kto? Mrówki? Jakich rozmiarów było to latające pudło?

– Stodoły.

– Więc raczej nie mrówki – zauważył z przekąsem Celiński.

– Chyba że dwumetrowe – zaśmiał się bezdźwięcznie Calver.

– Upiorny żart – parsknął ubawiony Janusz. Lopez, zdziwiony, zerknął nań; Celiński się uśmiechał, by nie pozwolić wypełznąć na twarz innemu grymasowi.

– Głupoty gadacie – warknął Crueth. – Wykresu ewolucyjnego nie widzieliście? Nie ma odchyłów. Szli. Wspiąwszy się na kolejny pagórek, Crueth zwolnił.

– Uwaga! – „krzyknął" przez gadałkę. – Człowiek. Mężczyzna. Lat piętnaście-osiemnaście. Leży na plecach, ręce pod głową. Prawdopodobnie śpi. Czterdzieści dwa metry, prosto naprzód. Lopez. Ty.

Praduiga zaczął wspinać się na pagórek.

– W co on jest ubrany? – dopytywał się Celiński. Lopez był już na szczycie i sam go poinformował:

– Tunikowate szarobiałe giezło. – Po czym jął się w szybkim tempie przebierać, usiłując upodobnić swój ubiór do ubioru młodzieńca.

– Obstawić to – rozkazał tymczasem major.

Lopez powoli zszedł z pagórka i podszedł do leżącego. Gdy tylko się zatrzymał, chłopak otworzył oczy.

Klasycznym sposobem postępowania w tej sytuacji, polecanym przez wszystkie podręczniki Zwiadowców, było wyczekiwanie z uśmiechem na twarzy, aż tuziemiec odezwie się pierwszy – wówczas można było bez kłopotów przejść na język, którym ten się posługiwał, nie zdradzając się z własną niewiedzą w tym zakresie. Wszyscy Zwiadowcy, agenci, każdy, kogo w fazie zwiadu przerzucano na obcą Ziemię, wcześniej poddawany był procesowi hipnotycznej nauki ponad tysiąca podstawowych języków, dialektów i narzeczy, jakimi mogli się posługiwać jej mieszkańcy. To oczywiście nie załatwiało sprawy, nieraz bowiem, na światach odchylonych dawno temu, stykano się z językami na Ziemi Stalina po prostu nie istniejącymi, oryginalnymi, lub też drastycznie odbiegającymi od stalinowej ich wersji – lecz były to przypadki stosunkowo rzadkie.

Lopez milczał.

Chłopak milczał.

Ukryci poza zasięgiem ich wzroku żołnierze i Celiński wsłuchiwali się w tę ciszę.

– A jak on skoczy mu do gardła? – niepokoił się Janusz.

– To jest ryzyko – przyznał major. Chłopak spytał o coś.

– Klasyczny aramejski – zidentyfikował język Ho. -Pyta, czy Lopez czegoś nie chce – dodał, zupełnie niepotrzebnie zresztą, bo wszyscy w aramejskim byli podobnie biegli.

Praduiga zwilżył językiem wargi. Od ładnych parunastu godzin mówił jedynie za pośrednictwem gadałki, ani słowa tak naprawdę nie wypowiedział – i teraz na moment opanował go irracjonalny strach, iż nie będzie zdolny normalnie przemówić, że gadałka odjęła mu zdolność mowy.

Była to jednak zaledwie chwila.

– Witaj – powiedział.

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 99 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название