Perfekcyjna niedoskona?o??
Perfekcyjna niedoskona?o?? читать книгу онлайн
Pierwsza cz??? trylogii science-fiction, czyli teoria rozwoju wszelkich mo?liwych cywilizacji we wszelkich mo?liwych wszech?wiatach w nowej powie?ci Jacka Dukaja.
Adam Zamoyski, tajemniczy zmartwychwstaniec, znajduje si? w centrum rozgrywki mi?dzy cywilizacjami, lud?mi, nielud?mi i istotami postludzkimi. Bohater stanowi klucz do zwyci?stwa w owej ewolucji. Czy sam zdo?a przeby? ?cie?k? od Homo sapiens, przez formy czystej informacji i przez wszech?wiaty coraz dziwniejszych fizyk – do Doskona?o?ci?
„Jacek Dukaj jak demiurg powo?uje ?wiaty do istnienia, nadaj?c im przy tym cywilizacyjn? pe?ni?. Wymy?la wszystko: edukacj?, stosunki rodzinne, struktur? w?adzy, mod?, a tak?e j?zyk, teorie fizykalne i antropologiczne.
(…) Czyta si? wi?c t? powie?? ?wietnie – im dalej, tym lepiej. Kto wie, mo?e b?dzie to ksi??ka kultowa? Bo j?zykiem tej powie?ci mo?na m?wi?, a jej koncepcje mo?na przyk?ada? do rzeczywisto?ci.
(…) Najbli?ej by?oby pewnie od tej powie?ci do ksi??ek Dicka, do powie?ci Ursuli le Guin, je?li wzi?? pod uwag? pe?ni? stworzonego ?wiata, a tak?e do Lema, tym razem ze wzgl?du na g??wnego bohatera (…). Kr?tko m?wi?c: Dukaj potrafi miesza? – zar?wno je?li chodzi o stwarzanie rzeczywisto?ci, kt?ra wymaga od nas poznawczego przeorientowania, jak i w zakresie ??czenia rozmaitych wzorc?w literackich. Wra?enie pozostaje to samo: ta powie?? jest do czytania i do przemy?lenia. Wspaniale opas?e tomisko wci?ga atrakcyjn? fabu??, dobrze prowadzonymi dialogami, zagadkami i sensacyjnymi rozwi?zaniami."
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Nagle Angelika zatrzymała się, otworzyła drzwi po lewej i z dwornym półuklonem wskazała uchyloną ciemność:
– Twoja cela. Udał, że zagląda.
– Wyśpij się – poradziła McPherson. – Jutro jeszcze porozmawiamy.
Wbił ręce w kieszenie.
– Więzień?
– To znaczy?
– No więzień albo nie…!
Zmęczonym ruchem odgarnęła sobie z czoła czarne włosy. Gest urzekł Zamoyskiego, ale zdusił w sobie uczucie.
Angelika z westchnieniem zahuśtała się na wpółotwar-tych drzwiach. Skrzypiały, aż echo szło po klasztorze.
– Więzień? – ziewnęła. – Czyżbyś został uwięziony? W jakim więzieniu? W klasztorze? Nie. W Puermageze? A dokąd stąd pójdziesz? W Sol-Porcie? Na pewno nie jesteś wystarczająco bogaty, by go opuścić. W galaktyce, we wszechświecie? W takim stopniu, co wszyscy. W swoim ciele, w swoim umyśle? Wyzwól się, jeśli potrafisz, jeśli tego chcesz. Ale czy koniecznie dzisiaj w nocy? Idź spać.
Rozbierając się do kąpieli, przypomniała sobie jego spojrzenie. Poniżony, czuje się poniżony. To przykre. Zapewne ja mu teraz uosobiam okrucieństwo losu. Zanurzyła się w ukropie. Właściwie przecież nie miała wyboru. Czy mogła ojcu odmówić? Teoretycznie – tak. Natomiast w praktyce… Nie potrafiła sobie wyobrazić innego wówczas zachowania. Dopiero co wyszedł ze zbiornika i wycierano go grubymi ręcznikami. Katakumby Farstone znajdowały się trzy kondygnacje pod ziemią; piwniczne magazyny pustaków były dobrze strzeżone. Przyprowadził tam Angelikę
primus jednu z nie wyzwolonych phoebe'ów Gnosis, Arca-nu Mettilu.
Stał on wtedy za nią, przy drzwiach jasno oświetlonej sali – przed nią zaś trzęsło się w rękach wielomani-festacyjnego programu medycznego nowe ciało Judasa McPhersona.
– Ile wynosi interwał twoich archiwizacji? – spytała sucho, założywszy ręce na piersi.
– Kwadrałns. Mam jednonokierunkową wszczszszsz-ppp… konekcyjkę – wystękał Judas. – Bru, ru, tru, wru, rów, równołelelegle poszedł atak na… na Poooola archichi-chi-cji.
– Kto?
– Nie wiaaa… Ślepe gorytmy. Bababababababackupował na ciemnych Po-olach. Transssssss pozappp-plateau'owy.
– Musiał mieć jakiś wyzwalacz, cen program, musiał być ustawiony na znak. Chyba nie wierzysz w przypadkową synchronizację.
– Oczywiszcie. A-a-a-ale…
– Zjadł własny ogon. Tak. Ta kobieta?
– Opętana, dana, jana, kana.
– Skan?
– Arcaaan ci powie. Ja na nananarazie bełkocę. No słyszyszysz.
Wyrwał się manifestacjom medicusa, zaczął podskakiwać, wymachując rękoma. Na chwilę też zamilkł, poruszał tylko szczęką, obracał językiem, głęboko oddychał. Dwa razy się przewrócił, kończyny uderzały o podłogę z mokrym piaskiem. Przypominał żabę z przyłożonymi do mięśni elektrodami.
Angelika przelotnie poczuła się dumna, że takie skojarzenie przyszło jej do głowy.
Siedząc potem na podłodze, mówił do córki już znacznie wyraźniej. Podeszła, kucnęła przy nim. Spoglądała
z bardzo bliska. Widziała, jak się męczy, usiłując zapanować nad ciałem, w którego mózg dopiero co go wdrukowa-no. Obrócił się nieporadnie, pomagając sobie łokciem – wyrzucona na brzeg ryba, bijąca płetwą o ziemię.
Angelika zaczęła masować mięśnie jego pleców. Skórę miał gorącą, wilgotną, lepką.
Mówił teraz ciszej; obowiązywał protokół i manifestacje medicusa i Metillu nie mogły go słyszeć.
– Wyłapałapałałaliśmy z naszej Studni wiadomoszcz o wojnie – walczył z krtanią i językiem, stopniowo przymuszając je do posłuszeństwa. – Datowana plus siedemdz-dz-dziesiąt. Jako powód wymienienieniono tego Zamoyskiego. Kilkaset bitów, brak konkretów. Cesarz twierdzi, że pierwszy zamach poszedł na niego na serio, to z-znaczy – na Zamoyskiego. Powiódł się wyłącznie na Plateau. Więc fren został zachowany w ciele, ale wsz-wsz-czepka w jego mózgu – zre-setowana. Chodzi teraraz o to, żeby -
Otworzyły się drzwi drugiej komory i do sali wtoczył się roztrzęsiony Moetle, też nagi i mokry.
Doktor Soyden do spółki z medicusem próbował go powstrzymać, ale Moetlem rzucało na wszystkie strony niczym w ataku pląsawicy.
– Jjjak.,.? – jęczał. – Jjjak to się sta-ało…?
– Brak kokontaktu – odparł Judas. Moetle złapał się za głowę.
– Jezu Chry-chryste! Jeszszcze pewnie szynteza fre-renów…!
– Ano. Jeszli się znajdziesz.
– Kukukukukukuku-wa.
– Sam bym tego lepiej nie wyradził.
Angelika nigdy wcześniej nie spotkała Moetle'a. Chociaż znajdował się on parę stopni niżej w drzewie genealogicznym rodu, był od niej starszy o kilkadziesiąt lat. Z uwagi na przewagę genów spoza klanu, nie pozostało mu wiele z fenotypu McPhersonów.
Spojrzał na Angelikę przeciągle – spod powiek trzepocących jak skrzydła kolibra – ale chyba jej nie poznał, nie posiadając dostępu do Plateau. Wiedziała, że Moetle nie hołduje Pierwszej Tradycji.
Energia w końcu zupełnie opuściła świeżego wskrze-szeńca, oparł się o najbliższą kadź białkową. Tam dopadł go Soyden – spoliczkował, złapał palcami powieki, zajrzał w oczy, uderzył pięścią w mostek, raz, drugi. Moetle zacharczał, zakaszlał i wykrztusił na posadzkę pecynę gęstej flegmy.
Mettila przyniosłu Judasowi ubranie. Zanim Judas zapiał kamizelkę i wdział frak, Moetle na tyle doszedł do siebie, by opanować poimplementacyjną gorączkę emocji i zyskać względną kontrolę nad bardziej skomplikowanymi funkcjami ciała.
– Ile? – pytał. – Ile?
– Prawie trzy miesiące – odparł mu Soyden.
– O Boże…!
– Beatrice wychodzi właśnie za mąż. Na górze wesele.
– A Ju-judas…? Czemu?
– Tradycyjnie – rzekł Judas, próbując swobody ruchów w ubraniu. – Pamiętasz, dokąd chciałeś po-olecieć?
– Dokąd?
– Wziąłeś trojkę bez podania destynacji. Leasing na osobistej gwa-gwarancji.
Moetle pokręcił głową.
– Nnie wiem.
– Może wyjdzie nam z Czyśćca.
Judas ujął córkę pod ramię i odprowadził za zbiornik, w którym obracał się w powolnych wirach mętnej cieczy jeden z pustaków matki Angeliki. Angelika zagapiła się nań. Judas chciał ją pchnąć, lecz ręka go nie posłuchała, pociągnął, wpadli na siebie. Angelika odstąpiła, odruchowo wygładziła mu gors koszuli.
– Nie będę drenował Zamoyskiego – rzekł, poprawiając kołnierzyk. – Przepowiednia jest zawieszona na warunkach, których nie znamy – może właśnie informacje, które uzyskałbym z drenażu jego frenu, puściłyby wszystko w ruch. Zabierzesz go do Puermageze, niech samo wypłynie na powierzchnię. Nic więcej.
– Do Puermageze? -Tak.
– W obliczu wojny?
– Na wojnę i tak nic nie po, nie po, nie poradzę, a usuwając go z widoku, zmniejszam szansę spełnienia się przyszłości zasygnalizowanej przez Studnię. Kto chce wojny? Nikt nie chce wojny. Pozwólmy temu zgasssnąć, nie dolewajmy oliwy do ognia.
– Cesarz dał gwarancje?
– Zastanów się, Angelika.
Spojrzała na ojca pytająco. Tylko uniósł brew. Pewne rzeczy są aż nazbyt oczywiste.
Obowiązywał protokół FTIP. W stopniu, w jakim było to w ogóle możliwe, zabezpieczono się przed pośrednią i bezpośrednią ingerencją Cesarza, cenzurując inf. Cesarz nie był w stanie słyszeć ich rozmowy. Angelika mogła się założyć, że na razie nie słyszał także o najnowszej wróżbie Studni Gnosis. Wobec tego nie miał powodu dawać gwarancji Zamoyskiemu. Zaś prośba o nią szłaby właśnie dokładnie po linii wróżby, bo wysuwałaby Zamoyskiego na scenę i czyniła zeń istotny element gier politycznych. Jeśli Judas chciał uniknąć wojny – a chciał, na pewno chciał, Angelika wierzyła jego słowom, nie potrafiła wyobrazić sobie powodu, dla którego pragnąłby zniszczenia Cywilizacji – jedyne, co mu pozostało, to właśnie usunąć Zamoyskiego ze sceny, zepchnąć go z pierwszej linii. A czy istnieje w Sol-Porcie odleglejsza prowincja niż Puermageze? Z pewnością trudno o taką na Ziemi.
– Mam go pilnować? – spytała.
– Masz go trzymać w cieniu. Z dala od Plateau.
– Co mówią inkluzje?
Gnosis posiadała sześćdziesiąt inkluzji zamkniętych, kilkanaście otwartych, miała udziały w setkach dalszych i korzystała z usług większości wyzwolonych (pracowały głównie jako tłumacze, budując rozmaite Subkody). Łączna liczba inkluzji stworzonych przez korporację McPhersonów wynosiła już ponad dziesięć tysięcy; seminkluzje logiczne liczono na setki tysięcy.
– Ważą stany prawdopopopopo-dobne – odparł Judas. – Prognozy krzyżowe z innych Studni.
– Komu przypisują zamachy?
– Tu są niejasności – przyznał i wtem kichnął głośno. Wyjął chusteczkę, upuścił, podniósł, upuścił, podniósł, wy-smarkał nos (popłynęło z nozdrzy jeszcze więcej białej mazi) i zaklął melancholijnie.
Z drugiego końca komory dobiegł ich okrzyk:
– Na zdrowie!
Judas odwrócił się i spojrzał na Moetle'a poprzez gęstą zawiesinę wypełniającą zbiornik z Anną McPherson. Moetle ćwiczył właśnie z pomocą doktora Soydena chodzenie, siadanie i wstawanie; nadal trząsł się niczym epileptyk. Manifestacje medicusa obserwowały każdy jego ruch.
Sam Judas, którego zużyte manifestacje bioware'owe należało liczyć w setkach, miał w tym zakresie doświadczenie i wiedzę większe od doktorowych. Wszak tylko tego dnia było to już trzecie jego ciało.
– Co do Moetle'a – rzekł powoli, jeszcze bardziej ściszywszy głos – nie ma pewności, czy rzeczywiszcze był to zamach. Nie ma nawet pewności, czy rzeczywiszcze umarł. Może i będzie musiał dokonać syntezy dwóch frenów; to nigdy nie jest przyjemne. Ale… – wrócił wzrokiem do córki i wzruszył ramionami.
– Porwanie dla pamięci?
– Inkluzje myślały i o tym – przyznał McPherson. – Lecz Moetle znajduje się zbyt nisko w hierarchii decyzyjnej, za mały to zysk w stosunku do ryzyka. Cóż takiego w najlepszym razie wyciągnęliby z jego głowy? No i faktycznie nikt nie wie, gdzie on tą trojką poleciał.
Judas sięgnął dygoczącą ręką i odgarnął włosy opadające na twarz Angeliki.
– Natomiast gdy chodzi o morderstwa na mnie… Inkluzje głosują za co najmniej dwiema niezależnymi próbami. Obie totalne. Pierwsza groszniejsza: ta nanoman-cja, która najwyraszniej przełamała protokół, oraz zalew Plateau, tak, to było bardzo niebes-bezpieczne, prawie im się udało sięgnąć Pól z moimi archiwizacjami. Inkluzje nie mają pojęcia, jak to w ogóle możliwe. Chyba że ten mityczny Suzeren… Cesarz posypuje głowę popiołem.