Czarna Szabla
Czarna Szabla читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Idę, idę. Inaczej nagrody i na świętego Marcina nie zobaczę.
- Jak mamy ruszać, to szybko - powiedział pan Gintowt. - Zaraz zrobi się ciemno. Dziaduś mój mawiał, że co się do wieczora odwlecze, to do jutra uciecze.
Gintowt mówił prawdę. Słońce już się przechyliło ku zachodowi, zniżyło ku wierzchołkom Otrytu porośniętym wiekowymi borami. Cienie wydłużyły się.
- Chochoł, konie kulbacz! - pisnął Jankiel. - Suchanów dawajcie, dhyjakwi, wędzonki i gorzałki!
Gintowt podszedł do Białoskórskiego, sprawdził więzy na rękach więźnia. Położył dłoń na rękojeści szabli.
- Panie Gintowt - odezwał się Białoskórski - po kiego diabła chcesz być bohaterem tej wioszczyny? Jutro łyki i chamy zapomną, kim byłeś... A pojutrze, gdy ranny pomocy będziesz szukał, sakiewkę oderżną i kłonicami zatłuką!
- Trudno to waszmości zrozumieć, ale ktoś musi bronić sprawiedliwości...
Białoskórski obrzucił uważnym spojrzeniem chudopacholski żupan młodego szlachetki, jego starą szablę odziedziczoną bodaj po pradziadach, znoszone buty, z których lada moment mogła wyjść słoma.
- Smiałyś, szaraku. Poniechaj mnie, a żyć będziesz!
- Jakem z domu wyjeżdżał, coby służby szukać - Gintowt uśmiechnął się tajemniczo - przyrzekłem rodzicielom słabszych bronić. No i proszę, ledwiem w pierwszej wiosce stanął, zaraz krzywdziciela zdybałem. To się ucieszy dziadunio i rodziciele. A ty odpuść mnie, panie, po chrześcijańsku. Ja do ciebie nic nie mam, jeno powinność wykonuję. Odpuścisz?
Białoskórski zacharczał, a potem zaczął pluć krwią.
- Zapłacę. Dobrze zapłacę!
- Nic z tego.
- Do piekła pójdziesz ze mną. Zabiorę cię na sam dół, tam gdzie ósmy krąg diabłów.
Gintowt zbladł. Splunął, przeżegnał się, a potem odwrócił i odszedł do koni. A Białoskórski nagle pomyślał, że chyba skądś zna oblicze młodzika.
3. Na Ostrym
Zmrok zapadł szybciej, niż się spodziewali. Ledwie wyjechali z Lutowisk i poczęli wspinać się na porośnięte lasem zbocza Ostrego, czerwone słońce przechyliło się ku połoninom, zniżyło ku stokom Bieszczadu. Za sobą mieli dolinę, wioskę, a za nią mroczny wał gór, wyraźnie odcinający się od płonącego szkarłatem nieba. To był Otryt zarośnięty bukowym i świerkowym lasem, a w dolinach między jego zboczami zalegały mgły. Znacznie dalej, za doliną Sanu, w której rzeka pieniła się na skalnych głazach i kamienistych progach, wznosiły się posępne, tonące w lekkiej mgiełce Dwernik i Smerek, szczyty werchowiny Wetlińskiej i Caryńskiej. Teraz, wczesną wiosną, jeszcze okrywał je śnieg, topniejący z dnia na dzień pod coraz cieplejszymi promieniami słońca. Lasy poniżej posępnych grani były szare i zielone, łąki i zagajniki odznaczały się plamami żółci, czerni i szarości, a strumienie zasilane topniejącym śniegiem spływały w dół jak srebrzyste wstążki. Wiosna roku Pańskiego 1608 nadeszła wcześnie. Już pod koniec lutego stopniały śniegi na polach, wysoko w górze nawoływały się jastrzębie, ptaki wracały z dalekich stron, a dzikie gęsi ciągnęły na północ kluczami.
Zatrzymali się na kunak na Ostrym. Gintowt wyszukał na noc miejsce pod osłoną trzech zrośniętych, powykrzywianych buków. Dokoła rosły wysokie, suche trawy; pierwiosnki, lilie i pełniki tuliły płatki do snu. Z dolin potoków - Czarnego i Głuchego, dochodził tajemniczy szmer wody. Chłopi rozpalili szybko niewielkie ognisko, Horyłka rozkulbaczył konie, a Gintowt obszedł okolicę z szablą w ręku. Miejsce było dobrze osłonięte i oddalone od drogi. Nikt nie powinien zobaczyć ich z traktu ani poczuć swądu z ogniska. Pomimo to jednak Gintowt postanowił być ostrożny. Wszak w każdej chwili kompania Białoskórskiego mogła upomnieć się o swojego herszta.
- Hej, szaraczku, każ mnie rozwiązać - rzucił hardo infamis, kiedy zsadzono go z konia i położono przy ognisku. - Czas na wieczerzę, a ja nie będę jadł z ziemi jak pies.
- A kto waszej mości powiedział, że jadło dostaniesz?
- To nie wiesz, że więźnia trzeba po chrześcijańsku wspomagać? Policzą ci za to w niebie dobry uczynek, panie bracie. A gdy uciułasz ich więcej, to żywcem do raju pójdziesz.
- Jak ja waszmości rozwiążę - zatroskał się Gintowt - to wasza miłość uciekniesz.
- Dam słowo.
Horyłka, Kołtun i Iwaszko wyciągnęli już z sakwy suchary, wędzonkę, suszoną kiełbasę i bukłak z gorzałką. Zajadali je przy ogniu, krztusząc się i bekając.
Gintowt przeżegnał się.
- Dziaduś mówił, coby nad krzywdzicielami litości nie okazywać. Zwłaszcza nad takimi, co Najświętszej Panienki nie mają w poważaniu. Myślę jednak, że waszmości w Przemyślu ugoszczą godnie... ale na pewno nie tym, co by waści w smak pójść mogło. A więc... dobrze. Posil się z nami.
Gintowt wyciągnął pistolet Białoskórskiego, podkręcił zamek i podsypał prochu na panewkę.
- Kołtun! Przetnij więzy na rękach.
- Wasza mość, to dyjabeł - zaprotestował chłop. - Wydusi nas wszystkich, gardła poprzegryza!
- Powiedziałem!
Głos młodego szlachetki zmienił się. Teraz był groźny i bezlitosny. Kołtun rad nierad posłuchał - przeciął nożem więzy na rękach infamisa. Białoskórski zaśmiał się, usiadł, roztarł zdrętwiałe przeguby rąk, a potem porwał pęto suszonej kiełbasy i zaczął zajadać ze smakiem. Gintowt usiadł na wprost niego. Mierzył z pistoletu w wywołańca.
- Za co ty mnie, szaraczku, tak nie lubisz? - zapytał Białoskórski z pełnymi ustami. - Nie wychędożyłem ci dziewki, nie czyniłem takoż sodomii z twoim dziaduniem.
Gintowt nic nie odpowiedział.
- Pytałem - warknął swawolnik. - A jak kto pyta, grzeczność nakazuje odpowiedzieć, panie hetko z pętelką!
- My się już znamy, panie.
- Tak? A to skąd?
- No, jakże to, nie poznajesz mnie, wasza wielmożność? - zapytał Gintowt odmienionym głosem. - Wszak widywaliśmy się kiedyś.
- To chyba w zamtuzie i po ciemku, bo oblicza przypomnieć nie mogę.
- Nie, wasza miłość - wyszeptał Gintowt. - Znasz mnie dobrze, choć pamięć ci szwankuje. Ale przypomnisz sobie jeszcze. Na wszystko przyjdzie czas.
Białoskórski drgnął. Zdało mu się, że w głosie tamtego zabrzmiała groźba. Uśmiechnął się szyderczo do Gintowta. Podciągnął nogi i chciał wstać.
- Leż!!!
Głos młodzika był zimny i nieprzyjemny. Białoskórski zamarł. Gintowt celował z pistoletu prosto w jego serce. Stary brygant miał bystry wzrok; dostrzegł, że spust ugiął się pod palcem młodego. Wystarczył jeszcze drobny ruch i...
Opadł na plecy i westchnął. Do diaska. Taki młodziak, a gadał jak stary warchoł.
- Ręce do tyłu i bez szutków! Kołtun, Iwaszko! Związać ichmości.
Chłopi bez słów wykręcili Białoskórskiemu ręce za plecy, a potem okręcili mocnymi konopnymi sznurami.
- I po co się szarpiesz, panie Białoskórski? - wysyczał Gintowt. - Czyżbyś nie chciał dojechać żywy do Przemyśla? Zawsze to jeszcze przez parę dni popatrzysz sobie na ptaszki i na drzewa. I podumasz o wolności.
Białoskórski splunął. Zacharczał i zakasłał, a potem zaczął pluć krwią.
- Panie Gintowt - rzekł trochę uleglejszym tonem - po kiego diabła chcesz mnie wlec po górach i lasach? Za moją głowę wyznaczono cenę, dwa tysiące czerwonych. Dostaniesz je, jeśli odstawisz mnie cało do starosty, a przecie po drodze siła się może zdarzyć. Tedy po co ci się trudzić?! Ot, mam tutaj niedaleko zakopaną skrzynię z czerwońcami. Dam ci dokładnie tyle, na ile wycenia mój czerep pan Krasicki - dwa tysiące dukatów. Myślę, że to godziwa zapłata.
- Pomyśl lepiej o modlitwie, a nie o dukatach, panie Białoskórski - wyszeptał Gintowt. - Ja nie ufam waszmości ani trochę. I dlatego - uśmiechnął się zimno - czas, panie bracie, abyś zaczął się wreszcie modlić, bo coraz bliżej nam do Przemyśla, a tam... Doprawdy daję głowę, że kiedy obaczysz zamek starościński i basztę szlachecką, padniesz na kolana i będziesz wyznawał grzechy.
Białoskórski zaklął. Opadł na plecy i wpatrzył się w niebo. Rozprawa z Gintowtem i chłopami okazywała się znacznie trudniejsza, niż myślał.