Wi?zy krwi

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wi?zy krwi, Kossakowska Maja Lidia-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wi?zy krwi
Название: Wi?zy krwi
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 379
Читать онлайн

Wi?zy krwi читать книгу онлайн

Wi?zy krwi - читать бесплатно онлайн , автор Kossakowska Maja Lidia

"Wi?zy krwi" to zbi?r intryguj?cych, pe?nokrwistych opowiada?. Ich wsp?lnym mianownikiem jest mroczny klimat zag?ady, beznadziei i ?mierci. Autorka prezentuje przewrotne pomys?y fabularne i ?wiat, kt?ry nie jest pi?kn? krain? magii, ale cz?sto smutn? i demoniczn? rzeczywisto?ci?. Tu nic nie istnieje bez powodu: pojawienie si? zwyk?ej muchy ma sens, cho? bohater jednego z opowiada? wola?by owej muchy nigdy nie zobaczy?, widmowy demon grasuj?cy w d?ungli wyci?ga mordercze r?ce po kolejn? ofiar?, a zwyk?e zakupy mog? urosn?? do rangi ?wi?ta. Ba, pojawiaj? si? nawet Zakony Handlowe, a wierni urz?dzaj? coroczne pielgrzymki do ?wi?ty? handlowych! Zapach rdzy, wanilii i gorzkich migda??w zwiastuje natomiast pojawienie si? Anio?a ?mierci. W?r?d opowiada? jest te? mikropowie??. Autorka kreuje w niej ?wiat po drugiej stronie lustra, kt?rym rz?dzi Lud Luster, prowadzone s? niejasne interesy, a w powietrzu czu? zapach krwi i zemsty.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 ... 72 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Co to jest? – wykrztusiła.

– Mój kuzyn Ivo – w głosie Cruxa pobrzmiewała ironia. – Pies. Wy się chyba już poznaliście.

– Czy jest coś, z czego nie kpisz, Cornet? – wybuchła. – Przecież to ożywiony nieboszczyk!

Spojrzał na dziewczynę, dostrzegł jej bladość, drżące palce i zrozumiał, jak bardzo musi się bać.

– Przepraszam, Koral. Dla mnie to normalne. Zwykły martwiak. Nie jest jeszcze gotowy, więc nie zrobi nam nic złego. Wiesz, dlaczego ma zaszyte usta? – spytał, nie mogąc się powstrzymać.

Potrząsnęła głową.

– Bo śmierdzi – powiedział.

Koral wzdrygnęła się. Chwycił ją za rękę i pociągnął w kierunku schodów.

– Nie bój się. To tylko pies. Bryła mięsa. No już, idziemy.

Posłusznie zaczęła pokonywać stopnie. Cornet zastanowił się, czy nie wrócić, żeby zniszczyć psa, ale nie miał żadnej broni, a martwiaki są bardzo silne, więc zrezygnował.

Położył dłoń na wyślizganej poręczy, starając się wyrzucić z umysłu wspomnienia, jakie wywołało dotknięcie metalu. Szerokie, ciemne schody wyprowadziły ich na górę, wprost do Galerii Szeptów. Crux znów ujrzał ogromny, wysoko sklepiony hol, którego zakrzywiony w ostrołuk sufit tonął w półmroku. Nie liczył na to, że za życia uda mu się jeszcze raz znaleźć w tym miejscu. Korytarz z surowej cegły i kamienia był niezwykle długi, a przestrzeń zdawała się tutaj załamywać pod dziwnymi kątami. Ponoć jeśli ktoś znał odpowiednie formuły, mógł przemieszczać się nim poza czasem i wymiarami, ale wiedza ta zaginęła wraz ze starożytnymi pokoleniami rodu Dellvardan.

Wysoko w górze wiązki żebrowań podtrzymujących sufit podawały sobie ręce, tworząc sklepienie. Na gzymsach siedziały przykucnięte gargulce, kamienne nietoperze rozkładały skrzydła do lotu, a pod ścianami przemykały misternie rzeźbione jaszczurki. Hol był tak ogromny, że odgłos kroków na marmurowej posadzce, ułożonej z czarnych i białych rombów, nikł w ciszy. Na ścianach wisiały obrazy oprawne w ciemne, zgryzione przez korniki ramy. Były to naturalnej wielkości portrety członków klanu, zastygłych w sztywnych pozach. Cornet przesunął wzrokiem po ich surowych obliczach i poczuł, że wrócił do domu.

Mieli do przejścia spory kawałek galerii, bo Crux wybrał drogę przez najstarszą, najmniej uczęszczaną część domu. Spieszył się. Żeby za nim nadążyć, Koral musiała biec. Mroczny korytarz, jakby żywcem wyjęty z powieści grozy, wydawał się dziwnie znajomy. Mijane po drodze portrety przyciągały uwagę, jakby każdy z nich wołał coś do niej bezgłośnie. Były piękne. Wyłaniające się z ciemnego tła twarze zdawały się jaśnieć wewnętrznym blaskiem. Postaci stały na tle nierealnych krajobrazów przedstawiających leśne jeziora okrągłe jak zgubiona moneta lub postrzępione szczyty zwieńczone warownymi zamkami.

Nagle wśród rzędów obrazów oczom Koral ukazał się portret długowłosego mężczyzny z dłonią wspartą na biodrze. W tle, na wzgórzu, płonęło miasto. Natychmiast rozpoznała ostry profil. Teraz stało się jasne, dlaczego nie znalazła tego obrazu w żadnej książce ze swojej biblioteki.

– Cornet, to ty! – zawołała. – Znam ten portret. Widziałam go we śnie!

Zatrzymał się zaskoczony. Dziewczyna musiała mieć jeszcze więcej mocy, niż przypuszczał, jeśli śniła, że przechadza się korytarzami siedziby jednego z potężniejszych rodów po Prawdziwej Stronie. Szczególnie tym korytarzem.

– Jesteśmy w Galerii Szeptów – wyjaśnił. – Znajdziesz tu portrety wszystkich dobrze urodzonych członków rodu. W każdym wizerunku pozostaje cząstka mocy modela, bo prawdziwy portret zabiera kawałek duszy. Podobno czasem obrazy rozmawiają ze sobą. Oczywiście, kiedy w pobliżu nikogo nie ma. Dobrze się rozglądaj, a zobaczysz innych znajomych.

Zerknęła na ścianę po lewej. Obraz w masywnej ramie przedstawiał mężczyznę o rysach uderzająco podobnych do Corneta. Był jednak starszy, mocniej zbudowany, a długie, rozpuszczone włosy miały jaskrawo rudy kolor. Władcze spojrzenie zdawało się przewiercać dziewczynę na wylot. Na przeciwległej ścianie wisiał portret lodowej piękności o kruczych lokach. W długich, bladych palcach trzymała świerszcza. Koral spojrzała na nią i zadrżała.

– To moja matka – powiedział Cornet, uśmiechając się krzywo. – Była czarownicą. Smiertelniczką, tak jak ty. Zmusiła ojca, żeby się jej ukazał, i o mały włos nie zrobiła z niego niewolnika, a był już wtedy starszym rodu i faktycznym przywódcą większości klanów. Szaleńczo się w niej zakochał, przeprowadził ją i pojął za żonę. Stary drań i suka dobrali się jak w korcu maku. Byli siebie warci. Czasem zastanawiam się, o czym rozmawiają nocami, ale wolałbym tego nie słyszeć.

Koral poczuła nagły niepokój, a jej ręce zrobiły się mokre od potu.

– Człowiek może się stać jednym z was, Cornet?

Skinął głową.

– Tak. Pod warunkiem, że ktoś wysokiej krwi przeprowadzi go na Prawdziwą Stronę i całkowicie wypełni mocą.

– A ty jesteś wysokiej krwi?

Uśmiechnął się, pokazując duże, ostre zęby.

– Najwyższej, skarbie. Mój ojciec trząsł wszystkimi klanami. Miał tyle mocy, że nikt nie potrafił go pokonać. W końcu załatwił go Sykstus, nie bez pomocy Kręgu. Wtedy objął władzę nad rodem Dellvardan, ale stracił kontrolę nad pozostałymi klanami. Nasza rodzina wciąż ma bardzo silną pozycję, lecz już nie dominuje nad innymi. Spójrz, tam wiszą Vax i Ivo, siostrzeńcy i kandydaci na następców Sykstusa. Znacznie uprościłem mu wybór, odkąd Iva przerabiają w piwnicy na psa. Brakuje tej gnidy Justusa, bo nie ma prawa tutaj zawisnąć. Stary sukinsyn go nie uznał i nie dał mu swego nazwiska. Został Vallegro, po matce, nie Calderon. Muszę przyznać, że ojciec miewał przebłyski wielkiego rozsądku. Chodź, nie możemy tu dłużej sterczeć. Jesteśmy w domu wroga.

Oboje drgnęli, gdy w oddali rozległo się skrzypnięcie zawiasów i daleki odgłos rozmowy.

– Ktoś idzie! – syknął Cornet, chwytając dziewczynę za ramię. Popchnął ją na ścianę, gdzie nagle za figurą przyczajonego gryfa pojawiły się, dotąd zupełnie niewidoczne, wąskie, wiodące w górę schodki. – Idź za mną – szepnął do ucha Koral, znikając w otworze. Słyszał za sobą jej przyspieszony oddech. Dłoń dziewczyny dotknęła jego pleców, poczuł palce wplątane we włosy.

Schody pięły się stromo niezliczoną ilością serpentyn. Powietrze, przesycone zapachem kurzu, nawet nie drgnęło. W ciemności Cornet potknął się kilka razy, zanim wyciągnięte po omacku ręce natrafiły na opór ściany. Wymacał znajomą klapkę, odsunął i zerknął przez maleńki otwór. Widoczny w nim pokój wydawał się pusty.

– Wchodzimy – szepnął, cicho przekręcając zapadkę. Sekretne drzwiczki otworzyły się bezszelestnie, gruby dywan stłumił odgłos kroków. Znaleźli się w przestronnym, przyjemnie urządzonym saloniku, pozbawionym jednak okien. Ciepłe, równomierne światło zdawało się promieniować z sufitu. Obracał głowę, by spojrzeć na Koral, gdy kątem oka dostrzegł w rogu przy biurku czyjąś sylwetkę. Rozpoznał szerokie barki i kędzierzawe włosy Milla Oexena. Niemal w tym samym momencie Millo zobaczył jego. Błyskawicznie odskoczył od biurka z wyrazem wściekłości i zaskoczenia na twarzy. Crux natychmiast zauważył, że Millo, tak jak on sam, nie ma broni. Przez sekundę zamarli w bezruchu, wtem Oexen rzucił się do ataku. Cornet zrobił unik, przemykając tuż pod potężną pięścią. W bezpośrednim starciu z dużo silniejszym przeciwnikiem musiał liczyć na zwinność i szybkość. Millo był potężny, ale mało zwrotny.

Wystraszona Koral tuliła się do ściany. Crux zrobił kolejny unik, jednocześnie wyprowadzając cios w brzuch Milla. Trafił, ale równie dobrze mógłby uderzyć w stalową płytę. Odskoczył, lecz wielka pięść grzmotnęła go w żebra, pozbawiając tchu. Widząc wzniesioną do ciosu łapę olbrzyma odruchowo poderwał w górę ramiona, pewien, że jedno solidne uderzenie w głowę zakończyłoby walkę na korzyść Oexena. Zanim zdążył je opuścić, pojął swój błąd, gdy coś na kształt małego samolotu rozbiło się o jego odsłonięty bok. Siła uderzenia pozbawiła go równowagi. Zatoczył się na stół, bezskutecznie próbując zaczerpnąć trochę powietrza. Zgięty wpół zawisł na blacie, a Millo niczym wielka, niespieszna lawina ruszył na niego. Pochylony nisko Crux trzasnął go krzesłem po nogach. Oexen się potknął, a Cornet walnął resztkami krzesła w kudłaty łeb. Millo przyklęknął. Crux błyskawicznie spuścił pięść na nasadę jego szerokiego nosa. Buchnęła krew, lecz wbrew zdrowemu rozsądkowi olbrzym, zamiast zachwiać się lub zwinąć, zaczął wstawać na nogi. Calderon okręcił się, żeby grzmotnąć go łokciem w splot słoneczny, gdy wielka łapa zacisnęła mu się na ramieniu, miażdżąc ranę po oparzeniu. Crux zobaczył przed oczami snop iskier, usłyszał własny gardłowy okrzyk. Millo bez miłosierdzia wykręcał mu rękę. Jeszcze sekunda, a kość trzaśnie jak suchy patyk. Cornet szarpnął się i z całej siły kopnął przeciwnika kolanem w podbrzusze. Uścisk zelżał, więc udało mu się wyrwać ramię. Natychmiast odskoczył z zasięgu pięści Milla, który zamiast kulić się z bólu, właśnie się prostował. W nagłym przebłysku Cornet zrozumiał, że zginie, jeśli natychmiast nie znajdzie broni. Chciał zanurkować za stół, ale potknął się o resztki krzesła. Runął na podłogę, a Millo już przy nim był. Ponad sobą ujrzał szeroką, zadowoloną mordę. Grube palce wyciągnęły się ku jego szyi. Spróbował kopnąć Oexena w brzuch, ale nie zdołał, bo Millo poderwał się, wydając nagły ryk wściekłości. To blada jak płótno Koral spuściła mu na łeb ciężki mosiężny świecznik. Jednym ruchem ręki odrzucił dziewczynę na ścianę, lecz w tej krótkiej chwili Cornetowi udało się wstać. Świecznik upadł na dywan, a dłoń Cruksa natychmiast się na nim zacisnęła. Z rozmachem trzasnął olbrzyma w twarz, ale mocarna łapa zdołała wyszarpnąć kandelabr z ręki Corneta, niemal łamiąc mu palce. Koral, kaszląc, usiłowała się podnieść. Okrwawiony Millo, upiorny niczym Minotaur, rzucił się na Calderona, potrząsając zdobycznym świecznikiem. Crux śmignął za stół, unikając trafienia, które odłamało część blatu. Oddychał szybko, a serce mu waliło w przyspieszonym rytmie. Sukinsyn mnie zabije, pomyślał. Gorzej, połamie mi większość kości i odniesie w zębach Sykstusowi. Muszę go czymś załatwić.

1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 ... 72 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название