Ucieczka z Raju
Ucieczka z Raju читать книгу онлайн
Ucieczka z raju to udana kontynuacja ?atwo by? Bogiem autorstwa Roberta J. Schmidta. Akcja ksi??ki dzieje si? w dwudziestym czwartym wieku, w czasie najwi?kszego triumfu ludzko?ci, kt?ra wolna od konflikt?w powoli, ale konsekwentnie kolonizuje kolejne obszary kosmosu. Jednak spokojna stabilizacja, cho? jest stanem wielce po??danym nigdy nie trwa wiecznie. W ko?cu dochodzi do spotkania z obc? cywilizacj?, kt?ra okazuje si? nie wykazywa? ?adnej woli kontaktu, za to wywo?uje wojn?, w kt?rej nie bierze je?c?w i niszczy wszystko na swojej drodze. Stawk? w konflikcie jest nie tylko podb?j nowego terytorium, ale te? fizyczne unicestwienie wroga... Na jednej z ewakuowanych po?piesznie planet zrehabilitowany kapitan ?wi?cki toczy swoj? prywatn? wojn? o ocalenie jak najwi?kszej liczby ludzi. Kolonia na Delcie Ulietty kryje jednak o wiele wi?ksz? tajemnic?, kt?ra by? mo?e pozwoli odmieni? losy ca?ej wojny. W ksi??ce Schmidt'a akcja p?dzi od pierwszych stron. Ucieczka z raju to klasyczna powie?? science fiction z wyrazistymi postaciami, intrygami, walk? o w?adz? i oczywi?cie kosmicznymi bitwami. Autor pokazuje, ?e zagadnienie inwazji obcych to wci?? niewyczerpane ?r?d?o pomys??w na ciekawa fabu??. Robert J. Szmidt wykaza? si? niezwykle bogat? wyobra?ni?, opowiadaj?c swoj? histori? z ogromnym wdzi?kiem i oryginalno?ci?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
postępy wroga.
– A ja myślę – odezwał się Xiao – że nadeszła najwyższa pora na bardziej agresywne
działania. Samym mnożeniem celów niewiele wskóramy. Zwłaszcza gdy Obcy przejrzą naszą
taktykę, a tego, zdaniem analityków Rady, należy się spodziewać.
– Rozumiem. – Farland nie próbował z nim dyskutować.
Domyślał się, że to nie propozycja, tylko rozkaz. Jeden z wielu, jakie otrzymają na piśmie
po tej rozmowie.
– A jak wygląda sytuacja na Ulietcie? – Modo niespodziewanie zmieniła temat.
Wielki admirał skrzywił się, spojrzał na równie jak on zaskoczonego Ruttę.
– Pułkowniku? – zapytał znacząco.
– Trwa właśnie ewakuacja tego systemu. Ostatni raport otrzymaliśmy trzy godziny temu. Na
razie nie ma żadnych opóźnień. Na rdzeniowiec trafiło już sto pięćdziesiąt jeden ze stu
siedemdziesięciu dwu ładowni rewolwerowych.
– Świetnie. Kto nadzoruje tę operację? – zainteresował się Xiao.
– Jeden z najlepszych ludzi pułkownika, kapitan Henryan Święcki – odpowiedział
natychmiast Farland.
– Ten Święcki? – Naczelny wódz odwrócił się do pułkownika.
– Nie rozumiem… – wymamrotał zdezorientowany Rutta.
– Mówimy o oficerze, którego kazał pan wyciągnąć z kolonii karnej? – doprecyzował Xiao.
– Tak jest. To naprawdę świetny fachowiec… Poza tym został w pełni zrehabilitowany –
odparł Rutta, czując nagle suchość w gardle.
– Tak, wiem. I rozumiem, czym pan się kierował, zlecając mu tę misję, choć przyznam, iż
w tym konkretnym wypadku wolałbym mieć tam oficera o nieco mniejszym ego i fantazji –
stwierdził Xiao.
– Ręczę za niego głową – wypalił zdezorientowany pułkownik, zanim zdążył pomyśleć.
– Skupmy się na temacie, panowie – poprosiła Modo, która chyba też pogubiła się
w słowach naczelnego wodza. – Proszę dopilnować tej sprawy, pułkowniku, a zasłużony
awans pana nie minie. Na tym rdzeniowcu musi się znaleźć komplet ładowni, nawet jeśli
będzie to oznaczało konieczność pozostania tej jednostki w systemie aż do pojawienia się tam
wroga, co poskutkuje skokiem podprzestrzennym w ostatniej chwili. Nawet jeśli kontynuacja
prac przy załadunku zmusi was do pozostawienia na Delcie większości kolonistów.
Zrozumiano?
– Tak jest. Zadbam o to osobiście – zapewnił ją Farland.
– Doskonale.
– I jeszcze ostatnia sprawa – odezwał się Xiao. – Admiralicja przychyliła się do waszych
żądań związanych z udzieleniem pełnego wsparcia ze strony pozostałych flot. Rada także nie
widzi żadnych przeciwskazań. Nowe plany i rozkazy zostały już przesłane do centrali
łączności sztabu metasektora.
– Nie zawiedźcie naszego zaufania, panowie – poprosiła kanclerz Modo.
Hologramy obojga zniknęły równocześnie, pozostawiając Farlanda i Ruttę w grobowej
ciszy.
– Czternaście miesięcy… – rzucił nieobecnym tonem pułkownik.
– Tak… – Wielki admirał także spoglądał gdzieś w przestrzeń. – Wiesz może, o co chodziło
z tym Święckim? – zapytał w końcu.
– Bladego pojęcia nie mam – przyznał szczerze Rutta.
.
OSIEM
System Ulietta, Sektor Zebra,
23.10.2354
Pokonanie dwustu siedemdziesięciu tysięcy kilometrów, jakie dzieliły kosmodrom Delty od
lądowiska na największym z trzech księżyców, zajęło wahadłowcowi niespełna dwadzieścia
minut. Święcki znalazł się na wydrążonym satelicie dwa razy szybciej niż zmierzający na
kolejną zmianę górnicy, mimo że wystartował dłuższą chwilę po nich.
Zaraz po wyjściu z atmosfery niewielki wojskowy prom minął konwój wrzecionowatych
korporacyjnych transportowców, które przewoziły w swoich przepastnych wielopoziomowych
przedziałach osobowych po dwa tysiące wystraszonych górników. Przez najbliższe osiem
godzin będą oni obsługiwali kombajny drążące pokłady rudy helonu i ładowali urobek do
olbrzymich kontenerów, które zostaną następnie wystrzelone na niską orbitę, gdzie czekał
gigantyczny rdzeniowiec. Jeden z największych masowców, jaki poruszał się kiedykolwiek
w przestrzeni zdobytej przez człowieka.
Prom minął tego potwora przy podchodzeniu do lądowania. Henryan przyglądał się
gigantowi z mieszaniną podziwu i szacunku. Na tle rozjaśnionej światłem tutejszej gwiazdy
powierzchni satelity zobaczył długą na niemal cztery kilometry walcowatą konstrukcję,
zakończoną z jednej strony dwustumetrową czaszą talerza deflekcyjnego, a z drugiej czterema
monstrualnymi dyszami i kulą reaktora. Całą przestrzeń między napędem a kolistym dziobem
miały wypełnić mocowane rewolwerowo ładownie. W tym momencie było ich tam nieco
ponad sto pięćdziesiąt, kolejne dwadzieścia powinno dotrzeć na orbitę, zanim w systemie
pojawią się Obcy, a w najgorszym wypadku zanim wrogie liniowce dotrą do Delty.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, gigantyczny frachtowiec zabierze z Ulietty sto
siedemdziesiąt dwa miliony ton rudy helonu, najwytrzymalszego i najrzadszego metalu, jaki
zdołano odkryć w Galaktyce. Sto siedemdziesiąt dwa miliony ton, czyli więcej, niż zużyły
wszystkie stocznie i przetwórnie Federacji w ciągu ostatnich dwóch lat.
Jeśli… w tym jednym słowie krył się cały dramatyzm sytuacji. Dokończenie załadunku
będzie wymagało poświęcenia kilku tysięcy istnień, bo tylu mniej więcej górników
obsługiwało cały proces na jednej zmianie. Admiralicja wątpiła, by wszyscy oni zechcieli
oddać życie dla dobra ludzkości, dlatego Święcki otrzymał dokładne wytyczne, jak
spacyfikować ewentualne bunty. Wytyczne, z którymi nawiasem mówiąc, absolutnie się nie
zgadzał.
Kazano mu mianowicie zmusić tych ludzi, by pozostali na swoich stanowiskach aż do
ostatniej chwili. Dano mu nawet prawo rozstrzeliwania opornych, gdyby zawiodły inne środki
przymusu. Wspomagać go w tym dziele miały trzy kompanie funkcjonariuszy wydziału
bezpieczeństwa, które pojawią się na Ulietcie już za kilka godzin, by na jego wezwanie
obsadzić kluczowe miejsca w kopalni i rozpocząć ewentualne czystki.
Święcki zaczął żałować, że nie odmówił… Nie, gdyby odmówił Rutcie, na jego miejsce
przysłano by kogoś innego. Kogoś znacznie bardziej bezwzględnego. Oficera, który bez
wahania wykonałby każdy rozkaz. Jeśli ci górnicy mają zyskać choć cień szansy na ocalenie,
to właśnie on musi doprowadzić tę misję do końca i znaleźć rozwiązanie pozwalające z jednej
strony wywieźć stąd metal, dzięki któremu ludzkość znacznie zwiększy swoje szanse na
wygranie tej wojny, z drugiej zaś zapewnić wszystkim górnikom możliwość pozostania przy
życiu. Wiedział jednak, że to nie będzie łatwe. A czasu, z każdą upływającą sekundą, było
coraz mniej…
.
DZIEWIĘĆ
Ciążenie było tu tak niskie, że łazik, którym obwoził go jeden z menadżerów korporacji,
więcej czasu spędzał nad powierzchnią księżyca niż na niej. I nie chodziło o brawurę ani
popisy kierowcy – Jandreasa Drechslera, statecznego, korpulentnego Hindusa po
osiemdziesiątce, jednego z sześciu zastępców dyrektora technicznego kopalni. Tak po prostu
jeździ się przy 0,4 g. Na szczęście ta sama siła, która pozwalała im szybować – a spowolniony
niską grawitacją lot trwał czasem nawet kilkanaście sekund – była też najlepszym
amortyzatorem przy nieuniknionych zderzeniach z gruntem. Sześciokołowy wóz opadał na
skaliste podłoże miękko jak balonik.
– Jeszcze tylko kilometr! – zawołał siedzący za manetkami przewodnik, gdy metalowe koła
ponownie oderwały się od skalistej powierzchni.