-->

Czerwone dywany, Odmierzony krok

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Czerwone dywany, Odmierzony krok, Земкевич Рафал A.-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Czerwone dywany, Odmierzony krok
Название: Czerwone dywany, Odmierzony krok
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 170
Читать онлайн

Czerwone dywany, Odmierzony krok читать книгу онлайн

Czerwone dywany, Odmierzony krok - читать бесплатно онлайн , автор Земкевич Рафал A.

Ksi??ka jest swoistego rodzaju wizj? przysz?ej Europy i Polski, jest to spojrzenie apokaliptyczne, gdy? rzeczywisto??, kt?ra nadejdzie, b?dzie zmierzchem ?wiata. Ju? teraz rozpadaj? si? banki, bankrutuj? rz?dy, narastaj? konflikty etniczne, religijne i spo?eczne. O tym wszystkim jest mowa w tej ksi??ce.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 46 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Śpiąca Królewna

Pod wieczór na wzgórzu pojawiły się wozy pancerne i ciężarówki. Zjechały z drogi na rozciągającą się tuż pod szczytem polanę. Wypalona słońcem, rachityczna trawa poznaczona była czarnymi plamami po ogniskach i zastarzałymi kałużami oleju, a granicę obozowiska wyznaczały pryzmy odpadków. Sterty opróżnionych plastikowych kanistrów, butelek i pozdzieranej z racji żywnościowych folii odgradzały polanę od czegoś, co kilkanaście lat temu było lasem, a co od dawna już stanowiło tylko gąszcz usianych śmieciami suchych gałęzi skłębionych wokół martwych pni niczym zapory z drutu kolczastego wokół stalowych kozłów.

Szczęknęły rygle włazu i z górnego luku pancerki wyszedł oficer. Ześlizgnął się po pancerzu i podszedł do miejsca, gdzie przez wał odpadków przełamywała się w dół piaszczysta polna droga. Przez chwilę przypatrywał się jej, ale aż do zakrętu nie znalazł żadnego znaku, aby ktokolwiek tędy ostatnio jeździł. Zresztą zdjęcie satelitarne nie mogło mylić – droga była czysta, aż do Czarciego Wirażu. Starczyło depnąć po pedałach, aby dojechać tam w osiem minut.

– Pawlik, jak tam nasz delikwent? – rzucił oficer do wmontowanego w baniasty hełm mikrofonu.

– Stanęli w Bojarce na dobre. Chyba będą tam nocować – odezwało się w słuchawkach.

No, to i my tutaj zanocujemy. Każ wysiadać. Oficer w okrągłym hełmie miał na sobie kamizelkę bojową, której naramienniki i szeroki napierśnik, służący zarazem za jeden z glide-boksów komputera osobistego, czyniły go jeszcze szerszym niż w rzeczywistości – chociaż major Fedor Stupak, przez przyjaciół zwany po prostu Grubasem, i bez tego w pełni zasługiwał na swoje przezwisko.

Nie zwracając uwagi na krzątaninę, która zaczęła się za jego plecami, wpatrywał się w oświetlony wiszącym nisko słońcem zdewastowany krajobraz. Musnął palcem sensor przyłbicy, na twarz spłynęła mu przejrzysta tafla. Ułamek sekundy później w szkle rozjarzyły się zielonkawe, fosforyczne linie, nakładając na wyrudziały pejzaż widmowy panel sterowania. Oficer sięgnął ku piersi i pociągnął po pancerzu palcem. Ten ruch sprawił, iż świetlista plamka kursora, skryta dotąd w kącie pola widzenia, drgnęła i przesunęła się ku wyrysowanej bladą, przejrzystą farbką listwie poleceń przy dolnej krawędzi obrazu. Naprowadził kursor na ikonę ze stylizowanym obrazkiem lornetki i potwierdził komendę stuknięciem palca w pancerz.

Pośrodku pola widzenia pojawił się charakterystyczny obrys dwóch nachodzących na siebie kół. Część obrazu, która pozostała na zewnątrz, zmatowiała i ściemniała, jak za przydymionym szkłem. To, co było w środku obrysu, zaczęło gwałtownie rosnąć, aż w końcu kolejne stuknięcie palca w pancerz, przy kursorze naprowadzonym na suwak powiększenia, uczyniło obraz bliskim i wyraźnym. Oglądany ze wzgórza pejzaż przecinała wstęga drogi, momentami ginąca za wzniesieniami terenu lub skupiskami budowli. W lewą stronę wiodła ona do Żytomierza, dalej do Lwowa i wschodniej granicy Europy. W prawo -do Kijowa, a potem ku zachodnim obłastiom Rosji. Oficer przez długi czas przepatrywał drogę od jednego krańca horyzontu po drugi, wiązka kamer na jego hełmie poruszała się ledwie zauważalnie. Kilkakrotnie zatrzymywał się na nędznych zabudowaniach lub kawalkadach samochodów i powiększał obraz do maksimum, na ile można to było zrobić bez połączenia z komputerem pokładowym pancerki i posłużenia się jej telewizyjnym okiem, daleko potężniejszym od tego na hełmie.

Ruchem dłoni wywołał na bocznym, przyciemnionym polu panel sterowania długości fal i pochwyciwszy kursorem tkwiący mniej więcej pośrodku skali suwak, przeciągnął go gwałtownie niemal do samej góry.

W jednej chwili przyłbica hełmu zamieniła się w arkusz bazaltowej czerni. Nawet panele sterowania straciły barwy, zamieniając się w pajęczy ścieg złotych nici. Wokół majora Stupaka zapadła nieprzenikniona noc.

Powolnym, płynnym ruchem zmieniał częstotliwości. Mógł wejść od razu na tę, której potrzebował, ale nie spieszył się nigdzie.

Pierwsze światło zapłonęło na niebie, kiedy w oknie wskaźnika częstotliwości pokazała się liczba: „453”. Chwilę po nim rozjarzyły się następne. Wiedział bez liczenia, że jest ich dwanaście, przytwierdzonych nieruchomo do firmamentu. Dwanaście punktów zaczepienia dla świata, może ostatnich, których stałości i niezmienności można było być zawsze pewnym. Każdy oznaczał jedną z orbitalnych radiolatarń, na które orientowały się wszystkie systemy naprowadzające i nawigacyjne. Poszczególne satelity emitowały sygnały na osobnych, zastrzeżonych wyłącznie dla nich częstotliwościach i w przyłbicy widział je nad sobą jak różnobarwne ogniki, mrugające z nieba, każdy swoim, specyficznym pulsem.

Poruszył kursorem i radiolatarnie zgasły niczym zdmuchnięte świece na urodzinowym torcie. Skrócił zakres odbieranych fal jeszcze bardziej, aż przestrzeń dookoła wypełniła się przeraźliwie silną, bladą poświatą – jakby Księżyc w pełni zawisł nagle tuż nad samą Ziemią. Pejzaż dookoła pojawił się znowu; bezlitośnie obnażony w potokach bijącego z nieba ostrego światła, miał teraz w sobie coś upiornego. Każda szczelina w ziemi, każda nierówność, utraciwszy osłonę traw, mgły lub choćby tylko nieprzejrzystego powietrza, raziła w oczy niczym naga kość wyzierająca spod ciała.

Był teraz w zakresach najkrótszych fal radarowych, a lejący się z nieba blask pochodził z wojskowych satelitów teledetekcyjnych, od lat pracowicie zbierających dane dla coraz mniej nimi zainteresowanych mocarstw.

Teraz oficer ruszył w przeciwną stronę, ku niższym częstotliwościom. Co chwila wokół niego i ponad nim rozpalały się barwne ognie, słupy i tafle fal radiowych. Magiczne światło drgało i wibrowało, oscylowało w setkach przeróżnych rytmów, przeświecało na różne sposoby pejzaż i przedmioty, to zatrzymując się na matowych powierzchniach, to zmieniając je w zeszklone okrycia dla krystalicznych struktur. Radiowe reflektory rozbłyskiwały w różnych punktach widmowego krajobrazu niczym iskierki światła na śniegu, przemykały po niebie, nawiercały rzadkim ściegiem zbocza i płaszczyzny, skupiając się na drogach i wokół ich skrzyżowań. W zakresach ultrakrótkich feeria świateł sięgnęła pełni, zatapiając wszystko w oślepiającym blasku, by potem gwałtownie zwinąć się w ciemność i przejść w zielonkawobury marsjański krajobraz, szkicowany podczerwienią.

W czasie tej wędrówki po zakresach jeden z punktów odległej drogi co i raz mrugał wielobarwnymi ognikami. Było ich na tyle dużo, że oficer kazał komputerowi odwzorować całość płynącej stamtąd emisji.

Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Konwój świecił na wszystkich częstotliwościach jak noworoczna jolka. Błyszczały czerwono emitery fal telewizyjnych, żarzyły się głębokim karminem cztery zakresy UKF, migotała boja pozycjonowania, drgały fioletowe ogniki bekapów komputerów pokładowych potężnych ciężarówek, odprowadzających na bieżąco kopie przetwarzanych informacji do swojej centrali.

A na drugim wozie, licząc od czoła konwoju, aż raniła oczy iskra migocząca wszystkimi barwami, od ciemnego fioletu po jasnożóły. W ten sposób prezentowały się w odwzorowaniach spektrowizualnych szyfrowe radiotelefony satelitarne, których emisja przeskakiwała bezustannie z jednej częstotliwości w drugą, tak aby maksymalnie utrudnić jej wyskanowanie wszystkim, oprócz właściwego odbiorcy, którego przez owo szaleńcze miotanie się po częstotliwościach prowadzono na osobno szyfrowanym paśmie pomocniczym.

Zwykłe konwoje nie miały takiego sprzętu. Oficer polecił komputerowi przeanalizowanie ruchu wielobarwnej iskry i nałożenie go na zapisaną w pamięciach zewnętrznych mapę. Po chwili złote ściegi wyszyły na wewnętrznej stronie przyłbicy szkic orientacyjny. Wynikało z niego, że konwój minął Parachowkę, najdogodniejsze na tej trasie miejsce na nocleg, i posuwał się powoli dalej.

Zapytał komputera o sugestie. Dostał identyfikację boi pozycjonowania i części nadajników. Z rejestru wynikało, że należą do firmy zarejestrowanej we Lwowie, w ich poufnych zapisach wiązanej z niejakim Stawyszynem.

Ten Stawyszyn nie był, z punktu widzenia majora, nikim ważnym ani groźnym i Fedor stracił zainteresowanie sprawą. Odruchowo przelał dane do komputera swojej pancerki, jednej z dwóch, nakazując mu dalsze obserwowanie odcinka między Bojarką a Czarcim Wirażem. Kamery na wieżyczce ożyły, poruszyły się nieznacznie. Dokładnie w tym samym momencie przyłbica oficera uniosła się z ledwie słyszalnym szelestem, znikając w podwójnym pancerzu hełmu.

Fedor Stupak zmrużył oczy. Znowu był słoneczny wieczór po upalnym sierpniowym dniu, znowu była otoczona zwałami śmieci polana pod szczytem wzgórza i wyrudziały krajobraz, w którym z najwyższą trudnością dawało się odróżnić wstęgę odległej drogi.

*

Nazwy Czarci Wiraż nie było na żadnych mapach. Używali jej tylko ludzie przemierzający tę drogę – czumacy, kurierzy i tacy jak Perhat, zarazem przewoźnicy, piloci i strażnicy wynajmujący się do prowadzenia konwojów.

Oczywiście, wyjaśniał zirytowany Perhat, nie zamierza tamtędy dzisiaj przejeżdżać. Tylko skończony idiota pchałby się ciężarówkami na Czarci Wiraż po nocy. Dlaczego więc nie zatrzymał się na noc w Parachowce, jak miała to we zwyczaju większość przejeżdżających na Kijów karawan? – chciał koniecznie wiedzieć głos po drugiej stronie satelitarnego telefonu. Ma swoje powody i nie musi ich wyjaśniać, odpowiadał na to Perhat. To on prowadzi konwój, nie siedzi w biurze geshaftfuhrera pod Kolonią, tylko jest na miejscu, a zresztą zna tę okolicę jak własnych pięć palców. Nie, nie zamierza również zjeżdżać na Radornyśl, nie ma żadnego powodu zbaczać z szerokopasmówki. Czy Biuro może wiedzieć? Pewnie, że może. Na opuszczonym parkingu, za jakieś piętnaście kilometrów. Tak właśnie w szczerym polu. Nie jego interes. Oczywiście, niech informuje. Owszem, Perhat wie, jakie są jego obowiązki, Perhat zna wagę i szczególną sytuację tego zlecenia, owszem zleceniodawca może domagać się wyjaśnień, ale on nie będzie się co pół godziny opowiadał każdemu dupkowi, który akurat dosiadł się do centralki, korzystając z faktu, że wszyscy starsi koledzy poszli już do domu. A informuj sobie, pies ci mordę lizał, i kończmy tę rozmowę, zanim będę zmuszony wyjaśnić, kto cię począł i w jakich okolicznościach.

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 46 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название