-->

Wszystko dozwolone

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wszystko dozwolone, Abramov Alexander-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wszystko dozwolone
Название: Wszystko dozwolone
Автор: Abramov Alexander
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 168
Читать онлайн

Wszystko dozwolone читать книгу онлайн

Wszystko dozwolone - читать бесплатно онлайн , автор Abramov Alexander

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 61 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Nie byliśmy tutaj, Kep – stwierdził Bibl – nie przypominam sobie tego koszmaru.

– Ja też.

– Plazma – pewnym głosem stwierdził Alik – najprawdopodobniej odprowadzona z plazmotronu do pułapek pola magnetycznego. W nich właśnie odbywają się różne procesy chemiczne.

– Dobry jesteś – pochwalił go Mały. – Nawet tu jest gorąco. A tam?

– Trudno powiedzieć. – Kiedy ma się do czynienia z plazmą, to temperatury rzędu milionów stopni są normalne nawet u nas na Ziemi. A są pewnie jeszcze wyższe.

„Gorącą ulicę” nie przeszli, lecz przebiegli, jakby nie wystarczała prędkość chodnika. Hedończyków nie było: najwidoczniej kierowali procesami plazmowymi za pośrednictwem pulpitów zdalnego sterowania Tymczasem „ulica” wyskoczyła na przestrzeń zapełnioną znaną już Kapitanowi i Biblowi feerią barwnej i świetlnej geometrii. Chwilami można było zobaczyć pracowników obsługi, jak nie zatrzymując się gnali parabolicznymi krzywymi nie wiadomo na czym i nie wiadomo dokąd. Bibl wyjaśnił swoją hipotezę o syntezie myślowych zamówień z granatowej i zielonej fazy i Alik dosłownie oszalał z zachwytu. Z płonącymi oczyma, zadzierając wysoko głowę cofał się coraz dalej, starając odnaleźć na powietrznych ekranach zarysy jakiegoś znajomego przed miotu.

– Ostrożnie! – krzyknął Kapitan.

Ale było już za późno. Alik potknął się w momencie, gdy padało ostrzeżenie, i zniknął za spęczniałym skrajem cytrynowożółtej taśmy. Przyjaciele rzucili się na pomoc i gdy stanęli na brzegu, dostrzegli Alika jak wisiał w przestrzeni pomiędzy dwoma sunącymi z różną prędkością chodnikami. Zdążył schwycić się skraju górnego, a pod dolnym widniał tunel – studnia z migoczącymi skrzyżowaniami innych kolorowych, ruchomych taśm.

– Trzymaj się! – zawołał Kapitan, chwytając ręce Alika.

Ten zaś odparł zupełnie spokojnie:

– Jestem w nieważkości. Trzymam się brzegu bez wysiłku.

Rzeczywiście Alika udało się wyciągnąć bez trudu. Widocznie w razie nieprzewidzianego upadku w przestrzeni między taśmami zmieniały się warunki grawitacyjne i człowiek mógł łatwo wydostać się na potrzebny chodnik.

– Dlaczego nie zwróciliśmy na to przedtem uwagi, Kep? – Bibl przypomniał sobie ich własne upadki.

– Pewnie byliśmy zbyt zdenerwowani. Każdy z nas bał się, że zgubi partnera.

Mały natychmiast chciał powtórzyć doświadczenie Alika, ale Kapitan przywołał go do porządku: żadnych eksperymentów, nie jesteśmy na przechadzce. A tymczasem cytrynowa „ulica” znowu wpadła w tunel, tym razem nie tak wysoki i tryskający światłem jak galeria syntezy. Wręcz przeciwnie, było tu nawet dość ciemno jak w długich korytarzach staroświeckiego, taniego hotelu, albo na pokładzie spacerowym pasażerskiego liniowca w ciemny, dżdżysty wieczór. Podobieństwo do pokładu dodatkowo podkreślał długi szereg umieszczonych blisko siebie okien-iluminatorów, które pozwalały zobaczyć pogrążone w półmroku kajuty-koje. Alik wyprzedził całą procesję i wskoczył do jednej z takich kajutek. W pomieszczeniu tym natychmiast rozbłysło mętne, migocące światło i wszyscy zobaczyli Alika leżącego na boku, na powietrznej poduszce, tak jak leży się w domu na łóżku czy tapczanie. I co najważniejsze, spał albo udawał, że śpi, cichutko posapując pod świetlnym ekranem w suficie.

– Wyłaź. Dosyć tych sztuczek – rozgniewał się Mały.

Alik spał. Chłodny strumień powietrza płynący z drzwi – iluminatora niósł znajomy zapach ozonu. Mały szarpnął śpiącego za nogę, ale Alik tylko podkurczył ją i spał dalej.

Sypialnie – stwierdził Kapitan. – Puste, bo wszyscy są w pracy. Interesował się pan, Bibl, gdzie nocują mieszkańcy miasta. Teraz wiadomo. Niezbyt komfortowo, ale pożytecznie. Mocny sen i naświetlanie ultrafioletowe.

– Skąd pan to wie?

– A zapach?

Bibl wciągnął powietrze nosem.

– Ozon, tak.

Alika wyciągnięto z klatki-komórki za nogi. Dopiero wtedy się obudził. „Nie bujasz?” – z powątpiewaniem spytał Mały. Ale Alik ziewał przeraźliwie. Rzeczywiście sprawiał wrażenie, że przebudził się po mocnym śnie, miał nawet ochotę na śniadanie. Ale Kapitan ponaglał. Któż mógł wiedzieć, ile czasu trwać będzie bieg ich cytrynowego chodnika i jakie cuda odsłonią się jeszcze przed nimi. Ale niczego szczególnego nie było. Ten sam, zwykły architektoniczny amorfizm, zamęt barw i sztuczki świetlne. Wszystko to nie wywoływało już zdziwienia, w każdym razie u dwóch uczestników ekspedycji. Pozostali również go nie okazywali. Alik odgadł metodę sterowania przyrodą w strefie zielonego słońca. Ich chodnik pędził po dnie głębokiego kanionu, którego rozchylające się ściany były tak niepodobne jedna do drugiej, jak strony podręcznika topologii do krajoznawczego filmu. Z jednej strony niewidzialnie sterowana świetlna igła kreśliła zmieniające się błyskawicznie trójwymiarowe formy, z drugiej – w równie cudowny sposób zmieniał się krajobraz, wyrastały i znikały drzewa, kuliły się i rozrastały krzewy, zieleń trawy i liści błękitniała, granatowiała, przechodziła w szkarłat.

– O, Właśnie stąd przemieszczają syluryjskie mchy i sadzą eukaliptusowe aleje – zauważył Alik i zaczerwienił się, napotkawszy aprobujące spojrzenie Bibla. Domysł był słuszny, choć nie wyjaśniał, jaki pożytek mają z tego niebieskoskórzy, zapędzeni w bezleśne i pozbawione trawy plastikowe jaskinie Błękitnego Miasta.

– Może ktoś im rozkazuje?

– Kto i po co?

– Dość tych domysłów – zakomenderował Kapitan. – Myślę, że nasza podróż zbliża się ku końcowi. Poznaje pan, Bibl? – Wskazał przejście za wielokątnym i wielobarwnym przecięciem się takich samych ruchomych taśm chodnikowych.

W jego zamglonej głębi widniał idący im na przeciw człowieczek w lazurowej kurtce.

– Witajcie, wszyscy czterej – powiedział po rosyjsku z typowo moskiewską wymową – Kep i Bibl, Mały i Alik. – I, zauważywszy mimowolne zdziwienie gości, dodał od razu. – Nie dziwcie się, my już nauczyliśmy się waszego języka. Być może, będziemy jeszcze robić błędy gramatyczne, używać słów w niewłaściwym ich znaczeniu, ale o wiele rzadziej. Teraz już wiemy, kim jesteście, jakie są wasze cele i to, że Koordynator jest poinformowany o waszej obecności.

– Hełmy? – zapytał Kapitan.

– Hełmy – potwierdził ich znajomy.

– Ilu was jest?

– Czterech, tak jak was.

– Idealne warunki dla kontaktu. Równa liczba osób z obu stron, pokonana bariera językowa i wzajemne zainteresowanie – zauważył Kapitan i poszedł za niebieskim człowieczkiem. Jego śladem ruszyli pozostali.

Arena „cyrku” była ta sama, zniknął tylko amfiteatr zawężając przestrzeń do granic iluzorycznego pokoju ze stojącymi naprzeciwko siebie dwoma półkolami przezroczystych foteli. Otaczało ich wnętrze cytrynowożółtej kuli bez drzwi i okien – nie było widać nawet wejścia do ciemnego pasażu. Niewidoczne źródło nieco podbarwionego lazurem światła nie tylko nie drażniło, a raczej zdawało się tuszować natrętną jaskrawość wnętrza.

– Ja Druh – stwierdził ich znajomy, siadając. – Mojego imienia nie jesteście w stanie wypowiedzieć, ale ich będziecie mogli. – Wskazał po kolei na siedzących obok niego: – To Fiu, Si i Os.

„Zupełnie ptasie konsonanse” – pomyślał Alik, a Kapitan rzekł:

– Nasze już znacie. Ale właściwie nie rozumiem skąd. Czyżby hełmy nie były wyłącznie aparaturą lingwistyczną?

– Hełmy odbierają i przekazują zgromadzone przez was informacje. My je przesiewamy, wybieramy to, co istotne, i wprowadzamy do bloków pamięci.

– To znaczy, że wiecie o nas więcej, niż my o was. W takim razie to my będziemy zadawać pytania. Jakie są stosunki pomiędzy dwoma grupami humanoidów, tworzącymi cywilizację waszej planety?

– Żadne. Hedończyków, jak ich nazywacie, widzi niewielu z nas i tylko w salach regeneracyjnych.

– Co wiecie o Hedończykach?

– Niewiele. To, że są nieśmiertelni, a my nie. To, że nasza praca im służy, karmi ich, daje radość życia.

– Od dawna?

– Według naszego rachunku zaczęło się już drugie tysiąclecie.

– I nigdy nie obudziło się w was uczucie protestu?

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 61 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название