-->

Eden

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Eden, Lem Stanislav-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Eden
Название: Eden
Автор: Lem Stanislav
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 340
Читать онлайн

Eden читать книгу онлайн

Eden - читать бесплатно онлайн , автор Lem Stanislav

W obliczeniach by? b??d. Nie przeszli nad atmosfer? ale zderzyli si? z ni? [...] W jego wyniku rakieta z grup? kosmonaut?w awaryjnie l?duje na planecie Eden. Ludzie rozpoczynaj? napraw? statku, a tak?e badanie planety, kt?ra okazuje si? zamieszkana przez istoty rozumne. Podczas poznawania nowego ?rodowiska kosmonauci odkrywaj? niezrozumia?e z ziemskiego punktu widzenia rzeczy i zjawiska, np. dzia?aj?c? automatycznie fabryk?, kt?ra najpierw produkuje nieznane przedmioty, a nast?pnie je niszczy. Najbardziej jednak niezrozumia?y wydaje si? Ziemianom system spo?eczny, w kt?rym egzystuj? "dubelty" (jak nazwali Ede?czyk?w). Wiod?c? technologi? jest bioin?ynieria, kt?ra za pomoc? manipulacji genetycznych usi?uje wytworzy? "lepsza ras?". Wytwory nieudanych eksperyment?w s? eksterminowane...

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 61 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Doktor zbudził się w zupełnej ciemności, od razu trzeźwy. Zbliżył do oczu zegarek - przez chwilę nie mógł się zorientować, która godzina, nie zgadzała mu się z panującym mrokiem, zapomniał, że znajduje się w rakiecie, pod ziemią. Nareszcie odcyfrował z wianuszka zielonych iskierek na tarczy, że dochodzi ósma. To go zdziwiło. Tak krótko spać! Mruknął z żalem i chciał się już odwrócić na drugi bok, gdy znieruchomiał.

W głębi statku coś się działo - czuł to raczej, aniżeli słyszał. Podłoga niosła delikatny dreszcz. Gdzieś, bardzo daleko, zabrzęczało coś, było to ledwo słyszalne, ale natychmiast usiadł na posłaniu. Serce zaczęło mu uderzać mocniej.

Wróciło! - pomyślał o stworzeniu, którego śluzowe ślady odkrył Fizyk. - Usiłuje sforsować wejściową klapę - to była następna myśl.

Statek zadrżał nagle, jak gdyby olbrzymia siła chciała go jeszcze głębiej wcisnąć w ziemię. Któryś z leżących niespokojnie zajęczał przez sen. Doktorowi wydało się przez mgnienie, że włosy zmieniają mu się w rozpalone druciki. Statek ważył szesnaście tysięcy ton!! Podłoga zadygotała - był to niemiarowy, rwący się dreszcz. Nagle zrozumiał.

To był któryś z agregatów napędowych! Ktoś go uruchamiał!!

– Wstawajcie! - krzyknął, szukając po omacku latarki. Ludzie zerwali się, wpadali na siebie w egipskich ciemnościach, rozległy się pomieszane okrzyki. Doktor znalazł nareszcie latarkę, zaświecił ją. W kilku słowach wyjaśnił, co się dzieje. Inżynier, pijany jeszcze snem, wsłuchał się w odległy odgłos. Korpusem zatargały pojedyncze zrywy, nasilony jęk wypełnił powietrze.

– Sprężarki lewych dysz! - syknął. Koordynator zapinał, milcząc, przód kombinezonu, inni ubierali się pospiesznie, Inżynier, tak jak stał, w koszuli i gimnastycznych spodenkach, wypadł na korytarz, po drodze wyrwał Doktorowi latarkę z ręki.

– Co chcesz robić?

Pobiegli za nim. Skierował się do nawigatorni. Podłoga, po której biegli, rozdzwaniała się, dygotała coraz gwałtowniej.

– Lada chwila urwie łopatki! - wydyszał Inżynier, wpadając do kabiny nawigacyjnej, oczyszczonej przez intruza. Skoczył do głównych zacisków, przerzucił dźwignię.

Jedno światło zapaliło się w rogu. Inżynier i Koordynator, teraz już razem, wyciągali ze ściennego schowka elektrożektor, wydobyli z futerału, potem z największym pośpiechem podłączyli go do zacisków ładujących, zegar kontrolny był rozbity, ale podłużna rurka na lufie zajaśniała błękitem - prąd ładowania był!

Podłoga drgała febrycznie, wszystko, co nie było umocowane, podskakiwało, metalowe narzędzia trzęsły się na półkach, jakiś szklany przedmiot spadł i roztrzaskał się, słyszeli podzwanianie okruchów. Resztki plastykowej obudowy odezwały się potężniejącym rezonansem - nagle zapadła martwa cisza, równocześnie jedyne światło zgasło. Doktor włączył natychmiast latarkę.

– Naładowany? - rzucił pytanie Fizyk.

– Najwyżej na dwie serie - dobre i to - odkrzyknął Inżynier, wyrywając raczej, aniżeli odłączając zaciski. Porwał elektrożektor, pochylił go aluminiową lufą do ziemi, zacisnął dłoń na rękojeści i poszedł korytarzem w kierunku maszynowni. Byli w połowie drogi, obok biblioteki, kiedy rozległ się piekielny, przeciągły zgrzyt, dwa, trzy kurczowe targnięcia wstrząsnęły całym statkiem, w maszynowni przewaliło się coś z przeraźliwym łomotem i zapadła martwa cisza.

Inżynier i Koordynator ramię w ramię doszli do pancernych drzwi. Koordynator odsunął rygiel wziernika, zajrzał do środka.

– Dajcie latarkę - powiedział.

Doktor wetknął mu ją natychmiast w dłoń, ale nie było łatwo puścić strumień światła do wnętrza przez wąski, oszklony otwór i jednocześnie patrzeć. Inżynier odemknął drugi wziernik, przyłożył do niego oczy i westchnął, zatrzymując powietrze w płucach.

– Leży - powiedział po długiej chwili.

– Co? Kto? - padły okrzyki zza jego pleców.

– Gość. Poświeć lepiej, niżej, niżej - tak! Nie rusza się. Nic się nie rusza. Zrobił przerwę.

– Jest wielki jak słoń - powiedział głucho.

– Dotknął szyn zbiorczych? - pytająco powiedział Koordynator, który nic nie widział, bo wylot reflektora, który przycisnął do wziernika, zasłaniał mu cały otwór.

– Raczej wlazł w zerwane przewody. Widzę - końce wystają spod niego.

– Końce czego? - niecierpliwił się Fizyk.

– Kabla wysokiego napięcia. Tak, nie rusza się. No co, otwieramy?

– Trzeba - odparł po prostu Doktor i zaczął odsuwać rygiel główny.

– Może tylko udaje? - rzucił ktoś z tyłu.

– Tak dobrze udawać potrafi tylko trup - rzucił Doktor, który zdążył jeszcze przyłożyć twarz do drugiego wziernika, zanim Koordynator odsunął latarkę.

Stalowe rygle przesunęły się miękko w łożach. Drzwi stały otworem. Przez długą chwilę nikt nie przestępował progu - Fizyk i Cybernetyk patrzeli ponad ramionami stojących na przedzie. W głębi, na pogruchotanych płytach ekranowania, wciśnięta między rozchylone przemocą na boki ścianki działowe, spoczywała słabo połyskująca w świetle, garbata naga masa. Chwilami przebiegało po jej powierzchni najdelikatniejsze drżenie.

– Żyje - szepnął zdławionym głosem Fizyk.

W powietrzu unosił się ostry, wstrętny swąd, jak gdyby spalonego włosia, drobny sinawy dymek rozpływał się do reszty w smudze światła.

– Na wszelki wypadek - powiedział Inżynier, podniósł elektrożektor, przyciskając przezroczystą kolbę do biodra, i skierował go w bok nieforemnej masy. Syknęło. Beziskrowe wyładowanie trafiło rozlewający się, pośrodku stromo wzniesiony kadłub tuż poniżej owego garbu. Ogromne ciało sprężyło się, wzdęło i jak gdyby zapadło w siebie, rozpłaszczając się jeszcze bardziej. Górne brzegi białych ścianek działowych zadygotały przy tym, rozgięte wielką siłą na boki.

– Koniec - oświadczył Inżynier. Przestąpił wysoki, stalowy próg.

Weszli wszyscy. Daremnie usiłowali dopatrzyć się nóg, macek, głowy tego stworzenia. Bezwładną masą spoczywało na wyrwanej sekcji transformatora, bezkształtne, garb przewiesił się cały w jedną stronę, jak luźny worek pełen galarety. Doktor dotknął boku martwego ciała. Pochylił się.

– Wszystko to jest raczej… - mruknął. - Powąchajcie - powiedział.

Podniósł ku nim dłoń - na końcach palców błyszczało coś jak krople rybiego kleju. Chemik pierwszy pokonał odruch obrzydzenia. Krzyknął zdumiony.

– Poznajesz, co? - powiedział Doktor.

Wszyscy wąchali teraz - i poznawali gorzki zapach, jaki wypełniał hale „fabryki”.

Doktor znalazł w kącie dźwignię, która dała się zdjąć z osi, podsadził jej szerszy koniec pod ciało i usiłował obrócić je na bok. Naraz pośliznął się, koniec dźwigni przebił skórę i stal wjechała niemal do połowy w tkankowy miąższ.

– No, jesteśmy ugotowani - mało, że wrak, jeszcze i cmentarz! - warknął wściekle Cybernetyk.

– Lepiej byś pomógł! - rzucił gniewnie Doktor, który mozolił się sam nad odwróceniem cielska.

– Czekaj no, kochany - powiedział Inżynier - jak to może być, żeby to bydlę uruchomiło agregat? Wszyscy spojrzeli na niego w osłupieniu.

– Rzeczywiście… - wybełkotał Fizyk. - No i co? - dodał głupkowato.

– Żebyśmy mieli tu popękać, musimy go odwrócić, mówię wam, że musimy! - wypalił Doktor. - Chodźcie wszyscy - nie, z tej strony. Tak! Nie brzydzić się! No, co tam?

– Czekaj - powiedział Inżynier. Wyszedł i wrócił po chwili ze stalowymi drągami, których używali do kopania tunelu. Wsunęli je, jak lewary, pod martwy kadłub i na komendę Doktora dźwignęli w górę. Cybernetyk zadrżał, kiedy dłoń, osunąwszy mu się po śliskiej stali, dotknęła nagiej skóry stworzenia. Z przeraźliwym plaśnięciem przewaliło się bezwładnie na bok. Odskoczyli. Ktoś krzyknął. Jak z gigantycznej, wydłużonej wrzecionowate ostrygi, wychylił się ze stulonych skrzydlate, grubych, pofałdowanych, mięsnych pochew dwuręki kadłubek, sunąc własnym ciężarem w dół, aż dotknął węzełkowatymi paluszkami podłogi. Był nie większy od dziecięcego popiersia, kiedy tak wisiał na rozciągających się błonach bladożółtych wiązadeł, kiwając się coraz wolniej i wolniej, aż zamarł. Doktor pierwszy odważył się podejść do niego, pochwycił koniec miękkiej, wieloprzegubowej kończyny i mały tors, żyłkowany blado, wyprężył się, ukazując płaską twarzyczkę, bezoką, z ziejącymi nozdrzami i czymś poszarpanym jak rozgryziony język, w miejscu gdzie u człowieka są usta.

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 61 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название