Chor zapomnianych glosow
Chor zapomnianych glosow читать книгу онлайн
Okr?t badawczy „Accipiter” przemierza bezkres kosmicznej pr??ni, a jego za?oga pogr??ona jest w g??bokiej kriostazie. Nieliczni ?wiadomi s? dramatu, kt?ry rozgrywa si? na pok?adzie.
Astrochemik H?kon Lindberg budzi si? przedwcze?nie z kriogenicznego snu i widzi, jak ginie jeden z ostatnich cz?onk?w za?ogi.
Pr?cz niego rze? przetrwa? tylko nawigator, Dija Udin Alhassan.
Czy to on jest odpowiedzialny za fiasko misji? A mo?e stoi za tym jaka? niewypowiedziana si?a? Obca cywilizacja? Nieokre?lony byt? Ludzko?? podr??uje mi?dzy gwiazdami, odkrywa miriady ?wiat?w, ale nigdy nie napotka?a ?adnych oznak ?ycia.
Ch?r zapomnianych g?os?w to SF z tempem w?a?ciwym powie?ciom sensacyjnym, intryg? i?cie kryminaln? i klimatem rodem z horror?w. Zako?czenie powinno zaskoczy? nawet najbardziej przewiduj?cego czytelnika.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Mam nadzieję, że twoja intuicja zazwyczaj się nie myli.
Intuicja? To nie miało nic wspólnego z intuicją, skwitował w duchu. Było to coś więcej – coś, co podpowiadało mu, że nie minął się z prawdą.
Channary skinęła głową, nie doczekawszy się odpowiedzi.
– Idę – powiedziała, jakby sądziła, że Lindberg jeszcze zmieni zdanie.
Nie zmienił, choć zdawał sobie sprawę, że jeśli to obca cywilizacja jakoś na niego wpływa, zapewne jest wodzony za nos.
Sang wróciła po niecałym kwadransie, niosąc muszlę.
– Daj mi ją – powiedział, gdy tylko Channary przekroczyła próg.
Wyciągnął rękę i pewnie chwycił obcy przedmiot. Był zaskoczony swoją reakcją. Cokolwiek się z nim działo, zdawało się zyskiwać na sile.
– Pułkowniku – odezwała się Sang, podchodząc do przesłony.
Reddington nadal wił się na łóżku, jęcząc cicho. Z zapuchniętych oczu wylewała mu się ropa, nieustannie wymiotował żółcią. Sprawiał wrażenie, jakby chciał się zabić, tylko nie wiedział jak.
– Pułkowniku!
Jej próby na nic się nie zdały. Dowódca był w stanie wykluczającym nawiązanie jakiegokolwiek kontaktu. Nie widząc innego rozwiązania, Håkon przyłożył palec do czytnika linii papilarnych, a potem przesunął suwak na wyświetlaczu obok drzwi. Rozsunęły się ze świstem, a Skandynaw wszedł do środka.
– Oszalałeś? – zapytała Channary, zasłaniając usta. – On może zarażać.
– Nie zaraża – odparł Lindberg, podchodząc do dowódcy. Odwrócił konchę, a następnie przyłożył ją do twarzy Jeffreya, jakby była maską.
Szybko przekonał się, że rzeczywiście tak było. Ledwo koncha dotknęła dowódcy, zasklepiła się na jego kościach policzkowych i zassała skórę. Reddington otworzył szeroko oczy i nagle znikło z nich całe cierpienie. Ropa przestała wypływać, a ciało pułkownika się rozluźniło.
– Cokolwiek zrobiłeś… – zaczęła Sang i zawiesiła głos.
– Podziałało.
– Pułkowniku? – zapytała, podchodząc do łóżka.
Jeffrey spokojnie omiatał wzrokiem sufit, sprawiając wrażenie, jakby nie widział dwójki ludzi, którzy nad nim stali.
– Reddington, słyszysz mnie? – zapytał Håkon.
Nie odpowiadał. Odczekali jeszcze chwilę, a potem Channary pochyliła się i potrząsnęła nim lekko. I to jednak nie przyniosło żadnego skutku. Reddington sprawiał wrażenie, jakby znajdował się w innym świecie.
– Trzeba powiadomić Jaccarda – zauważył Lindberg.
– Ty to zrób.
– Dlaczego?
– Cywil lepiej zniesie reprymendę.
Można było z tym polemizować, ale Skandynaw nie miał zamiaru tego robić. Stanął przy interkomie, po czym połączył się z mostkiem. Ledwo zaczął tłumaczyć Loïcowi, co zaszło, a musiał przerwać, by wysłuchać całej litanii przekleństw. Potem pierwszy oficer się rozłączył, zapowiadając rychłe przyjście do ambulatorium.
– Doprawdy, w głowie mi się nie mieści, jak można przejawiać taki imbecylizm – powiedział.
– Uratowało mu to życie – zauważyła Sang.
– Albo na zawsze zrobiło z niego warzywo – odparł Loïc. – Może tamten efekt był przejściowy, może miała miejsce infekcja, lub…
– Przepoczwarzenie – rzucił bezwiednie Lindberg.
Channary i major spojrzeli na niego z konsternacją. Oczekiwali, że skwituje to uśmiechem, ale usta astrochemika nawet nie drgnęły. Mówił poważnie, choć nie miał pojęcia, skąd płynie ta pewność. Popatrzył po towarzyszach, a potem zbył temat machnięciem ręki, jakby wypalił coś zupełnie bezsensownego.
Wiedział jednak, że tak nie było.
Jeszcze przez kilka chwil starali się nawiązać kontakt z pułkownikiem, po czym Loïc ostatecznie uznał, że nie pozostaje im nic innego, jak cierpliwie czekać.
– Zostaniesz z nim, Sang.
– Tak jest.
– A ty chodź ze mną – dodał Jaccard, kierując się ku korytarzowi. – Kennedy zaczął odkopywać ten pagórek.
– I co tam jest?
– Sam zobaczysz.
– Wolałbym już wiedzieć.
Loïc szybkim krokiem skierował się do windy. Gdy drzwi za nimi się zasunęły, wziął głęboki oddech.
– Niemała konstrukcja – odezwał się. – Regularna bryła, połowicznie pokryta czymś metalicznym. Pozostała część sprawia wrażenie, jakby była wykonana z matowego grafitu.
– Jaki to ma kształt?
– Oktagonalny, podobnie jak te kolumny. Najwyraźniej tutejsza cywilizacja miała zamiłowanie do takich kształtów.
Håkon próbował wyobrazić sobie tę budowlę.
– To coś w stylu muzułmańskiej Kopuły na Skale? – zapytał.
– Co?
– Jednej ze świątyń w Jerozolimie, która…
– Tam jest tego tyle, że nie kojarzę ani jednej – odparł Jaccard. – Nie wiem, jak było, zanim Accipiter opuścił Układ Słoneczny, ale w moich czasach sięgały tam korzenie prawie każdej religii.
– Mhm – mruknął Håkon. – W takim razie Wieża Wiatrów z Grecji?
– To po prostu ośmiokątny, niski, srebrno-czarny budynek, Lindberg – odburknął pierwszy oficer. – Zresztą zaraz sam się przekonasz. I to z bliska.
– Opuszczamy Accipitera?
– Jak tylko Kennedy skończy zamiatać w okolicy. Twoje modyfikacje emitorów działają wzorowo.
– Dzięki.
– Nie dziękuj, bo obecnie mam o tobie niezwykle niskie mniemanie – odparł Jaccard, obracając się ku niemu. – To, co zrobiliście z Sang, urąga nie tylko wszelkim standardom, ale też zdrowemu rozsądkowi. Mam nadzieję, że przynajmniej z tego zdajesz sobie sprawę.
– Tak.
Loïc przytrzymał jego wzrok dłużej, niż powinien.
– Dobrze – powiedział w końcu. – W takim razie zakładaj coś wyjściowego i w drogę. Ten oktagon sam się nie zbada.
– Kto ze mną pójdzie?
– Dija Udin.
– Tylko?
– Z tego, co zdążyłem zaobserwować, wystarcza ci do szczęścia.
– Ale…
– Nie mam zamiaru ryzykować życia pozostałych załogantów.
– Ryzykować? – zapytał niepewnie Håkon. – Coś każe ci sądzić, że istnieje jakieś niebezpieczeństwo?
– To pytanie powinno brzmieć odwrotnie. Czy cokolwiek świadczy o tym, że nie czeka tam na was zagrożenie?
Lindberg skinął głową, a potem opuścili windę.
8
Założywszy lekkie kombinezony robocze, dwóch załogantów przeszło po niewielkiej rampie, która wysunęła się z ładowni. Zeszli na powierzchnię Drake-Omikron, a potem zamknęli za sobą wejście.
– Gdyby to Reddington nas wysłał, powiedziałbym, że nosi się z zamiarem wyeliminowania dwóch problemów – odezwał się Dija Udin.
Håkon spojrzał na datapada, a potem wskazał kierunek. Ruszyli przed siebie.
– Jaccarda nie podejrzewasz o takie zamiary? – spytał Lindberg.
– Nie, on jest w porządku.
– W twoich ustach to brzmi jak najwyższa pochwała.
– Major nadaje się do swojej roli. Gdyby było inaczej, miałbyś pozamiatane po tej hecy z muszlą.
– Konchą.
– Nie będę nazywał tego konchą – odbąknął Alhassan. – Poza tym jest teraz maską, więc pocałuj się w dupę.
Håkon zbył to milczeniem.
– Mimo wszystko – podjął – wydaje mi się, że Jaccard upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu. Znalazł frajera, który chce narazić życie, a przy okazji go ukarał.
– A ja?
– Ty dostałeś rykoszetem, przyjacielu.
– Zawsze wiedziałem, że znajomość z tobą sprowadzi na mnie gówno o biblijnych proporcjach.
– To określenie bez sensu. A poza tym muzułmanin może używać takich metafor?
– A czemu nie? Mówię o Biblii jako o księdze-cegle, a nie o katalogu jakichś tam waszych plag.
– Żadne ci one moje. Jestem agnostykiem.
– Srał pies, czym jesteś – odparł Dija Udin i spojrzał na datapada. – Dobrze idziemy?
– Tak. Przecież szedłeś już tędy wcześniej.
– Ale jakbyś nie zauważył, nasze ślady zdmuchnęło, a okolica wszędzie jest taka sama.
Ale nie była. Przekonali się o tym po niecałych dwóch kilometrach, kiedy zamiast niewielkiego pagórka zobaczyli oktagonalną budowlę. Emitory cząstek rozniosły drobiny piasku na tyle skrupulatnie, że nie pokrywał jej nawet pył. Wyglądała absurdalnie, jakby nie nadgryzł jej ząb czasu. Była pokryta ciemnym, matowym materiałem, na którym widniały metaliczne ornamenty.