Eden
Eden читать книгу онлайн
W obliczeniach by? b??d. Nie przeszli nad atmosfer? ale zderzyli si? z ni? [...] W jego wyniku rakieta z grup? kosmonaut?w awaryjnie l?duje na planecie Eden. Ludzie rozpoczynaj? napraw? statku, a tak?e badanie planety, kt?ra okazuje si? zamieszkana przez istoty rozumne. Podczas poznawania nowego ?rodowiska kosmonauci odkrywaj? niezrozumia?e z ziemskiego punktu widzenia rzeczy i zjawiska, np. dzia?aj?c? automatycznie fabryk?, kt?ra najpierw produkuje nieznane przedmioty, a nast?pnie je niszczy. Najbardziej jednak niezrozumia?y wydaje si? Ziemianom system spo?eczny, w kt?rym egzystuj? "dubelty" (jak nazwali Ede?czyk?w). Wiod?c? technologi? jest bioin?ynieria, kt?ra za pomoc? manipulacji genetycznych usi?uje wytworzy? "lepsza ras?". Wytwory nieudanych eksperyment?w s? eksterminowane...
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Zapiąć pasy! - powiedział Koordynator. - Gotowi?
– Gotowi - odezwał się pomruk.
– Godzina dwunasta siedem. Do - startu. Pełny rozruch!
– Włączam stos - powiedział Inżynier.
– Krytyczna osiągnięta - powiedział Fizyk.
– Normalna cyrkulacja - powiedział Chemik.
– Grawimetr na osi - powiedział Cybernetyk. Doktor, wisząc w połowie odległości między zaklęsłym stropem a wykładaną pianoplastykiem podłogą, patrzył w tylny ekran.
– Są? - spytał Koordynator i wszyscy obrócili na niego oczy, to słowo nie należało do startowego rytuału.
– Są - powiedział Doktor. Rakieta, uderzona bliższym od innych podmuchem, zadrżała.
– Start! - głośno powiedział Koordynator. Inżynier z martwą twarzą uruchomił pędnie. Nic nie było słychać oprócz nadzwyczaj słabych, dalekich wybuchów, jakby działy się w innym, nic nie mającym z nimi wspólnego świecie. Powoli narastał cichy, przejmujący świst - wszystko jak gdyby rozpuszczało się w nim, rozpływało, miękko kołysząc się, zapadali w objęcia niezmożonej siły.
– Stoimy na ogniu - powiedział Inżynier.
Znaczyło to, że rakieta uniosła się z gruntu i wyrzuca tyle tylko płomienistych gazów, aby zrównoważyć własny ciężar.
– Zwykła synergiczna - powiedział Koordynator.
– Wchodzimy za zwykłą - oświadczył Cybernetyk i wszystkie nylonowe liny zadrgały. Łapy amortyzatorów wysunęły się z tłoków i poszły, pełznąc wolno, w tył.
– Tlen w usta! - krzyknął odruchowo Doktor, jakby zbudził się nagle, i sam zagryzł elastyczny ustnik.
Po dwunastu minutach wyszli z atmosfery. Nie zmniejszając szybkości, odchodzili w gwiazdową czerń po witkach coraz bardziej rozwijającej się spirali. Siedemset czterdzieści świateł wskaźników, lamp kontrolnych, zegarowych tarcz pulsowało bezgłośnie w sterowni. Ludzie odpięli pasy, rzucali karabinki i zaczepy na podłogę, podchodzili do tablic rozrządczych, jakby niedowierzająco kładli na nich dłonie, badali, czy przewody nie grzeją się nigdzie, czy nie słychać syczenia zwarć, podejrzliwie wciągali powietrze, szukając w nim woni żaru, spalenizny, zaglądali w ekrany, sprawdzali tarcze kalkulatorów astrodezyjnych - wszystko było takie, jakie miało być, powietrze czyste, temperatura prawidłowa, rozrząd pracował, jak gdyby nigdy nie zmienił się w stos szczątków.
W kabinie nawigacyjnej pochylali się nad mapami Inżynier i Koordynator.
Gwiazdowe karty były większe od stołu, zwisały, nieraz naddzierały się, od dawna mówiono, że w nawigacyjnej potrzebny jest większy stół, bo depcze się po mapach. Stół był wciąż ten sam.
– Widziałeś Eden? - spytał Inżynier. Koordynator popatrzał na niego, nie rozumiejąc.
– Jak to, czy widziałem?
– Teraz. Popatrz.
Koordynator odwrócił się. W ekranie płonęła, gasząc pobliskie gwiazdy, jedna - ogromna kropla opalu.
– Piękna - powiedział Inżynier. - Zobaczyliśmy, bo taka była piękna. Chcieliśmy tylko nad nią przelecieć.
– Tak - powtórzył Koordynator - chcieliśmy tylko przelecieć…
– Wyjątkowy blask. Inne planety nie mają tak czystego. Ziemia jest po prostu niebieska. Patrzeli wciąż w ekran.
– Zostali? - powiedział cicho Koordynator.
– Tak. On tak chciał.
– Myślisz.
– Jestem pewien. Wolał, żeby to my - a nie oni. To było wszystko, co mogliśmy dla niego zrobić.
Jakiś czas żaden się nie odezwał. Eden oddalał się.
– Jaka czysta - powiedział Koordynator. - Ale… wiesz? Z rozkładu prawdopodobieństwa wynika, że bywają jeszcze piękniejsze.
Kraków-Zakopane, lato 1958