Wi?zy krwi
Wi?zy krwi читать книгу онлайн
"Wi?zy krwi" to zbi?r intryguj?cych, pe?nokrwistych opowiada?. Ich wsp?lnym mianownikiem jest mroczny klimat zag?ady, beznadziei i ?mierci. Autorka prezentuje przewrotne pomys?y fabularne i ?wiat, kt?ry nie jest pi?kn? krain? magii, ale cz?sto smutn? i demoniczn? rzeczywisto?ci?. Tu nic nie istnieje bez powodu: pojawienie si? zwyk?ej muchy ma sens, cho? bohater jednego z opowiada? wola?by owej muchy nigdy nie zobaczy?, widmowy demon grasuj?cy w d?ungli wyci?ga mordercze r?ce po kolejn? ofiar?, a zwyk?e zakupy mog? urosn?? do rangi ?wi?ta. Ba, pojawiaj? si? nawet Zakony Handlowe, a wierni urz?dzaj? coroczne pielgrzymki do ?wi?ty? handlowych! Zapach rdzy, wanilii i gorzkich migda??w zwiastuje natomiast pojawienie si? Anio?a ?mierci. W?r?d opowiada? jest te? mikropowie??. Autorka kreuje w niej ?wiat po drugiej stronie lustra, kt?rym rz?dzi Lud Luster, prowadzone s? niejasne interesy, a w powietrzu czu? zapach krwi i zemsty.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Posłusznie wykonała polecenia. Cornet nerwowo przeszedł się po pokoju. Zauważyła, że jakoś sztywno się porusza. Wargi miał całkiem bezkrwiste. Podał jej kawałek rzemyka.
– Zwiąż mi włosy, dobrze?
Wsunęła dłonie między grube, lśniące pasma. Prześlizgiwały się w palcach jak jedwab. Nigdy nie widziała tak pięknych włosów. Związując je rzemieniem nisko na karku, poczuła, że Cornet drży. Zerknęła na jego ostry profil i nie ośmieliła się spytać dlaczego.
– Włóż rękę do naczynia – powiedział. Wyczuła w jego głosie napięcie. – Dotknij samej powierzchni.
– Po co? – spytała.
– Obiecałaś mi pomóc, tak? Więc rób, co mówię. Śmiało. Nic ci się nie stanie.
Ostrożnie musnęła palcami błyszczącą ciecz. Po skórze przebiegło delikatne mrowienie i przyjemne ciepło. Zanurzyła całą dłoń, a gdy ją wyjęła, zobaczyła, że wewnętrzna strona jest srebrna.
– Podejdź do mnie – nakazał. Mimo woli mówił trochę ochryple. To nic, pomyślał. Nic w porównaniu z wiecznością w piwnicach domu Sykstusa. Dziewczyna zbliżyła się, ale w jej ruchach czytał niepokój. Nabrał głęboko powietrza i uśmiechnął się. To był zacięty, zły uśmiech, bo przypomniał sobie pochylających się nad nim Amanusa i Justusa z szyderczym triumfem na gębach. Ujął srebrną rękę Koral za nadgarstek, wsunął sobie pod kurtkę i mocno przycisnął do piersi tuż pod obojczykiem. Krzyknęła ona, nie Crux. Wyszarpnęła rękę i odskoczyła. Wstrząśnięta potrząsała dłonią, która już nie była srebrna, a Cornet próbował nabrać tchu przez zaciśnięte zęby. Ból zawodził w każdym włóknie nerwów, ale nie był tak straszny jak podczas kreślenia liter. Ostrożnie odchylił połę i spojrzał. Misterny wzór znikł. Zastąpiła go czerwona plama podobna do krzyczących ust.
– Chodź, skarbie – powiedział. – Załatwimy się z resztą.
Słowa pozwalały się artykułować opornie, a oddech wciąż świstał między zaciśniętymi zębami.
Dziewczyna patrzyła na niego ze wstrętem.
– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nie zrobię czegoś podobnego!
Szarpnął ją za ramiona.
– Posłuchaj, Koral. Inaczej nigdy stąd nie wyjdę. – Krzywiąc się, ściągnął kurtkę i cisnął na stół. – Popatrz! Widzisz? Muszę pozbyć się tych pieprzonych znaków. Dzięki nim Sykstus ma nade mną całkowitą władzę. Nie wyobrażaj sobie tylko, że będę błagał o życie, bo do tego się nie zniżę!
– Jesteś szalony! – jęknęła. – Wszyscy powinniście się leczyć!
Cornet poczuł, jak ogarnia go znany, bezpieczny stan wściekłości, który tłumi cierpienie, zagłusza rozpacz i przesłania lęk. Jego oczy zapłonęły gniewem.
– Myślisz, że mnie to bawi?! – wrzasnął. – Że jestem jakimś pieprzonym świrem, który znajduje przyjemność w czymś takim?! Po prostu nie chcę tu gnić do skończenia świata! Sam bym to zrobił, ale nie mogę. Własne dłonie odmawiają mi posłuszeństwa. A nawet gdyby udało mi się nabrać tego srebrnego cholerstwa w ręce, to przepali je aż do kości. Popatrz na mnie! Powiedziałem, popatrz! Nie jestem człowiekiem, Koral, ale, kurwa mać, nie jestem zrobiony z drewna! Rozumiesz?
– Nic nie rozumiem! Nie mam z tobą nic wspólnego. Nie chcę cię znać, nie chcę cię widzieć! Ciebie i twoich dzieci z twarzami diabłów, potworów o zaszytych ustach, czarodziejskich hokus-pokus, magicznych zwierciadeł i… chcę do domu! Pozwól mi wrócić do domu!
Po policzkach dziewczyny płynęły łzy.
Wielka fala rezygnacji zalała serce Corneta i w jednej chwili zatopiła rozpaczliwą żądzę przeżycia. Nagle nie umiał znaleźć żadnego powodu, żeby dalej walczyć. I tak zdechnie w konwulsjach, dławiąc się krwią. Czy to istotne, na czyjej podłodze, Sykstusa czy własnej? Honor? Miał dość honoru. Dość bólu, śmierci, triumfów, nadziei i całego klanu Dellvardan. Co go obchodzi, że zamiast szeptać jego imię z szacunkiem i lękiem, będą gadać, jak to Crux Cornet, konając, lizał buty śmiertelnego wroga.
Pochylił się nad stołem, oparł łokcie o blat. Ścisnął skronie. Czuł się wyczerpany i chory. Świeże oparzenia bolały jak wszyscy diabli. To tyle.
– Nie płacz – powiedział obojętnie. – Nie warto. Nie mogę cię wysłać do domu. Przykro mi. Musisz sama stąd wyjść. Schodami, koło pracowni Sykstusa w górę, potem w prawo i prosto. Na końcu korytarza znajdziesz drzwi. Gdy wyjdziesz na ulicę, staraj się dokładnie przywołać obraz swojej sypialni. Kiedy pojawi się w owalnej ramie z mgły, przejdź. Nie bój się, nie powinnaś napotkać kłopotów. W razie czego powiem, że ściągnąłem cię siłą. Zresztą to prawda. Żegnaj, skarbie. – Przez usta przemknął mu krzywy uśmieszek. – Mimo wszystko miło było cię poznać.
Koral łykała łzy. Przez tę mokrą, rozmazaną zasłonę widziała szczupłe plecy Corneta z kręgosłupem jak sznur pełen supłów. Dwa misterne zaognione wzory na łopatkach wyglądały niczym śpiące węże.
Wtedy zaczęła mgliście rozumieć, że życie Cruksa Corneta z Ludu Luster nie obfitowało w wiele chwil wolnych od gniewu, bólu i samotności, a przekleństwo krwi sięga szerokim kręgiem poza nieszczęsny klan Seimle. Ciężko być taką istotą, pomyślała, czując, jak przepełnia ją współczucie i żal. Bała się Corneta, lecz w żaden sposób nie mogła wzbudzić w sobie odrazy czy potępienia. Stoi właśnie przed demonem, przed stworzeniem, które ludzie przez wieki słusznie nazywali diabłem, i nie ma w niej nie tylko nienawiści, ale nawet niechęci.
Podeszła i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu. Przeszedł ją dreszcz i głęboki wstrząs, bo dotknęła aksamitu promieniującego niezwykłą mocą. Przesunęła palce po skórze, a energia przepłynęła przez nie, uderzając w dziewczynę kolejnym dreszczem. Crux się nie poruszył, lecz Koral wydało się, że cały świat zawirował, że zetknęła się z czymś, co przewyższa ją i rzeczy, które do tej pory miały dla niej znaczenie. W nagłym przebłysku pojęła, że ta istota, ten mężczyzna jest ważniejszy niż wszystko, co kiedykolwiek przeżyła. Niż pusty dom, ojciec w wiecznych wyjazdach służbowych, widmo strojącej się matki, narzeczony Dawid, którego zgodziła się poślubić, bo nie był jej nienawistny, a swoim majątkiem i pomysłami świetnie pomógłby rodzinnej firmie, ważniejszy nawet niż ona sama. Przy nim wszystko blakło, sprowadzone do roli martwego odbicia w lustrze, ponieważ tylko Cornet był prawdziwy. Mój świat to tylko odbicie jego świata, pomyślała. Wtedy zrozumiała, że nie potrafi skazać Corneta na śmierć i hańbę, w oczach tego człowieka nieporównanie gorszą od śmierci. Już nie miała swojej duszy, bo Crux ją zabrał. Za darmo, bez cyrografu, bez czegokolwiek w zamian.
– Cornet – wyszeptała.
Zwrócił na nią zmęczone spojrzenie.
– Może lepiej, byś usiadł…
Uśmiechnął się paskudnie, drapieżnie, a Koral się przestraszyła, że ją znienawidzi. Ale jej strach był bezpodstawny.
Targnął nim ból, więc zagryzł wargi. Srebro kapało z palców Koral, zamieniając senne węże w jeziora czerwieni, lecz to łzy, które spływały po policzkach dziewczyny, byłyby zdolne przepalić nawet diamenty.
Żeby wstać, musiał chwycić się blatu. Podłoga lekko falowała, ale gdy tylko ostatnia z liter znikła, Cornet poczuł, jakby zdjęto mu z ramion prawdziwą ciężką obręcz. Wyprostował się, odetchnął swobodnie. Żyję, pomyślał. Jeszcze nie zdycham. Jeszcze zdążę oddać Sykstusowi i mojemu bratu to, co się im należy.
Oparzenia wprawdzie bolały, lecz Crux od dawna nie czuł się tak dobrze. Żyję, myślał, z każdym oddechem odzyskując siły. Och, Sykstus! Trzeba było mnie zabić, krwawy skurwysynu!
Przypomniał sobie o dziewczynie. Była bardzo blada, a usta lekko jej drżały. Wyszczerzył do niej zęby.
– Już w porządku. Przestań się przejmować. Jestem złym facetem. Należało mi się. Chodź! Musimy stąd wyjść. Na razie zaliczyliśmy dopiero połowę sukcesu.
Wciągnął na siebie postrzępioną kurtkę. Chwilę rozglądał się w poszukiwaniu broni, ale niczego nie znalazł.
– Cornet? – szepnęła.
– Co?
– Czy tu zawsze tak jest?
Zrozumiał, o co pyta.
– Tak – powiedział. – Obawiam się, że tak.
Wyciągnął do niej rękę.
– Chodź. Czeka nas wycieczka po siedzibie rodu Dellvardan.
Wypchnął ją na korytarz. Skierowali się w lewo, ku pracowni Sykstusa. Echo podchwyciło odgłos ich kroków. W ścianach znów ożyły chichoty i szelesty. Cienie, które rzucali, w mdłym, nierównym świetle wyginały się spazmatycznie w kształt pożerających się nawzajem potworów. W powietrzu unosił się piwniczny zapach przemieszany z odległym wspomnieniem ciężkiego kadzidlanego dymu. Przycupnięte w niszach posągi wodziły za przechodzącymi metalowymi łbami.
Cornet nie pamiętał, od jak dawna tędy nie chodził. W mrocznych, chłodnych korytarzach bawił się jako dziecko, kiedy podziemia i pracownia należały do jego ojca.
– Boże, co za upiorne miejsce! – jęknęła Koral. Drżała.
– Po prostu piwnice – mruknął. – Chociaż faktycznie, niezbyt przytulne. Mam nadzieję, że nikt nie zechce nagle zleźć na dół.
– Co jest za tymi drzwiami? – spytała, wskazując na rzędy zamkniętych wrót.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Większości z nich nikt nie otwierał od setek lat. Część cel z pewnością stoi pusta, w niektórych Sykstus trzyma swoje martwiaki i materiał do eksperymentów, a w innych są zamknięci więźniowie, wrogowie i zdrajcy klanu, czasem demony, większość z nich dawno zapomniana. Wolę nie myśleć, jak wyglądają po kilku setkach albo tysiącach lat.
– Więc mogą jeszcze żyć? – szepnęła wstrząśnięta.
– Jasne – powiedział. – Sam bym tak skończył, gdyby nie ty.
– Jesteście nieśmiertelni?
Usta Corneta wykrzywił nieładny uśmiech.
– Nie wiem, dziewczyno. Nikt z nas nie doczekał naturalnej śmierci.
Zamilkła.
Za zakrętem korytarza pojawiła się pracownia. Skrzydła drzwi pozostały rozwarte, tak jak zostawiła je Koral. Po lewej stronie otwierał się mroczny wylot klatki schodowej.
Wtem z wnęki po prawej wyłoniła się niezgrabna, potężna postać. Trup. Czarne szwy pełzły po jego wargach. Bezradnym gestem wyciągał ramiona, jakby prosił o pomoc w zrozumieniu czegoś, co przerasta możliwości jego umysłu.
Koral pisnęła i chwyciła Corneta za łokieć.
