-->

Perfekcyjna niedoskona?o??

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Perfekcyjna niedoskona?o??, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Perfekcyjna niedoskona?o??
Название: Perfekcyjna niedoskona?o??
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 166
Читать онлайн

Perfekcyjna niedoskona?o?? читать книгу онлайн

Perfekcyjna niedoskona?o?? - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Pierwsza cz??? trylogii science-fiction, czyli teoria rozwoju wszelkich mo?liwych cywilizacji we wszelkich mo?liwych wszech?wiatach w nowej powie?ci Jacka Dukaja.

Adam Zamoyski, tajemniczy zmartwychwstaniec, znajduje si? w centrum rozgrywki mi?dzy cywilizacjami, lud?mi, nielud?mi i istotami postludzkimi. Bohater stanowi klucz do zwyci?stwa w owej ewolucji. Czy sam zdo?a przeby? ?cie?k? od Homo sapiens, przez formy czystej informacji i przez wszech?wiaty coraz dziwniejszych fizyk – do Doskona?o?ci?

„Jacek Dukaj jak demiurg powo?uje ?wiaty do istnienia, nadaj?c im przy tym cywilizacyjn? pe?ni?. Wymy?la wszystko: edukacj?, stosunki rodzinne, struktur? w?adzy, mod?, a tak?e j?zyk, teorie fizykalne i antropologiczne.

(…) Czyta si? wi?c t? powie?? ?wietnie – im dalej, tym lepiej. Kto wie, mo?e b?dzie to ksi??ka kultowa? Bo j?zykiem tej powie?ci mo?na m?wi?, a jej koncepcje mo?na przyk?ada? do rzeczywisto?ci.

(…) Najbli?ej by?oby pewnie od tej powie?ci do ksi??ek Dicka, do powie?ci Ursuli le Guin, je?li wzi?? pod uwag? pe?ni? stworzonego ?wiata, a tak?e do Lema, tym razem ze wzgl?du na g??wnego bohatera (…). Kr?tko m?wi?c: Dukaj potrafi miesza? – zar?wno je?li chodzi o stwarzanie rzeczywisto?ci, kt?ra wymaga od nas poznawczego przeorientowania, jak i w zakresie ??czenia rozmaitych wzorc?w literackich. Wra?enie pozostaje to samo: ta powie?? jest do czytania i do przemy?lenia. Wspaniale opas?e tomisko wci?ga atrakcyjn? fabu??, dobrze prowadzonymi dialogami, zagadkami i sensacyjnymi rozwi?zaniami."

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 70 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– No tak. Dużo ci teraz z tego -

– To są bardzo przydatne długi wdzięczności, Angel, nie lekceważ słowa Cesarza. Dlaczego długowieczni są tak potężni? Ponieważ mieli czas, by uzależnić od siebie prawie wszystkich. Śmierć przecina te sieci kontaktów, przysług, wpływów, ich nie można odziedziczyć, nie rosną więc ponad pewną skalę – jeśli jednak nie umierasz, sieć rozrasta się w nieskończoność. Czy zauważyłaś, że pierwszym is-is-istynktem starców jest irytacja na wszystko, co nowe, co przychodzi spoza znanego im świata? Nie należy do sieci – stanowi więc zagrożenie. My…

– Tak? – Angelika przysunęła się bliżej, to już był prawie szept.

Ojciec potrząsnął głową.

– A druga próba – mruknął, przekrzywiając głowę, aż coś strzeliło mu w karku – to był klasyczny atak wirusowy, co prawda niezwykle zjadliwy, chyba znali zewnętrzne kody, zbyt szybko pękło krypto finityczne. Na szczęście okazał się

źle wycelowany: po tej pierwszej próbie prze adresowaliśmy moje archiwizacje.

– Tylu ich, że w doku wytrącają sobie wzajem sztylety, trucizna skapuje na posadzkę – mruknęła Angelika.

– Coś w tym stylu. – Ojciec puścił do niej oko (powieka mu się zacięła i popadł na kilkanaście sekund w tik mimiczny). – Najoczywistszym kandydatem są Horyzonta-łiści, ale tu trzeba kandydatów dwóch. Kto drugi? A skoro znajdziemy drugiego podejrzanego, to ten pierwszy też staje się wątpliwy.

Angelika nawijała w zamyśleniu włosy na palce.

– De la Roche chyba się spodziewał u…

– To phoebe bez Tradycji, po zachowaniu niczego nie poznasz.

– Może w to właśnie celowału…

– Może.

– One oczywiście hodują nas sobie na swoich Polach, wiedzą, jak na nas zagrać.

– Lub wydaje im się, że wiedzą…

Tak właśnie wyglądała ta pułapka, w którą pochwycił był ją ojciec: aksamitny potrzask zaufania. Jeszcze chwila takiego dialogu – i nie była w stanie wyobrazić sobie jakiejkolwiek formy odmowy jego prośbie.

Wyszła z zamku, pożegnała się z matką, odnalazła Za-moyskiego i zaciągnęła go na lotnisko; z początku wystarczył żartobliwy flirt, w końcu musiała go ciągnąć prawie siłą. Bagaże czekały już w samolocie. – Czas, czas, potem będziemy się droczyć – poganiała wskrzeszeńca. Adam z widocznym wysiłkiem okazywał irytację i oburzenie; rozpaczliwie starał się odgrywać normalnego człowieka i produkował ku udręce Angeliki setki podchwytliwych pytań. Prawda jednak od dawna przeciekała do niego na drodze podświadomej osmozy nienazywalnego. Krzyczał, lecz nie opierał się – opór nie miał sensu; ta prawda również

do niego dotarła bez pośrednictwa słów. Wszedł do samolotu, usiadł, zapiął pasy. Poznała po sposobie, w jaki zakładał nogę na nogę: nie chciał się w jej oczach ośmieszyć. Wciąż wszakże pytał i w końcu powiedziała mu: – Z tego, co wiem, wskrzeszono cię z resztek znalezionych we wraku „Wolszczana" przez crójzębowiec ojca. Dodaj sobie sześćset lat.

Omal zasnęła w kąpieli. Woda jednak szybko oddała ciepło i Angelika ocknęła się z dreszczem. Wytarła się, rozczesała włosy.

Burza już się skończyła (Afryka to mężczyzna, jego gniew i rozkosz nigdy nie trwają długo) i McPherson otworzyła okno na chłodną wilgoć nocy. Noc była ciemna, bezksiężycowa, lecz wystarczyło Angelice opuścić powieki, by ujrzeć ten sam krajobraz, który przez te wszystkie lata dzień po dniu wypalał się jej w mózgu freskami odbitego żaru: po połowie suche pustkowie nadbrzeżne, po połowie srebrnobłystna toń oceanu.

Podczas pierwszych nocy spędzonych w tej celi Angelika (ale jaka Angelika? – me ta, inna, pięcioletnie szczenię) bała się wyglądać przez okno; zresztą przed zmrokiem, za dnia, także. Przerażało ją owo nieskończone pustkowie, dwie nieskończoności dwóch żywiołów. A kiedy już spojrzała, nie mogła oderwać wzroku – potem śniły się jej przebudzenia w samotności, na absolutnie cichym bezludziu, gdzie nawet milczenie było krzykiem, bardziej desperackim od krzyku. Arthur, syn Mue, starszy od Angeliki o siedem lat, zabierał ją za pozwoleniem ojca Frenete na spacery po okolicy klasztoru i wioski Puermageze. Stopniowo spacery wydłużyły się do kilku-, kilkunastodniowych wypraw w głąb czarnej Afryki. Trwało to, dopóki rodzina Mue nie

została wypędzona z Cywilizacji; Arthur odleciał z Puer-mageze. Angelika chadzała sama. Czasami przyłączał się któryś z jezuitów. Na przykład ojciec Mervaux był zapalonym myśliwym, pokazywał jej blizny pozostawione przez pazury lwa, klął się, że oryginalne. Podchodzili razem słonie. Kiedy pierwszy raz zobaczyła śmierć słonia, ścisnęło ją w gardle. To zwierzę umiera jak bóg. Myśliwy dopuszcza się tu świętokradztwa największego z możliwych. Stara samica stała na pagórku, unosiła trąbę, by wychwycić przeczuwane już zapachy. Kula Mervaux zgruchotała słonicy grubą kość czoła i zdewastowała mózg. Samica nie zdążyła nawet ryknąć. Stała jeszcze przez chwilę – bezruch pomnikowy – po czym zaczęła upadać. Upadała, upadała, upadała – Angeli-ce omal serce nie pękło – ona wciąż upadała. Poczuli, jak zatrzęsła się ziemia, gdy słoń wreszcie runął w trawę. Majestat tego zwierzęcia jest zbyt wielki; majestat jego śmierci sięga rejestrów zarezerwowanych dla przeżyć mistycznych. Zwierzyła się ojcu Mervaux. – Nieraz wystarczy, żebym wyjrzała przez okno i widzę je tam, stojące nad plażą, samce, samice, młode. Nie powinieneś był jej zabijać. – Ojciec Mervaux w odpowiedzi rzeki jej coś strasznego; – Serce myśliwego, aniele. Pójdziesz i wytropisz. – Prędzej by sobie rękę odcięła! Zresztą i tak nie miała czasu na kolejne wyprawy. Ojciec Japre, lingwista, rozpoczął z nią swój kurs metajęzykowy. W Puermageze takim właśnie rytmem toczyła sią nauka: w ciągach tematycznych. Dni i noce schodziły jej na utrwalaniu mnemoschematów gramatycznych, wyprowadzaniu całych słowników z zadanych procesów Subkodu. Ale sny, sny były bezsłowne. Widziała stado. Sa-miec-przewodnik obracał ku niej wielkie kły, ciemnożółte od roślinnych soków. Aż któregoś ranka odwiedził ją ojciec Frenete i rzekł, iż wobec widocznego, a nie ustępującego jej rozkojarzenia ojciec Japre zawiesza dalsze lekcje. Ojciec Frenete wiedział o słoniach. Pobłogosławił ją i pożegnał. Nie

było w tym żadnego przymusu, jedynie przyzwolenie na wypełnienie powinności wieku. Za dwa tygodnie miała skończyć piętnaście lat. Spakowała plecak, zarzuciła na ramię ciężką abmerę (prezent od ojca Mervaux) i opuściła Puermageze. Nikt z nią nie pójdzie i nikt nie pójdzie za nią, jeśli sama nie wróci, świetnie wiedziała; między innymi za to właśnie rodzice przysyłanych tu dzieci płacą zakonowi – za prawo do ryzyka. Chciała mimo wszystko wziąć ze sobą Goatesa, który uczył ją hieroglificznego pisma ziemi. Ten jednak tylko pokręcił głową. Tak więc poszła sama. W stajniach Puermageze znajdowało się wiele wierzchowców, nie genimalnych, lecz i tak bardzo wytrzymałych i inteligentnych, uodpornionych na kontynentalne zarazy; mimo to poszła na piechotę: tak chodzą wszyscy myśliwi. Nie jestem myśliwym, nie jestem myśliwym, mówiła sobie, nie zabiję słonia. Abmera był to ręcznej, makro materiałowej roboty karabin na bezodrzutową amunicję twardopowło-kową kalibru.540; w tradycyjnych karabinach tego typu kolba za każdym strzałem wykopywała bark ze stawu. Angelika znała trasy słonich wędrówek, większe i mniejsze stada przemierzały Afrykę przez ostatnie stulecia po tych samych ścieżkach, miały swoje błotne baseny, miały gaje wypasu, pustynie i bagna konania. Szła na wschód, naprzeciw słońcu – dusznymi popołudniami, nocami mroźnymi, gdy szron srebrzy się na ostrzach traw. Budząc się przy wygasłym ognisku, widziała niewiarygodnie jasne ślepia hien, które podkradały się, by wyżreć nie dosyć głęboko zakopane ekskrementy. Zastrzeliła trzy, gdy podeszły za blisko, pociski abmery dziurawiły je niczym niewidzialna, gruba jak pięść włócznia. Szła, a podczas całej wędrówki nie zobaczyła żadnej ludzkiej istoty. Jak daleko sięgała wzrokiem spod szerokoskrzydłego kapelusza, jak daleko by sięgnęła wzbiwszy się w powietrze na kilometry – była tu jedynym człowiekiem. Zorientowała się, że od ponad

tygodnia nie wypowiedziała ani słowa. Po wszystkich ćwiczeniach z ojcem Japre tak ją zadziwiła ta naturalność całkowitego odzwyczajenia się od mowy, iż nie mogła się powstrzmać i zagadała do napastującego ją miodowoda; własny głos zabrzmiał jej obco. Kto to mówił? Ptak też się przysłuchiwał, przekrzywiając główkę. Milczenie jest niebezpieczne. Idąc mruczała pod nosem: – Gdzie one są, dokąd poszły…? – Kończyło się jej pożywienie. Upolowała antylopę, pulchnego cielaka, takie mięso najlepsze; cała umazała się krwią. – Jestem myśliwym, oczywiście, że jestem… – Umyła się w strumieniu, a wychodząc z niego, zobaczyła na przeciwległym brzegu talerzowate wgłębienia w wyschniętej ziemi. Goates oceniłby je na trzy-cztery dni. Zapakowawszy uwędzone najlepsze kawałki mięsa, ruszyła po śladach stada. Liczyło około pięćdziesięciu sztuk, w tym prawie tuzin młodych. Szła już na północ, ciemność przetoczyła się na lewą stronę, gdzie jej miejsce. Słonie wędrowały w tempie bezcelowej włóczęgi – gdyby znajdowały się w trakcie długodystansowego marszu, nigdy by ich nie doścignęła, potrafiły tak biec całymi dniami. Ale szczęście jej sprzyjało. Szczęście, przeznaczenie, Bóg, diabeł – w każdym razie doszła je purpurowym świtem, stały w zakolu bagnistej rzeki. Najpierw usłyszała trzaski łamanych drzew, o które ocierały się w przedsłonecznym półmroku, trzaski głośne niczym moździerzowe eksplozje. Zrzuciła plecak, zdjęła z ramienia abmerę, podeszła pod wiatr. Purpurę nagłego świtu miała teraz przeciwko sobie, sylwety słoni przesuwały się na tle odgwieżdżonego płótna nocy niczym papierowe demony w japońskim teatrze cieni. W wielkiej ciszy docierały do Angeliki głośne prychnięcia i pierdnięcia zwierząt, i ich zapach, były tak blisko, odbezpieczyła broń. Dłoń sama przesunęła się po drewnie i nacisnęła zimny metal, śmierć przysiadła na prawym ramieniu Angeliki, karabin podskoczył jej do oka, spojrzała przez lunetę, no

i zobaczyła tego samca, jak obraca ku niej swe wielkie, żółte ciosy, małe oczka spoglądają ze spokojem, obwisłe uszy poruszają się powoli, był ogromny, był potężny, groźny nawet w sennym rozleniwieniu, był piękny. Musiała oddychać przez otwarte usta, petną piersią, tak wielki głód tlenu ją ścisnął, takie uniesienie poczuła, ból podmostkowy. Patrzyła na samca i wiedziała, że nie jest już w stanie odjąć palca przyłożonego do spustu, opuścić zimnej abmery, czas biegł po paraboli, chwila wymagała zamknięcia, rzucony kamień zawsze spada. Łumch! Strzał był mistrzowski, słoń bezwładnie przewrócił się na bok, jakby ziemia obróciła mu się pod nogami. Angelika przeładowała. Wokół zabitego zebrały się inne zwierzęta, rozległy się ryki. Strzeliła po raz drugi, w powietrze. Stado wpadło w panikę, runęło przez błotne koryto wprost w tunel krwawego światła otwierający się we wschodzącym Słońcu nad odległym horyzontem. Ziemia trzęsła się jej pod stopami, gdy podchodziła do ubitego samca – czy od tej gromadnej ucieczki przerażonych zwierząt, czy z galopu jej własnego serca. Samiec leżał na boku i wciąż był od niej wyższy, takim go postrzegała. Przystanęła pięć-sześć metrów od głowy słonia; bała się zbliżyć bardziej. Wiedziała, że jest martwy, a jednak bała się, że gdy doń podejdzie – on machnie trąbą, poruszy łbem, ten ostatni raz wierzgnie nogą, i złamie jej kręgosłup, wypruje wnętrzności, zmiażdży. Była o tym przekonana, a jednak podeszła, dotknęła, oparła but o wielki brzuch. Żyła. Zabiła słonia i to był ten jej słoń, zabity. Powaliła majestat. Zabezpieczyła teraz i odrzuciła abmerę, odrzuciła kapelusz, zsunęła buty i zdjęła skarpety, wyzwoliła się z kurtki, koszuli, szortów. Naga stanęła nad słoniem. Obiema rękami zaczęła zbierać z twardej, szorstkiej skóry zwierzęcia błoto i kłaść je na siebie pełnymi garściami. Słońce tymczasem wspięło się po błękicie i scena naraz eksplodowała kolorami. Przed chwilą Angelika drżała jeszcze z zimna – teraz

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 70 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название