Perfekcyjna niedoskona?o??
Perfekcyjna niedoskona?o?? читать книгу онлайн
Pierwsza cz??? trylogii science-fiction, czyli teoria rozwoju wszelkich mo?liwych cywilizacji we wszelkich mo?liwych wszech?wiatach w nowej powie?ci Jacka Dukaja.
Adam Zamoyski, tajemniczy zmartwychwstaniec, znajduje si? w centrum rozgrywki mi?dzy cywilizacjami, lud?mi, nielud?mi i istotami postludzkimi. Bohater stanowi klucz do zwyci?stwa w owej ewolucji. Czy sam zdo?a przeby? ?cie?k? od Homo sapiens, przez formy czystej informacji i przez wszech?wiaty coraz dziwniejszych fizyk – do Doskona?o?ci?
„Jacek Dukaj jak demiurg powo?uje ?wiaty do istnienia, nadaj?c im przy tym cywilizacyjn? pe?ni?. Wymy?la wszystko: edukacj?, stosunki rodzinne, struktur? w?adzy, mod?, a tak?e j?zyk, teorie fizykalne i antropologiczne.
(…) Czyta si? wi?c t? powie?? ?wietnie – im dalej, tym lepiej. Kto wie, mo?e b?dzie to ksi??ka kultowa? Bo j?zykiem tej powie?ci mo?na m?wi?, a jej koncepcje mo?na przyk?ada? do rzeczywisto?ci.
(…) Najbli?ej by?oby pewnie od tej powie?ci do ksi??ek Dicka, do powie?ci Ursuli le Guin, je?li wzi?? pod uwag? pe?ni? stworzonego ?wiata, a tak?e do Lema, tym razem ze wzgl?du na g??wnego bohatera (…). Kr?tko m?wi?c: Dukaj potrafi miesza? – zar?wno je?li chodzi o stwarzanie rzeczywisto?ci, kt?ra wymaga od nas poznawczego przeorientowania, jak i w zakresie ??czenia rozmaitych wzorc?w literackich. Wra?enie pozostaje to samo: ta powie?? jest do czytania i do przemy?lenia. Wspaniale opas?e tomisko wci?ga atrakcyjn? fabu??, dobrze prowadzonymi dialogami, zagadkami i sensacyjnymi rozwi?zaniami."
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
2. PUERMAGEZE
Czas Absolutny (Czas Bezwzględny) Konsekwencja kraftowego uogólnienia Teorii Względności. Tak zwany „a-czas".
Ponieważ Czas Słowińskiego nie zależy od położenia obserwatora w En-Porcie, ani od jego prędkości, i stały jest Czas Transu, można ustalić bezwzględną różnicę tempa upływu czasu na Plateau (w inkluzji Słowińskiego) i w dowolnej innej inkluzji. Ową standardową miarę nazywa się „a-czasem".
Całkowita rozłączność dowolnych dwóch inkluzji uniemożliwia jednak sprowadzenie ich do jednego równania dla jakiegokolwiek ponadplanckowego przedziału czasu. A-prędkości nie opisują prędkości układu względem Plateau (inkluzji Słowińskiego) w jakimkolwiek sensie.
U Stosuje się także: „Port-czas" (czas danego Portu), „k-czas" (czas kosmosu, w jednostkach którego opisuje się tradycyjnie Czas Absolutny).
„Multitezaurus" (Subkod HS)
W Puermageze padał rzęsisty deszcz, gdy na nadatlantyc-kim lotnisku klasztoru wylądował samolot Gnosis Inc., z An-geliką McPherson i Adamem Zamoyskim na pokładzie.
Deszcz zacinał niemal poziomo; ledwo Angelika stanęła w drzwiach odrzutowca, dostała po oczach mokrą miotłą. Przed odlotem z Farstone przebrała się w strój bardziej wygodny w podróży: dżinsy, wysoko wiązane buty, czarny golf. W tym się zresztą najlepiej czuła, szkoła ojca Frenete wypaliła w niej organiczną niechęć do wszelkich ponadu-żytkowych luksusów. Teraz, pomimo wciągniętej jeszcze skórzanej kurtki, zatrząsł nią łamiący kości chłód afrykańskiej nocy.
Dom, pomyślała schodząc do jeepa, dom. Na wzgórzu, ponad palmowym gajem okalającym od wschodu jedyny pas lotniska, piętrzył się kwadratowymi tarasami czarny masyw klasztoru Puermageze. Po konfiguracji świateł w wysokich płaszczyznach jego ścian mogła poznać, kto już śpi, kto nie.
Goates machał na nią zza kierownicy. Krzyknęła na Za-moyskiego i zbiegła do jeepa. Murzyn, ujrzawszy Adama, wyszczerzył do Angeliki krzywe zęby. Sklęła go w narzeczu.
Ledwo ruszyli, Zamoyski jął czynić z tylnego siedzenia ironiczne uwagi o zupełnie dlań niepojętym wyrafinowaniu technicznym rozklekotanej terenówki.
Wciąż był wściekły na Angelikę. Zdawał sobie sprawę, że uczucie jest irracjonalne – lecz to nie wystarczało, by nad nim zapanować.
Ich rozmowa w samolocie… Nie zapomni żadnego słowa – jak się znakuje bydło płonącym żelazem, tak ona wypaliła mu w głowie piętno poddaństwa: niczym się od rzeźnego bydła nie różnił.
– Wskrzeszono cię z resztek znalezionych we wraku „Wolszczana" przez trójzębowiec ojca – powiedziała na początek. – Dodaj sobie sześćset lat.
– Ile?
– Sześćset. Z hakiem.
– Więc mamy teraz -
– Wiek dwudziesty dziewiąty. 2865 AD, 521 PAT.
– Słucham…?
– Plateau Absolute Time liczy się od chwili odkraf-towania przez ludzi pierwszego Plateau. Po konwersji na k-lata daje to rok pięćset dwudziesty pierwszy, chociaż PAT taktowany jest w a-planckach i -
– Rozumiem, rozumiem, rozumiem.
Wyjrzał przez okno na ciemne morze, ponad które samolot wznosił się mozolnie od wybrzeża Szkocji. Adam odwracał głowę, żeby Angelika nie mogła zobaczyć wyrazu jego twarzy. Sam nie miał pojęcia, jakie uczucia odbijają mu się na obliczu; podejrzewał najgorsze.
Oczywiście kusiło go zagrać cynicznego niedowiarka – wybuchnąć śmiechem, wykpić, skrzywić się ironicznie; to są mechanizmy obronne zdrowego umysłu. Ale przecież wierzył Angelice, wierzył zgoła organicznie: dreszczem na skórze, skurczami żołądka, gorączką w ustach.
Patrzył na ciemne niebo.
– Dlaczego nie widać gwiazd?
– Aaa, no tak. Mhm. Nie bardzo znam się na krafcie, a ty miałeś, zdaje się, jakieś kursy z nauk ścisłych…
Podniosła ze stolika bawełnianą serwetkę, zamachała nią przed nosem Zamoyskiego; musiał oderwać wzrok od okna.
– Dwuwymiarowe uproszczenie czasoprzestrzeni.
– Ta serwetka.
– Tak. Teraz – zwinęła materiał w pusty mieszek – uginamy ją „do wewnątrz". Od momentu domknięcia – nie istnieje dla zewnętrza jako miejsce. Dwa oddzielne układy. Nie posiada nawet granic, jakkolwiek byś liczył, z wewnątrz czy z zewnątrz. Światło gwiazd nie ma którędy dostać się
do środka, biegnie nadal po swoich grawitacyjnych trajektoriach, omijając tak powstały Port. Podobnie nie wydostanie się z niego światło Słońca: nie ma żadnego okna, ujścia, połączenia z zewnętrzem. Chyba że celowo otworzymy Port.
Ponownie zerknął w ciemność.
– Dlaczego więc w ogóle panuje noc? -Mhm?
– Skoro promienie słoneczne nie mogą opuścić – nie mogą przebić serwetki…
– W końcu byśmy się ugotowali, tak. Ale to chyba po milionach lat… Zagniesz mnie na takich szczegółach, lepiej od razu się przyznam. Wiem, że istnieje wewnętrzny upust energii, Kły ją drenują przez krafthole, uzupełniając swoje zapasy.
– Kły?
– Zazwyczaj mają kształt stożków, taki jest standard: sto dwadzieścia metrów średnicy podstawy, czterysta długości. Podstawowe narzędzia kraftunku. Trzeba trzech sztuk, żeby zawinąć i utrzymać Port; Kły pozostają „na zewnątrz", jedynie przestrzeń między nimi się „kurczy". Sol-Port jest utrzymywany przez kilkanaście tysięcy Kłów. Wystarczyłoby chyba dwadzieścia-trzydzieści, ale to dla poczucia bezpieczeństwa, sam rozumiesz.
Przycisnął skroń do zimnego metalu. Weszli na przelotową, samolot szedł równym kursem. Czy rzeczywiście lecą na południe? Żadnych świateł na niebie, żadnych świateł na ziemi, na morzu. Wiszą w ciemności.
– Domyślam się, że ten Sol-Port obejmuje cały Układ Słoneczny.
– Tak. Razem z Obłokiem Oorta, wszystkimi śmieciami.
– I gdzie naprawdę się teraz znajdujemy?
– O ile pamiętam, idziemy przez jądro Mlecznej Drogi ku Drugiemu Ramieniu.
– Szybko?
– Bo ja wiem. Podróżną.
– Dlaczego w ogóle?
– Dla bezpieczeństwa.
Wreszcie spojrzał jej w oczy. Nie uśmiechała się i to dodało mu odwagi.
Rozejrzał się po wnętrzu przestronnej kabiny.
– Wykładziny. Fotele. Drewniane meble – wskazywał kolejno wyciągniętą ręką. – Szklanki… szklane. Tu monitor, ciekłe kryształy, technologia nawet dla mnie przestarzała. Żarówki. O, jest i telefon. Chociaż w Farstone nie widziałem. Ale samo Farstone też… Czy to jest jakiś skansen? Czy te filtry w moim mózgu nadal działają? Dlaczego ja tu wszędzie widzę wiek dwudziesty pierwszy?
Dla podkreślenia poklepał oparcie swego fotela, jakby dopiero dotyk mógł dowieść realności otoczenia. Angelika wzruszyła ramionami.
– Jesteśmy na Ziemi, czego się spodziewałeś?
– Postępu. Postępu w każdym szczególe. Może to fałsz mej pamięci, ale ten angielski – to jest klasyczny angielski czasów mej młodości!
– No to co?
– Sześć wieków to przecież otchłań!
– Bo to jest otchłań. Obowiązują jednak pewne konwencje. Żyjemy w Cywilizacji. – Tu westchnęła. – Opowiem ci. Co chcesz wiedzieć?
– Dlaczego zabrałaś mnie z wesela? Tak nagle. Jakby mi coś groziło. Te zamachy… De la Roche mówił, że był i na mnie. To dlatego? Żeby się ukryć? Ktoś chce mnie zabić? Kto? Dlaczego?
– De la Roche… – zainteresowała się Angelika. – Co jeszcze mówiłu?
– Proponował mi pomoc prawną.
– A to ciekawe. – Angelika wydęła policzek, zapatrzyła się w sufit. – Phoebe Maximillian nie przegapi okazji. W ten czy inny sposób stału przynajmniej za jednym z tych morderstw, rękę dałabym sobie uciąć.
Morderstw. Zamoyski skrzywił się, pochylił do przodu, zaczął głośno strzelać stawami palców.
– Co to w ogóle znaczy – zamamrotał – te zwroty, grzecznościowe chyba, phoebe, stahs, osca, słyszę je od paru godzin, sztuczne wtręty w normalnym poza tym języku…
– Jak to szło, czekaj, bo utarło się wieki temu… O! Post-Human Being, Standard Homo Sapiens i Out-of-Space Computer.
– I on jest istotą postludzką, a ty tym standardowym Homo sapiens.
Poklepała go dobrotliwie po splecionych do bólu kłykci dłoniach.
– Nie przejmuj się tak, w końcu może nawet otrzymasz obywatelstwo.
Dopiero po chwili zrozumiał. Uniósł na Angelikę wściekły wzrok. Uśmiechała się pocieszająco. Gdyby mocniej zacisnął pięści, pękłaby na nich skóra.
W ten właśnie sposób Adam Zamoyski dowiedział się, że stanowi przedmiot, własność McPhersonów. Jest posiadany.
Nawet wściekłość jednak męczy: zanim opuścili lotnisko Puermageze, zapadł w ponure milczenie. Stary Murzyn zezował nań w lusterku wstecznym, wciąż wyszczerzony. Dokoła samochodu woda waliła długimi biczami w twardą ziemię.
Wjechali na klasztorne podwórze, Zamoyski wyjrzał przez okno i zobaczył wielką kamienną studnię. Spojrzał
w górę: deszcz spadał z chmur prosto na niego, niczym z paszczy gigantycznego garlacza, akcelerowany spiralami ruchomego cienia.
Angelika pobiegła do drzwi w bezokiennej ścianie. Wysiadł i podążył za nią. Wchodząc do suchego wnętrza, słyszał odjeżdżającego jeepa: wóz rzęził, buksując.
Ściany nawet wewnątrz były zimne, ciemne od wielowiekowego mroku, gromadzącego się na nagich kamieniach oleistą rosą.
Angelika narzuciła tempo zgoła marszowe, Zamoyski ani myślał o cokolwiek pytać, musiałby podnosić głos zza jej pleców; nie otworzy ust.
Klasztor, choć w widoku z lotniska majaczący na horyzoncie monumentalną bryłą, w istocie zaprojektowany został z wielkim poszanowaniem dla przestrzeni: korytarze, którymi szli, były szerokie akurat na tyle, by dwie osoby mogły się w nich swobodnie wyminąć, i ani cala szersze. Żadnych wielkich sal, holów przestronnych, monstrualnych klatek schodowych Zamoyski nie ujrzał. Żadnych ozdób, luksusowych wystrojów: kamień, kamień, kamień, rzadziej drewno. Oświetlenie na granicy półmroku: krwawiące żółcią żarówki, poukrywane w załamaniach sufitu. Kable, cienkie i obleczone w wyblakłą izolację, pełzły w szczelinach między kamieniami, mocowane na żelaznych hakach.
Raz spotkali mężczyznę o mongoloidalnych rysach, w brudnym swetrze, w spodniach od kombinezonu i sandałach. Angelika wymieniła z nim kilka zdań w łacinie. Skinął głową Adamowi. Potem odszedł w swoją stronę, nie obejrzawszy się.
Wciąż szli głębokimi wnętrznościami budowli i Zamoyski, odcięty bezokiennymi płaszczyznami granitu od wilgotnej nocy, zaczai tracić orientację. Ile to już kondygnacji się wspięli? Ile razy zakręcili, ile setek metrów przemierzyli?