Eden
Eden читать книгу онлайн
W obliczeniach by? b??d. Nie przeszli nad atmosfer? ale zderzyli si? z ni? [...] W jego wyniku rakieta z grup? kosmonaut?w awaryjnie l?duje na planecie Eden. Ludzie rozpoczynaj? napraw? statku, a tak?e badanie planety, kt?ra okazuje si? zamieszkana przez istoty rozumne. Podczas poznawania nowego ?rodowiska kosmonauci odkrywaj? niezrozumia?e z ziemskiego punktu widzenia rzeczy i zjawiska, np. dzia?aj?c? automatycznie fabryk?, kt?ra najpierw produkuje nieznane przedmioty, a nast?pnie je niszczy. Najbardziej jednak niezrozumia?y wydaje si? Ziemianom system spo?eczny, w kt?rym egzystuj? "dubelty" (jak nazwali Ede?czyk?w). Wiod?c? technologi? jest bioin?ynieria, kt?ra za pomoc? manipulacji genetycznych usi?uje wytworzy? "lepsza ras?". Wytwory nieudanych eksperyment?w s? eksterminowane...
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Jeżeli zacząłeś - zauważył Cybernetyk.
– Rozważałem tak: tam - mieliśmy przed sobą kołowy proces produkcji, destrukcji i znowu produkcji - a wy wczoraj odkryliście także coś, co wyglądało jak jakaś fabryka - jeżeli to była fabryka, to musi coś wytwarzać.
– Nie, tam nic nie było - powiedział Chemik. - Oprócz szkieletów. Nie szukaliśmy co prawda wszędzie… - dodał z wahaniem.
– A jeżeli ta fabryka wytwarza… dubelty? - cicho spytał Inżynier i w powszechnym milczeniu ciągnął: - system produkcji byłby analogiczny: seryjna, masowa, z odchyleniami, powodowanymi, powiedzmy, nie tyle brakiem kontroli, co samą swoistością procesów tak złożonych, że powstają w nich określone wahnięcia od normy zaplanowanej, które nie poddają się już sterowaniu. Szkielety też różniły się między sobą.
– I… myślisz… że oni zabijają tych, którzy są „źle wyprodukowani”…? - zmienionym głosem spytał Chemik.
– Wcale nie! Myślałem, że te… ciała, któreście znaleźli - że one w ogóle nigdy nie żyły! Że synteza powiodła się o tyle, by stworzyć umięśnione organizmy, wyposażone we wszystkie narządy wewnętrzne - ale odchylenie od normy było tak wielkie, że nie były zdolne do - do funkcjonowania - więc w ogóle nie ożyły i zostały usunięte, wytrącone z cyklu produkcyjnego…
– A… ten rów pod miastem, to co? Też „zła produkcja”? - spytał Cybernetyk.
– Nie wiem, chociaż, ostatecznie, i to nie jest wykluczone…
– Nie, nie jest - powiedział Doktor. Patrzał w niebieskawo przymglony skraj horyzontu. - W tym, co mówisz, jest coś takiego, że… ta rurka ułamana, jedna i druga…
– Może wprowadzali przez nie jakieś odżywcze substancje, podczas syntezy.
– To by tłumaczyło też, po części, dlaczego przywieziony przez was dubelt jest jakby niedorozwinięty umysłowo - dorzucił Cybernetyk. - Został stworzony od razu taki „dorosły”, nie mówi - brak mu jakichkolwiek doświadczeń…
– Ej, nie - odparł Chemik. - Ten nasz dubelt wie jednak coś niecoś - lękał się nie tylko powrotu do tego kamiennego azylu, co ostatecznie mogłoby w jakiś sposób być zrozumiałe, ale bał się też lustrzanego pasa. Poza tym wiedział też coś o tym świetlnym odbiciu, o tej niewidzialnej granicy, którąśmy mijali…
– Gdyby kontynuować hipotezę Henryka, powstaje obraz trudny do przyjęcia. - Koordynator mówił to, patrząc w piasek u swoich stóp. - Ta pierwsza fabryka wytwarza nie używane części. A ta druga? Żywe istoty? - po co? Czy myślisz, że one… też są wprowadzane do procesu kołowego?
– Wielkie nieba! - krzyknął Cybernetyk. Wzdrygnął się. - Nie mówisz tego chyba serio?
– Zaraz - Chemik usiadł. - Gdyby żywi wracali do retorty, usuwanie stworów niedoskonałych, nie dających się ożywić, byłoby całkiem zbędne. Zresztą, nie widzieliśmy wcale śladów takiego procesu…
W zapadłej ciszy Doktor wyprostował się i powiódł po nich oczami.
– Słuchajcie - powiedział - nie ma rady… Muszę to powiedzieć. Zasugerowaliśmy się wszyscy wspólnym rysem, który wykrył Inżynier, i usiłujemy teraz dopasować fakty do „produkcyjnej” hipotezy. Otóż z tego wszystkiego wynika niezbicie jedno - że jesteśmy bardzo zacnymi i naiwnymi ludźmi…
Patrzyli na niego z rosnącym zdumieniem, gdy ciągnął:
– Usiłowaliście przed chwilą wymyślić najokropniejsze rzeczy, na jakie was stać - i doszliście do obrazu, który; mogłoby stworzyć dziecko. Fabryka wytwarzająca żywe, istoty, aby je zemleć… Moi drodzy, rzeczywistość może być gorsza.
– No wiesz! - wybuchnął Cybernetyk.
– Czekaj. Niech mówi - wtrącił Inżynier.
– Im dłużej myślę nad tym, cośmy przeżyli w owymi osiedlu, tym mocniejsze ogarnia mnie przekonanie, że widzieliśmy coś zapełnię innego, aniżeli wydawało się nam, że widzimy.
– Mów jasno. Więc co takiego się tam działo? - zapytał Fizyk.
– Nie wiem, co się działo - wiem natomiast, pewien, jestem, że wiem, co się nie działo.
– No proszę! Może dasz spokój tym zagadkom?
– Chcę powiedzieć tyle: po dłuższej wędrówce w tym podziemnym labiryncie zostaliśmy znienacka opadnięci przez tłum, który nas trochę poturbował w tłoku, a potem rozpierzchł się i uciekł. Ponieważ dojeżdżając do osiedla zauważyliśmy, jak gasną w nim światła, pomyśleliśmy, naturalnie, że dzieje się to w związku z naszym przybyciem, że mieszkańcy pochowali się przed nami - i że ogarnęła nas gromada, bo ja wiem, udających się do schronów czy coś w tym rodzaju. Otóż wedle możliwości unaoczniłem sobie jak najdokładniej całą sekwencję wypadków, wszystko, co się z nami i wokół nas działo, i powiadam wam: to było coś całkiem innego - coś, przed czym umysł broni się jak przed zgodą na obłęd.
– Miałeś mówić prosto - ostrzegł go Fizyk.
– Mówię prosto. Proszę was, dana jest taka sytuacja: na planecie zamieszkałej przez istoty inteligentne lądują przybysze z gwiazd. Jakie są możliwe reakcje mieszkańców?
Ponieważ nikt się nie odezwał, Doktor ciągnął dalej:
– Gdyby nawet mieszkańcy tej planety zostali stworzeni w retortach czy też przyszli na świat w okolicznościach jeszcze bardziej niesamowitych - widzę tylko trzy możliwe typy zachowania: próby nawiązania z przybyszami kontaktu, próby zaatakowania ich albo - panika. Okazało się jednak, że możliwy jest typ czwarty - całkowita obojętność!!
– Sam mówiłeś, że omal wam żeber nie połamali, i to nazywasz obojętnością!? - zawołał Cybernetyk. Chemik słuchał słów Doktora z rozszerzonymi oczami, w których naraz zapaliło się światło.
– Gdybyś się znalazł na drodze stada uciekającego przed pożarem, mogłoby być z tobą jeszcze gorzej, ale z tego nie wynika, że stado zwraca na ciebie uwagę - odparł Doktor. - Powiadam wam - ten tłum, w któryśmy się dostali, w ogóle nas nie widział! Nie interesował się nami! Był ogarnięty paniką, zgoda - ale wcale nie z naszego powodu. Dostaliśmy się weń najzupełniej przypadkowo. Oczywiście byliśmy zrazu pewni, że to my jesteśmy przyczyną zapadnięcia ciemności, chaosu - wszystkiego, cośmy widzieli. Ale to nieprawda. Tak nie było.
– Udowodnij to - powiedział Inżynier.
– Pierwej chciałbym usłyszeć, co powie mój towarzysz - odparł Doktor, patrząc na Chemika, który siedział ogarnięty dziwnym osłupieniem - poruszając bezgłośni i wargami, jakby coś do siebie mówił. Teraz drgnął nagle.
– Tak - powiedział. - Więc - chyba tak. Tak. Przez cały czas, aż do tej chwili, coś mnie w tym wszystkim męczyło, nie dawało mi spokoju - czułem, że było tam jakieś przesunięcie, jakieś nieporozumienie czy jakby powiedzieć - że - więc, jak gdybym odczytał poplątany tekst i nie mógł się połapać, gdzie zdania zostały przestawione Teraz wszystko mi się uporządkowało. To musiało być tak, jak on mówi. Obawiam się, że tego nie udowodnimy - tego się nie da udowodnić. Trzeba było tam być, w tym tłu mię. Oni po prostu w ogóle nie widzieli nas. Z wyjątkiem kilku najbliższych, rozumie się, ale właśnie tych, którzy mnie otaczali, nie ogarniała powszechna panika - powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, mój widok działał na nich jak gdyby trzeźwiąco - jak długo patrzyli na mnie, byli po prostu bardzo zdumionymi, nadzwyczaj zaskoczonymi mieszkańcami planety, którzy zobaczyli nieznane stworzenia. Wcale nie chcieli zrobić mi nic złego - przypominam sobie nawet, że w pewnej mierze pomagali mi się wyswobodzić z tłoku, o ile to było, naturalnie, możliwe…
– A jeżeli ten tłum ktoś poszczuł na was, jeżeli miał być tylko nagonką? - podrzucił Inżynier. Chemik zaprzeczył głową.
– Kiedy tam nikogo takiego nie było - żadnych wirujących tarcz, żadnych straży zbrojnych, żadnej organizacji - był kompletny chaos i nic więcej. Tak - dodał - dziwię się doprawdy, że dopiero teraz to zrozumiałem! Ci, którzy mnie widzieli z bliska, jak gdyby przytomnieli - a jak szalona zachowywała się właśnie cała reszta!
– Jeżeli było tak, jak mówicie - odezwał się Koordynator - oznaczałoby to dosyć dziwną koincydencję - dlaczego światła wygaszono akurat w momencie, kiedyśmy tam przyjechali?
– Aha, rachunek prawdopodobieństwa - powiedział Doktor. Dodał głośniej. - Nie widziałbym w tym nic niezwykłego poza nie pozbawionym podstaw przypuszczeniem, że takie stany zdarzają się stosunkowo często.