Czarne Oceany
Czarne Oceany читать книгу онлайн
Cho? autor CZARNYCH OCEAN?W o?ywia klasyczne w?tki literatury science fiction, jego powie?? sporo zawdzi?cza no?nej problematyce i stylistyce prozy cyberpunkowej, a wi?c pisarstwa zrodzonego tak z fascynacji najnowsz? technologi?, jak i l?k?w doby informatycznej. Ju? teraz ?yjemy w ?wiecie rz?dzonym przez superkomputery. Co si? stanie, kiedy te popadn? w ob??d? – pyta w swej powie?ci Jacek Dukaj.
W CZARNYCH OCEANACH najbardziej wybredny czytelnik fantastyki znajdzie to, czego zwyk? szuka? i czego nie mo?e zabrakn?? w ksi??kach tego rodzaju: spiski i wojny, eksperymenty naukowe, nad kt?rymi uczeni stracili kontrol?, a tak?e nieko?cz?ce si? spekulacje na temat mo?liwo?ci i kondycji ludzkiego rozumu. W wartk? i efektown? fabu?? Dukaj umiej?tnie w??czy? tre?ci dyskursywne mieszcz?ce si? w polu takich dziedzin, jak polityka, ekonomia i psychologia. CZARNE OCEANY bez w?tpienia nale?? do erudycyjnego nurtu polskiej SF i nawi?zuj? do najlepszych tradycji tego gatunku, z tw?rczo?ci? Stanis?awa Lema na czele.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Teraz powstał kłopot: jak rozwiązać układ spojrzeń nierównoległych. Nie należy patrzeć gdzieś w odległą przestrzeń, to nazbyt sztuczne. Podobnie popatrywanie na własne paznokcie nie spełnia roli. Coś pomiędzy: ściana, balustrada, żeby spojrzenie błądziło w sposób niby naturalny. Ktoś w końcu złamie się pierwszy – spojrzy wprost, wstanie, wyjdzie. Ale niech to nie będę ja.
– To wystarczy, żeby uwierzyć w myślnię – mruknęła.
– Co?
– Takie chwile.
– Jakie?
– Takie właśnie. Trach: spojrzał na nią.
Głowa nieco opuszczona. Uśmiechała się. Wzruszył ramionami, podrapał się wskazującym palcem w prawą brew.
– Wiele nie trzeba – przyznał. – Wchodzisz do pokoju, nawet nie obejrzą się, a już zmiana. Takie rzeczy. I niby komu się zdarza? Telepatom? Skądże. Ile razy coś podobnego… Obszczekuje cię na ulicy pies, w pewnej chwili masz już tego dość, może zły humor akurat, w każdym razie wściekłość przeważa, i w tej jednej chwili jesteś gotowa skopać go na śmierć, pstryk, decyzja milisekundowa, nawet jeszcze nie wykonałaś ruchu, nie zmieniłaś wyrazu twarzy, hormony agresji nie zaczęły pracować – a ten pies już wie i milknie, podkula ogon, ucieka. Takie rzeczy. Myślnia pasuje do podświadomych przeczuć. Albo czy ktoś patrzy na ciebie, osławiony „wzrok przewiercający potylicę". Powinniśmy szukać między tajnymi agentami. Którzy najlepiej wyczuwają śledzących. I tak dalej.
– Taa, wiem coś o tym. – Zajrzała do wnętrza szklanki (to też jest sposób). – Kiedy właściwie Fortzhauser odwołał moją ochronę?
– Mhm? Tuż po pani powrocie z Bostonu. Bo co?
– Ona jest trochę paranoiczka i…
– Kto?
– Ona. Ja.
– Aha. – Wstał, oparł się przedramionami o balustradę, wyjrzał w świetliste otchłanie. – Jeśli ktoś panią śledzi, trzeba to zgłosić, i tak dosyć mamy przecieków, pół świata już wie. Przynajmniej w razie czego będzie pani potem kryta.
– Śledzić? Po cóż mieliby mnie śledzić? Nie tak dzisiaj pracują wywiady. A może się mylę? Pan był przedtem -gdzie? w NSA?
– Nieważne.
Odwrócił się i jego wzrok trafił na tego pająka, mozolnie wędrującego po ścianie. Zanim pomyślał, wyciągnął rękę, by go zdjąć i wyrzucić za balkon. W ostatecznym rozrachunku ciało okazało się jednak wolniejsze od myśli i na szczęście Nicholas w porę się zorientował, co właściwie czyni. Oho! Pułapka! Wymienił z Mariną szybkie spojrzenia, wymuszony uśmiech kłócił się w nich z autentycznym zmieszaniem.
Sam się w to wplątał, sam musi znaleźć wyjście. Ręki wciąż nie opuszczał. Opuści – źle. Wyrzuci pająka – też niedobrze. Przeciągać chwilę bardziej również nie sposób, obsunie się w inny symbol, jeszcze silniejszy.
Co robić, co robić, Boże mój, jak ja się wpakowałem w tak jednoznaczne deklaracje, ona patrzy, nie mogę wyrzucić, nie mogę nie wyrzucić…
Poruszyła głową, wróciła do kontemplacji zawartości szklanki.
Opuścił ramię.
– Chodźmy, zimno mi. – Ruszył ku drzwiom. – Zadzwonić po taksówkę?
– Jurydykator gwarantuje.
– No tak.
Wypiła sok. Odebrał szklankę. Palce miała zimne, Przeprosił za przypadkowe dotknięcie.